Jean właśnie rzuciła Bailey’a i wyjechała do Stanów, gdzie coraz częściej stawała przed aparatem Richarda Avedona. Złamała serce Davidowi, choć do dziś uparcie podkreśla, że Jean Shrimpton była jedną z trzech miłości jego życia. Do tego grona nie należy za to jego kolejna żona, którą poznał przez Polańskiego – Catherine Deneuve. „Była w porządku” – rzuca.
Catherine po raz pierwszy poznał w Ad Lib właśnie. Roman Polański kończył montować „Wstręt” z Deneuve. Reżyser szepnął wtedy do fotografa: „Jesteście dla siebie stworzeni”. Na co Bailey odpowiedział, że nie za bardzo, bo po pierwsze jest za niska, a po drugie ma zbyt kobiece kształty. Bailey umawiał się właściwie tylko z kobietami powyżej 175 cm, a Francuzka mierzyła zaledwie 168.
Polański poprosił, żeby Bailey sfotografował Deneuve dla „Playboya” w ramach promocji „Wstrętu”. Aktorka miała decydujący głos przy ostatecznym wyborze ujęć. Wtedy okazało się, że łączy ich podobne poczucie humoru. Nie minął miesiąc, jak się pobrali. Świadkiem w urzędzie na King’s Cross był Mick Jagger. Świadkową siostra Catherine – Françoise Dorléac, również aktorka, której karierę i życie przerwał dwa lata później tragiczny wypadek.
Małżonkowie żyli na walizkach, raz w Paryżu, innym razem w Londynie. To Bailey poznał Catherine z młodym, ale diabelnie zdolnym projektantem, Yves’em Saint Laurentem. Od tego momentu Deneuve mocno związała się z tym domem mody.
Małżeństwo trwało trzy lata. Wszystko posypało się po śmierci siostry Catherine. Przyjaźnili się, ale żar wygasł. Widywali się rzadko. Finalnie rozwód wzięli dopiero w 1972 roku. Catherine zadzwoniła do Bailey’a i powiedziała: „I już, po wszystkim. Teraz możemy być kochankami”. Do dziś Deneuve, jak twierdzi, trzyma w szafie jeansy Bailey’a, które czasami od niego pożyczała. A na kominku jego zdjęcie, jako małego chłopca. Jedyne za czym nie tęskni to 60 papug, które zamieszkiwały parter w londyńskim domu fotografa, w Primose Hill.
Powrót na East End
Bailey nigdy nie wypierał się swoich korzeni. Przeciwnie, pielęgnował w sobie łobuza z East Endu przez wiele lat i robi to do dziś. To ten urok urwisa wciąż przyciąga do niego ludzi, również z East Endu. Bailey wiele razy fotografował braci Kray, którzy żyli nie tylko z hazardu, ściągania długów i prowadzenia baru, ale również posiadali modne miejsca w Londynie, w których bawiły się gwiazdy. Najsłynniejsi londyńscy gangsterzy lubili się ogrzewać w ich blasku. Poza tym, że bez mrugnięcia okiem podrzynali gardła, byli bardzo uprzejmi.
Bailey jednak stara się ich zrozumieć – powojenny East End lat 50. i 60. był miejscem, w którym panowała potworna bieda. „Ciężko więc krytykować ludzi, jeśli się tego nie doświadczyło. Dla mieszkańców tej dzielnicy nie było wielu opcji na zmianę życia”, konkluduje.
Bailey sfotografował bliźniaków do „The Sunday Times Magazine”, do boksu pocztówek najważniejszych postaci lat 60., a że zdjęcia zachwyciły braci, Reggie poprosił Bailey’a, by uwiecznił na kliszy jego ślub z Frances Shea. To była tzw. oferta nie do odrzucenia. Zupełnie jak w powieści Mario Puzo „Ojciec chrzestny”.
Gdy przygotowywał materiał do „The Sunday Times’a”, nikt nie chciał mu asystować. Wszyscy bali się bliźniaków. Z Reggie’em dało się dogadać. To na Rona trzeba było uważać. Był nieobliczalny, należało więc ustępować mu z drogi, jeśli nie chciało się zostać pozbawionym życia w ciągu kilku sekund. Bary należące do braci Kray, albo te, w których lubili przebywać, miały swoje zasady – kobiety mogły siedzieć na górze, mężczyźni zawsze na dole. Miało to zapobiegać bójkom…
W czerni i bieli
„Uwielbiam czerń i biel. Czerń i biel to kolory fotografii. To kolory snów. 80% ludzi śni właśnie w czerni i bieli”. To charakterystyczna część pracy Baileya – kontrast i piękna czerń rozpychająca się w bielach. Głównie w portretach, bo przecież modę lubił też pokazywać w żywych barwach. Choć w jego modowych fotografiach, jak twierdzi, wcale nie chodziło o ubrania.
„To nie ubrania sprawiają, że zdjęcia modowe są tak dobre, ale to, co można wydobyć z modelki. Jeśli modelce nie podobał się strój, mówiłem: nie powinniśmy tego robić. Ale jeśli modelka dobrze czuła się w stylizacji, oznaczało to, że połowa pracy była już za mną”.
Pod koniec lat 70. Bailey’a znudziła fotografia mody. Coraz częściej wybierał się w dalekie wyprawy, fotografował plemiona żyjące wzdłuż Amazonki, chętnie podróżował po Afryce. „W latach 60. i 70. mogłem spokojnie wybrać się do różnych miejsc, zanim zostały zrujnowane, zanim na małej powierzchni pojawiało się sześćdziesięciu Włochów lub Niemców robiących zdjęcia iPhonem. iPhone wypchnął mnie z rynku!”, narzeka.
Lennon Gallagher, syn Liama Gallaghera i Patsy Kensit, w najnowszej kampanii kolekcji Zara Men. Zdjęcie autorstwa Davida Baileya. Fot: materiały prasowe Zara
Foto: sukces.rp.pl
W 1976 roku założył z Davidem Litchfieldem magazyn „Ritz” – dwutygodnik w formacie gazety, pokazujący nowe talenty fotograficzne, z wywiadami z największymi osobistościami popkultury. „To miała być mieszanka »Interview« Warhola z »Rolling Stone’em«, z wywiadami, newsami i plotkami”. Korzystali też z pomocy paparazzi – właściwie od „Ritza” w Wielkiej Brytanii rozpoczął się ich biznes na taką skalę.
Na przekór
Bailey jest przekorny. Z wiekiem chyba jeszcze bardziej, lubi badać wytrzymałość dziennikarzy pierwszymi kilkoma odpowiedziami, zazwyczaj mało uroczymi. To samo robił jako młodzieniec. Gdy zaproponowano mu kampanię Chanel, rzucił, że nienawidzi pracować z Coco, bo wybiera ona tylko „stare” (np. 25-letnie) modelki. Nie wypadało jednak z góry odmówić, więc wymyślił sabotaż – zdjęcia wyszły nieostre. „Olać to, wysyłam” – rzucił. Chanel oniemiała. Zakochała się w nowatorstwie Bailey’a. Cóż, w taki sposób sabotaż zmienił się w hit. Nie tak przecież miało być.
Poświęcenie modzie miało swój kres, bo po prostu znudziło Davida. Dla mody zrobił wszystko. W latach 80. zaczął brać udział w projektach charytatywnych. Jednym z nich – i jak twierdzi najtrudniejszym w jego karierze – była podróż na granicę Sudanu i Etiopii w 1984 roku, w ramach programu Boba Geldofa, Band Aid. Na granicy i w obozach dla uchodźców fotografował umierające z głodu dzieci. Zdjęcia miały trafić do albumu „Imagine”, którego sprzedaż zasiliła konta fundacji działającej na rzecz potrzebujących w Afryce. Do stolicy Sudanu – Chartumu – dostał się prywatnym samolotem saudyjskiego biznesmena i… handlarza bronią, Adnana Khashoggi’ego.
„Dzieci umierały. Pielęgniarki nadawały im przezwiska. Jednym z nich był E.T. Sfotografowałem go rano. Pod wieczór wróciłem sprawdzić jak się ma. Już nie żył. To działo się przez cały czas. Nie jesteś sobie w stanie tego wyobrazić, dopóki nie doświadczysz tego na własnej skórze. (…) Muchy, ludzie całkowicie pokryci muchami; smród śmierci. (…) I nic nie możesz z tym zrobić. Nie polepszysz ich stanu. Do czego jedynie możesz się przydać? Zrobić im zdjęcie i pokazać je światu, choć nigdy nie uchwycisz tego straszliwego smrodu i much. Byłem tam tydzień i ani na chwilę nie odłożyłem aparatu. Trzeba zacząć natychmiast po przyjeździe, bo po dwóch dniach przyzwyczajasz się do widoku” – pisze Bailey w swojej autobiografii.
Po powrocie z Sudanu, Bailey związany z modelką Catherine Dyer oczekującą ich pierwszego wspólnego dziecka, był straumatyzowany. Tym bardziej, że jego partnerka była w ciąży zagrożonej, a Bailey przez cały czas w głowie miał obraz umierających z głodu dzieci. Finalnie Paloma urodziła się zdrowa, ale Bailey za dziećmi nie przepada. „Dziś są całkiem okej. Ale co by było, gdyby wyrosły na Hitlera lub Mussoliniego?” – pyta.
Wiecznie młody, wciąż sławny
Lata 80., 90. i początek XXI wieku to dla Bailey’a czas dominacji na rynku reklamowym. Zarobił mnóstwo, choć, jak twierdzi, wszystko wydał na Ferrari i dzieła sztuki. W 1985 roku wyreżyserował kampanię dla Greenpeace – „Dumb Animals”, będącą początkiem głośnego mówienia „nie” przemysłowi futrzarskiemu i ukazującą, że noszenie futer przestało być glamour, a stało się barbarzyńskie i groteskowe. Współpracował z Donaldem Trumpem, American Express, Land Roverem i innymi. Dziś Bailey również maluje. Jego obrazy chwali choćby Julian Schnabel.
Dzieci wyzywa tak, jakby wychowywał je w latach 40. i 50. na East Endzie. „Wcale was nie chciałem” – droczy się z nimi. „Nie mam czasu na dzieci. Jestem zbyt zajęty”. Dzieciaki: Paloma, Fenton i Sascha są do tego przyzwyczajone. Śmieją się. Odpowiadają w podobny sposób. Ojciec wyzywa je, że są psychiczne, gdy mają problemy z połączeniem go z internetem, w bardzo niesprzyjających okolicznościach. „Lubię je, jak grają w szachy”.
Bailey lubi też królową Elżbietę II. Sfotografował ją w 2014 roku, tuż przed swoją drugą wystawą w National Portrait Gallery. Szeroko się uśmiecha, niemal wybucha śmiechem. Jak mu się to udało? „Powiedziałem jej, że jeśli rzucę coś niestosownego, chciałbym, żeby wiedziała, że mam syndrom Tourette’a”. To ją rozbawiło. Potem zapytał ją czy biżuteria, którą nosi jest prawdziwa. Zawahała się, czy to faktycznie żart, czy też nie?
Bailey żartuje zawsze. Tego nauczył się w dzieciństwie. To tarcza, która zawsze chroniła go przed codziennością i tak mu zostało do dziś. Tak wygląda legenda.