Przemysław Powalacz, Robert Konieczny: umieć słuchać ludzi

Przemysław Powalacz i Robert Konieczny znają się dobrze i lubią ze sobą rozmawiać. Na dobrą sprawę w tej dyskusji byłem trochę zbędny, bo moi rozmówcy świetnie dają sobie radę bez pośredników. To trudna rola dla dziennikarza – wejść między dwóch rozmówców rozumiejących się niemal bez słów.

Publikacja: 08.04.2021 15:54

Przemysław Powalacz, Robert Konieczny: umieć słuchać ludzi

Foto: Fot: Marcin Gola/materiały prasowe

W swoich dziedzinach są cenionymi fachowcami – Robert Konieczny uznawany jest za jednego z najwybitniejszych polskich architektów, projekty autorstwa jego śląskiej pracowni KWK Promes zdobywają nagrody w prestiżowych konkursach. Przemysław Powalacz to z kolei ceniony manager i mentor, od kilku lat stojący na czele Geberit Polska, firmy która świętuje 25-lecie obecności na polskim rynku. Co ich łączy? Czym jest dla nich praca i kariera? Jakie wyzwania widzą przed sobą? Jak patrzą na swój dorobek? W jaki sposób budują zespoły, z którymi na co dzień pracują – i jak odnajdują się w rzeczywistości zmiany, którą zafundowała nam wszystkim pandemia?

Sukces: Firma Geberit Polska świętuje 25–lecie. To dobra okazja, by zapytać, jaki mają panowie stosunek do firmowych jubileuszy? 

Robert Konieczny: O jubileuszu firmy Geberit było i jest głośno cały czas. Z kolei w KWK Promes nie do końca wiemy, kiedy rozpoczęliśmy działalność. Mówię zupełnie serio. Nie mam nawet pewności, ile lat działamy jako biuro. Przyznaję, że w wirze zdarzeń czasami zdarza mi się zapomnieć o własnych urodzinach. To straszne, ale tak to wygląda, chwilami brakuje momentu na oddech i refleksję. 

Czytaj też: Robert Konieczny: „Zieleń w mieście jest święta”

Przemysław Powalacz: Dla mnie największą wartością okrągłych rocznic jest to, że stanowią okazję do refleksji. Można się zatrzymać, spojrzeć za siebie i zobaczyć, co udało się zrobić w tym czasie. W działaniu lubimy wyznaczać sobie etapy. Tak jest na przykład podczas wędrówek po górach, które bardzo lubię. Człowiek zatrzymuje co jakiś czas ze względu na możliwości organizmu, a także z uwagi na plan wędrówki. Podobnie jest w biznesie.

Rocznica to okazja do refleksji na temat tego, ile udało się zrobić. Można zobaczyć, co jest już za nami, a co – przed nami. To okazja do wglądu w siebie i organizację, a także pretekst do porównania się z innymi. Może ktoś zrobił coś lepiej albo zrobił więcej?

Stanisław Lem poprosił, żeby na jego nagrobku wyryto słowa: „Zrobiłem, co mogłem. Ci, co potrafią, niech zrobią więcej”. Można tak patrzeć na rocznice, ale można też powiedzieć: spróbuję coś jeszcze z siebie wykrzesać.

Sukces: Jubileusz jest okazją do oceny, czy znaleźliście się w miejscu, w którym chcieliście być. Czy – nawiązując do gór – weszliście na ten właściwy szczyt czy też ciągle idziecie pod górę? 

PP: Przede wszystkim byłoby nadużyciem, gdybym utożsamiał osiągnięcia firmy Geberit ze swoimi sukcesami. Prezesem Geberit Polska jestem zaledwie szósty rok. Odpowiadam jedynie za kawałek rozwoju tej firmy, za pewien etap. Jeśli chodzi o to, czy jestem w miejscu, w którym chciałbym być, to im starszy jestem, tym większą pokusę odczuwam, by na takie pytanie odpowiedzieć: tak. Staram się, szczególnie w pandemii, kultywować w sobie umiejętność doceniania tego, co mnie spotyka. Można oczywiście mówić: nie wolno się zatrzymywać, trzeba być ambitnym i iść dalej. Oczywiście, trzeba. Wielokrotnie powtarzałem w swoich wystąpieniach maksymę „plenus venter non studet libenter” – pełny żołądek nie lubi się uczyć. To sentencja łacińska, której nauczył mnie mój dziadek Antoni, filozof i ekonomista z wykształcenia. Powtarzał to też Steve Jobs, mówiąc: „stay hungry, stay humble” (ang. zawsze bądźcie głodni i skromni – przyp.red.). Staram się utrzymać w sobie pewien rodzaj niedosytu, ale mogę powiedzieć: cieszę się z tego, gdzie jestem. Cieszę się z tego, co mnie w życiu spotkało, z tego, że poznałem świetnych ludzi, od których dużo się nauczyłem. Potrafię cieszyć się tym, że jestem tu, gdzie jestem. Lekcja pandemii dała mi poczucie, że trzeba pielęgnować tę wdzięczność. 

Czytaj też: Michał Kiciński: „Mogę pozwolić sobie na luksus bycia offline”

RK: Mam świadomość, ile rzeczy udało się nam osiągnąć. I to w takim kraju jak Polska, gdzie naprawdę trudno jest robić architekturę współczesną, nie mówiąc już o poszukiwaniu jakichś innowacji. Niestety też ileś spraw całkowicie schrzaniliśmy. Gdyby nie to, kto wie, może mogłoby być jeszcze lepiej. Należę jednak do osób, które są wdzięczne losowi. Poza pracą, talentem, uporem i chęcią zdobywania świata, mieliśmy też dużo szczęścia, dzięki temu jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Czasami jednak chciałbym cofnąć czas. Dam wam przykład: w 2006 roku, gdy KWK Promes dostało nagrodę za najlepszy dom świata, otrzymaliśmy zaproszenie z nowojorskiego Museum of Modern Art, żeby zrobić tam wystawę. Problem w tym, że odkryliśmy tego maila trzy lata później. Takich sytuacji w historii naszego biura było całkiem sporo. 

Sukces: Żyjemy w erze biznesowego kultu jednostki, przykładem jest choćby Elon Musk. Za mało doceniamy ludzi, którzy składają się na sukces firm? Za dużo blasku zgarniają liderzy?

RK: Trzeba uczciwie powiedzieć: gdyby nie spory zespół ludzi w KWK, żadnego sukcesu by nie było, bo w pojedynkę człowiek nic nie zdziała. Oczywiście potrzebne są jednostki, które ciągną tłumy, ale trzeba mieć kogo ciągnąć. Staram się tak pracować, i to chyba jest moja zaleta, że potrafię wciągać ludzi w dyskusję. Pobudzam innych do myślenia, ale też gdy słyszę interesujące rzeczy, to one mnie inspirują. W czasie burz mózgów, dzięki szybkiemu przepływowi informacji, łatwiej jest dojść do właściwych rozwiązań.

Lubię zasłyszaną gdzieś definicję dobrego architekta, która brzmi: to osoba, która jest w stanie skojarzyć wszystko ze wszystkim.

Jeśli w zespole brakuje takiej osoby, to burze mózgów można ciągnąć w nieskończoność, bez efektu. Gdyby nie te ostre dyskusje, pewnie nie pojawiłoby się wiele fajnych pomysłów. Gdy człowiek zostaje sam z sobą, wszystko idzie dużo wolniej. 

PP: Lubię trzymać się konkretów. Często słyszę z ust różnych managerów słowa o tym, jak ważni w ich organizacji są ludzie. Wtedy zadaję pytanie: w ilu firmach dyrektor ds. personalnych jest członkiem zarządu? W ilu firmach dyrektor ds. personalnych jest najbliższym współpracownikiem prezesa? Miałem to szczęście, że gdy trafiłem do firmy Sanitec Koło, w 2015 roku przejętej przez Geberit, dyrektor ds. personalnych był tam ikoniczną postacią. Jego radą wspierał się ówczesny prezes, mój poprzednik, bo rozumiał, że zasób ludzki, mówiąc brzydko i technokratycznie, jest absolutnie kluczowy, by budować mądrą, uczącą się, wrażliwą i innowacyjną organizację. Nie ma sensu chwalić się, jaki mamy kolejny program „well-beingowy”. Ważne jest to, jak w firmie umocowany jest Chief Personal Officer. Wszystko zaczyna się od dobrej kultury organizacji, od właściwych relacji. Jednostki wybitne są potrzebne, ale ich wielkość materializuje się, gdy potrafią przedkładać interes teamu nad swoje narcystyczne potrzeby.

Sukces: To wiedza nabyta, nie rodzimy się z tym. Jak stworzyliście własną filozofię budowania dobrego teamu? 

RK: Cały czas się tego uczę. Mam świadomość, że jestem całkiem dobrym architektem, ale czy jestem dobrym szefem? Staram się, jak mogę. Część teamu KWK Promes jest stała, część nieustannie się buduje. Zdaję sobie sprawę, że w tej kwestii wiele mógłbym się od Przemka nauczyć.

PP: Gdy jest się Robertem Koniecznym, bycie dobrym szefem może stanowić wyzwanie. Podobne wyzwanie stoi przed Elonem Muskiem, wcześniej mierzył się z nim Steve Jobs. Jak pokazały badania Philipa Tetlocka z Princeton University, najlepszymi szefami są dyletanci. Na wszystkim znają się średnio, na niczym nie znają się wybitnie. Tymczasem Robert na pewnej rzeczy zna się wybitnie. Gdy ma jakąś ideę, przekonanie go, że jego pomysł jest gorszy od tego, co wymyśliła młoda absolwentka architektury, może być trudne. Nawet jeśli dyplomatycznie się uśmiechnie, bo ma w sobie mądrość życiową, to i tak można przypuszczać, że następnego dnia w projekcie ostatecznie znajdzie się jego pomysł. Mi jest trochę łatwiej. 

Sukces: Zawsze było łatwiej – czy też to wynik jakiejś zmiany? 

PP: Zabrzmi to trywialnie, ale punkt przełomowy nadszedł, gdy zrozumiałem, że jestem tym bardziej wartościowym szefem, im więcej słucham, a mniej mówię. W pewnym momencie zacząłem się nawet zastanawiać, ile czasu w ramach prowadzonych przez siebie zarządów firmy zabieram głos, a ile czasu słucham. Ile zadałem pytań, a ile wygłosiłem własnych tez?

Trzeba umieć słuchać ludzi i tego uczę się cały czas. Trzeba, jak mawia profesor Piotr Sztompka, wybitny polski socjolog, „przerzucać most nad doliną niepewności”, który nazywa się zaufanie.

Trzeba dokonywać jak najwięcej pozytywnych zakładów o przyszłość. Robert musi zakładać się sam ze sobą, że ta młoda osoba w jego biurze wie lepiej od niego. Tylko jeśli on przerzuci ten most, pomoże jej się rozwinąć. Podobnie jest u mnie. Coraz częściej miarą mojego sukcesu i poczucia, że jestem lepszym liderem niż rok wcześniej, jest to, że mówię: „macie lepszy pomysł, zróbmy tak, jak proponujecie”. I wreszcie – ktoś mądrze powiedział, że jeśli chodzi o regułę czterech poziomów autorytetów, autorytet moralny jest tym, do którego najbardziej aspirujemy. Nawet jeśli jesteś nieumocowany formalnie, nie masz pięknej wizytówki i tytułów naukowych, ale ludzie wiedzą, że decyzje, którą podejmujesz, są przesiąknięte przyzwoitością i sprawiedliwością, możesz zakładać, że za tobą pójdą.

Sukces: Ta „dolina niepewności” znacząco się pogłębiła z uwagi na pandemię. Trzeba ludziom dać więcej swobody i trochę stracić ich z oczu. Jak przyjęliście ten element zmiany, którą przyniosła pandemia? Jak budować zaufanie w sytuacji, gdy wolności, ale i niepewności, jest dużo więcej niż kiedyś? 

PP: Dotknął pan okoliczności, która jest błogosławieństwem dla bardzo wielu managerów. Dostali unikatową szansę – nawet jeśli dotąd bali się zaufać, to teraz powinni to zrobić. Podejrzewam, że za moment w bazach naukowych pojawi się wiele publikacji na temat zarządzania w sytuacji fizycznego rozproszenia. To okazja, by dać ludziom więcej przestrzeni.

Powtarzam to często i nie jest to kokieteria: w mojej organizacji wiele osób jest mądrzejszych ode mnie. To irracjonalne, że czasami próbuję przekonać ich do swojego pomysłu, a oni, ze względu na szacunek dla funkcji, mówią: oczywiście, zróbmy tak, Przemku.

Ten nowy świat pozwala ludziom działać z dużo większą swobodą. Od marca 2020 roku skróciłem zarządy u siebie w firmie, choć ich częstotliwość pozostała bez zmian. Uznaliśmy, że musimy zredukować te rytuały. Dlaczego? Dlatego, że ta forma jest męcząca, a my powinniśmy zachować więcej energii dla swoich ludzi. Obyśmy umieli wykorzystać tę szansę jako liderzy, obyśmy częściej przerzucali te mosty.

"Galeria Plato Ostrava"

Projekt przebudowy budynku dawnej rzeźni w Ostrawie. Obiekt stanie się galerią sztuki. Fot: KWK Promes

sukces.rp.pl

RK: KWK Promes jest dość specyficzną firmą dlatego internet nie zastąpi nam wspólnych spotkań, wspólnego szkicowania i burz mózgów. Spotkania online bywają męczące. Mam w firmie zespoły, które zawsze mają zielone światło i robią swoje, ale są też zadania typowo koncepcyjne, projektowe. Ludzie, którzy za nie odpowiadają, oczekują, że szef spotka się z nimi i pogada. Wcześniej, gdy pracowaliśmy wspólnie w biurze, mogłem do kogoś podejść, porozmawiać i dzięki temu praca szła dalej. Teraz większość ekipy pracuje zdalnie i to jest dla nas problem. Dochodzą do tego takie sytuacje jak obecny lockdown w Czechach, akurat w momencie, gdy budujemy najważniejszy dla nas obiekt, galerię sztuki współczesnej Plato w Ostrawie. Tutaj spotkania online niczego nie zastąpią. Gdy budowaliśmy muzeum Centrum Dialogu „Przełomy” w Szczecinie, miałem poczucie, że to był bardzo ciężki okres w moim życiu. Mocno się wtedy postarzałem, a nawet podupadłem na zdrowiu. Tymczasem nawet w porównaniu do „Przełomów”, galeria Plato to po prostu hardkor. Wracając do pytania: tam, gdzie można zaufać, bo nie ma wyjścia, ludzie dostają ode mnie zielone światło. Wiem jednak, że moi współpracownicy marzą o tym, by wrócić do biura, żebyśmy mogli normalnie pracować.

PP: Robert powiedział o dwóch rzeczach, z którymi nie do końca się zgadzam. Powiedziałeś, że ludzie pytają cię o radę, bo mają taką potrzebę – tymczasem moim zdaniem my ją w nich wykreowaliśmy. Mają poczucie, że zawsze mogą liczyć na parafkę Roberta Koniecznego lub Przemka Powalacza. To nie nasi współpracownicy mają potrzebę upewniania się, czy dobrze robią. To my stworzyliśmy im takie realia. Druga rzecz: powiedziałeś, że nie masz wyjścia i musisz zaufać. Dla mnie punktem zwrotnym było zrozumienie, że ufam, bo chcę, a nie dlatego, że muszę. Chcę przerzucić ten most nie dlatego, że nie ma wi-fi, że nie mogę się z kimś połączyć online, że nie mogę udostępnić jakiegoś pliku… To nie jest łatwe i przyznaję, że kosztowało mnie to bardzo dużo emocji. Ostatecznie odpowiadam za spółkę, także w wymiarze prawnym czy karno-skarbowym. U ciebie jest podobnie – budujesz obiekty, które muszą spełniać surowe wymogi dotyczące bezpieczeństwa. Wielkim przełomem u szefa zawsze jest moment, gdy zaczyna ufać ludziom, bo chce tego, a nie dlatego, że sytuacja go do tego zmusiła. 

RK: Owszem, ale tylko do pewnego momentu. Gdy dostajesz poważną uwagę od swoich partnerów, musisz zareagować. Wtedy trzeba wskazać palcem rzeczy kluczowe.  

PP: Najpiękniejszą rzeczą, którą według mnie możesz zrobić, gdy dostaniesz takie krytyczne uwagi od inwestora, jest zawołanie tego młodego człowieka, przez którego masz kłopoty, i powiedzenie mu: przez twój błąd straciliśmy czas i dostaliśmy karę finansową. Dlatego następnym razem, jak będziesz robił to samo, rób to uważniej, bo nikt cię w tym nie wyręczy. Z kolei najgorszą rzeczą w takiej sytuacji jest „założenie bypassa” i stworzenie przekonania, że pojawił się deficyt zaufania, że odtąd musimy tę osobę sprawdzać i ostro kontrolować. To są trudne decyzje i cały czas odwołuję się do sytuacji, które mam w głowie. Zaufanie jest piekielnie trudną materią w organizacji, ale praca nad nią jest niezbędna.

Sukces: Wywodzą się panowie z dwóch różnych światów, więc zdaję sobie sprawę, że mogę usłyszeć dwie różne odpowiedzi, ale na tym mi właśnie zależy: wielu młodych ludzi uważa, że pracę należy kochać, że trzeba w nią angażować się emocjonalnie. Zgadzacie się z tym? Czy producent gwoździ powinien kochać gwoździe?

RK: Oczywiście. Mam to szczęście, że kocham swoją pracę, a pieniądze zarabiam niejako przy okazji. Jeśli robi się coś, co się kocha, to człowiek nawet nie czuje, że pracuje. Podobnych ludzi staramy się przyjmować do naszego zespołu, bo to biuro jest wtedy idealnym miejscem dla nich. Tu mogą się wyżywać projektowo, dyskutować o niestworzonych rzeczach i wyczuwać do oporu jakieś detale czy rozwiązania przestrzenne. Dla kogoś, kto chce tylko sprawnie odhaczać poszczególne tematy i nic więcej, praca u nas będzie mordęgą.   

 
"From the Garden House"

From the Garden House, projekt domu autorstwa studia KWK Promes. Fot: Jakub Certowicz

sukces.rp.pl

PP: Producent gwoździ może kochać to, co robi, pod warunkiem, że ma przekonanie, że jego gwoździe, którymi ktoś przybije połać dachu, jako jedyne w czasie potężnej burzy nie pozwolą wichurze oderwać dachu i w ten sposób uratują kogoś przed utratą domu. Jeśli będzie tak o nich myślał, to będzie oznaczało, że kocha wytwarzanie gwoździ.

Pracy nie trzeba kochać, ale trzeba widzieć w niej poczucie sensu. Miłość zarezerwowana jest dla relacji intymnych.

Widzę, że coraz więcej młodych ludzi ma poczucie misyjności. Mówią do nas: mam jeszcze 3 inne oferty pracy, ale… czy wy wspieracie WWF? Wow, ekstra. Pomagacie osobom z niepełnosprawnościami, systemowo i od wielu lat? Świetnie, chciałbym u was pracować.

Sukces: Przez ostatnie dwie dekady rzeczywistość, w której funkcjonujemy, znacząco przyspieszyła. Otacza nas mgła niewiadomej. Stała się ona jedną z głównych zmiennych. Jak oswoiliście z tym siebie i ludzi z którymi pracujecie? 

PP: To, co się dzieje w świecie, wymusza nas zachowanie jeszcze większego spokoju. Gdy Roberta nagle oblegną jego ludzie, zadając mu tysiąc pytań, naturalną reakcją jest zawołanie: „chwileczkę, poczekajcie”. Tak trzeba się ustawiać do współczesnego świata. Gdy świat zaczyna wariować, paradoksalnie trzeba zwolnić. Rzymianie mówili: festina lente, spiesz się powoli. Trzeba dobrze przemyśleć każdą decyzję, bo nie nadążymy za pewnymi zmianami. Trzeba wdrażać narzędzia, które stają się częścią rzeczywistości, ale nie zawsze trzeba się z tym światem ścigać. Trzeba zachować pewien spokój, a polega on również na tym, by coraz więcej wiedzy umieć znaleźć ad hoc, a nie mieć ją w głowie. Jest tyle informacji, że trzeba wiedzieć, jak po nie sięgnąć. 

RK: Do swojej pracy podchodzę bardzo poważnie, dlatego moralność w tym zawodzie jest dla mnie bardzo ważna. Przez wiele lat byłem dumny z bycia architektem. Miałem poczucie, że zostawiam po sobie jakiś trwały ślad. Tymczasem ten ślad okazuje się problemem. Raport ONZ z 2019 roku na temat stanu klimatu nie pozostawia złudzeń. Udział w jego niszczeniu przez budownictwo jest ogromny. To spowodowało u mnie jakiś rodzaj wyrzutów sumienia. Bycie dumnym z tego, co robię nagle zamieniło się w poczucie winy, że przyczyniam się w jakimś stopniu do niszczenia świata. Mówię zupełnie serio. Jesteśmy firmą mocno obserwowaną, czasami też atakowaną za niektóre działania. Zawsze odpowiadałem na zarzuty szczerze, zgodnie ze swoimi przekonaniami. Dzisiaj, przy stanie wiedzy, którą mam, pojawiły się u mnie pewne wątpliwości. Gdybym dzisiejszą wiedzę miał 10-15 lat temu, pewne rzeczy robilibyśmy pewnie inaczej. Wtedy nie wiedzieliśmy, teraz wiemy. 

Sukces: Co można w takim razie zrobić lepiej? 

RK: Zewsząd słychać, że jako ludzkość powinniśmy przyhamować – zgadzam się z tym absolutnie, ale jednocześnie nie wierzę, że wszyscy to zrobią. A nawet gdyby w jakiejś perspektywie tak się stało, wyliczenia pokazują, że to już nie wystarczy. Trzeba więc przyhamować – ale z drugiej strony trzeba też dodać gazu.

Jeśli schrzaniliśmy coś na tej planecie, to teraz musimy skupić się na tym, by spróbować to naprawić. To czas dla innowatorów.

Jeśli dwutlenek węgla jest takim problemem, stwórzmy rozwiązania, które pozwolą go związać. Wymyślmy materiały i technologie, które będą pochłaniać CO2. Głęboko wierzę w takie podejście. Myślę o tym, gdy zasypiam i gdy się budzę. Zamierzamy wystosować apel do specjalistów z różnych dziedzin, byśmy wspólnie robili burze mózgów. Mam nadzieję, że chętni się znajdą. Może to naiwny pomysł, a może dzięki temu apelowi zdarzy się coś dobrego? Spójrzcie, co się wydarzyło, w ciągu roku powstały szczepionki na Covid. Udało się wymyślić coś, co ratuje ludzkość. Wciąż jednak nie dostrzegamy, że klimat na Ziemi się zmienia i trzeba to zatrzymać. To jest wielkie wyzwanie. Czas na przełom, także w architekturze. Po raz ostatni zdarzył się on sto lat temu. Moderniści mieli szczęście, bo żyli w przełomowych czasach. Być może nam również dane będzie dokonać przełomu.

W swoich dziedzinach są cenionymi fachowcami – Robert Konieczny uznawany jest za jednego z najwybitniejszych polskich architektów, projekty autorstwa jego śląskiej pracowni KWK Promes zdobywają nagrody w prestiżowych konkursach. Przemysław Powalacz to z kolei ceniony manager i mentor, od kilku lat stojący na czele Geberit Polska, firmy która świętuje 25-lecie obecności na polskim rynku. Co ich łączy? Czym jest dla nich praca i kariera? Jakie wyzwania widzą przed sobą? Jak patrzą na swój dorobek? W jaki sposób budują zespoły, z którymi na co dzień pracują – i jak odnajdują się w rzeczywistości zmiany, którą zafundowała nam wszystkim pandemia?

Pozostało 97% artykułu
Sukces Story
Powrót na szczyt światowej „stolicy miliarderów”. Najbogatsi zagłosowali nogami
Sukces Story
Rafał Olbiński: nie boję się ryzyka. Dobrze na tym wyszedłem
Sukces Story
Hermès: najbogatsza rodzina Europy. Od siodeł do luksusowych torebek i apaszek
Sukces Story
Bertrand Piccard: zbyt długo jestem na lądzie. Nowy projekt słynnego odkrywcy
Sukces Story
Przemysław Klima: Dwie gwiazdki w przewodniku Michelin to wejście do innej ligi