– Fajne, mogę zobaczyć? – zagadnął mnie ostatnio współpasażer tramwaju, gdy na czytniku e-booków czytałem najnowsze wydanie „Rzeczpospolitej”. – Szukam czegoś do czytania plików PDF, ten czytnik jest do tego?
– Raczej do EPUB albo MOBI – wyjaśniłem rzeczowo.
– Szkoda – pożegnał się współpasażer. – Poszukam czegoś innego.
Czytniki e-booków teoretycznie mają wszystko, by stać się obiektem pożądania. Niektóre modele świetnie wyglądają, zwłaszcza w etui z materiału udającego skórę. Dzięki podświetlanemu ekranowi można czytać nawet w kompletnych ciemnościach, a możliwość powiększania czcionki to złote rozwiązanie dla seniorów. Nie trzeba dźwigać opasłych tomów, a ekran z e-papieru wyświetla tekst w sposób przyjazny, nie męczący oczu. No i ta bateria. Nie musi być ładowany codziennie, jak tablet, lecz wystarczy robić to raz na kilka tygodni.
fot. AdobeStock
Te urządzenia są świetne, co przyzna każdy, kto się skusił i skorzystał. Jednak wciąż pozostają niszą. I chyba niewiele zmieni tu obniżenie przez Sejm od 1 listopada VAT-u na ebooki z 23 do 5 proc.
Coś poszło nie tak, biorąc pod uwagę, że pojawienie się czytników e-booków przewidzieli futurolodzy. Amerykański pisarz Bob Brown już w 1930 roku przedstawił ideę „prostej maszyny do czytania, którą można nosić lub przenosić i podłączyć do dowolnego starego gniazdka elektrycznego”.