Andrzej Badeński, medalista mistrzostw Europy w biegu na 400 metrów przez płotki, powtarzał: jeżeli chcesz biegać 400 metrów w dobrym tempie, musisz być przygotowany na ból. W którym momencie zrozumiałaś, że sprinty to ciężka praca?
Od początku dobrze znosiłam ciężkie treningi – i psychicznie, i fizycznie. Byłam przygotowana na duży wysiłek. Więcej – lubiłam to. Wiadomo, że czasami jest ciężko. Niekiedy, po wyjątkowo wyczerpujących treningach, chcę rzucić bieganie, ale to są jedynie momenty, efekt treningu, który szybko mija. Wydaje mi się, że od zawsze byłam przygotowana na to, co mnie czeka i nie bałam się ciężkiej pracy.
Trening fizyczny sportowców możemy nieustannie obserwować. O treningu mentalnym nie wiemy właściwie nic.
Sfera mentalna bywa ważniejsza niż fizyczna. Często zdarza się, że ktoś jest dobrze przygotowany fizycznie, ale o wyniku decyduje przygotowanie mentalne. Część zawodników i zawodniczek ma cechy, które ułatwiają im bycie sportowcem, są zdeterminowani i odporni na stres. Rodzą się z tym, być może dlatego są wielkimi sportowcami. Można też pracować nad tym, by radzić sobie ze stresem. Kiedyś wychodziłoi mi to dużo gorzej niż obecnie, dlatego spędziłam sporo czasu na zajęciach z psychologiem. Dzięki temu dzisiaj coraz rzadziej potrzebuję pomocy. Wyćwiczyłam schematy, które pomagają mi się skoncentrować na starcie. Mój trening mentalny polega też na tym, żeby wyciszać się poza treningami. Mamy dużo bodźców zewnętrznych poza sportem, jesteśmy obecni medialnie, cały czas przebywamy w grupie. Jadąc na duże zawody, łatwo się przebodźcować, dlatego skupiam na tym, żeby się wyciszać. To daje mi potem energię na bieżni, nie tylko fizyczną, ale i psychiczną. Korzystam też z treningu wyobrażeniowego, przed zawodami wizualizuję sobie, jak ma wyglądać start. To pomaga mi w przygotowaniach. Każdy sportowiec musi znaleźć metodę, która będzie odpowiednia dla niego, ale współpracę z psychologiem dobrze jest zacząć już na początku kariery. On naprowadzi nas na to, co jest nam potrzebne, bo czasem sami nie jesteśmy tego świadomi.
Pokutuje opinia, że wśród sprinterów nie ma przyjaźni, bo rywalizacja bierze górę. Prawda czy fałsz?
To zależy od człowieka. Trzeba umieć rozgraniczyć rywalizację na bieżni i życie poza stadionem. U nas jest trochę inaczej, bo biegamy też w sztafecie, więc często mamy wspólny cel. Wiadomo, że trzeba się też dostać do sztafety, więc pojawia się element rywalizacji. Ostatecznie jednak walczymy razem i wspólnie zdobywamy medale, potem jest wspólna radość albo wspólny smutek, bo takie chwile też się zdarzają. To oczywiste, że w sporcie chodzi o rywalizację, ale poza bieżnią kibicujemy sobie nawzajem i chcemy dla siebie dobrze. Zdarzają się nawet przyjaźnie. Jeśli ktoś ma zdrowy stosunek do rywalizacji, to wszystko jest w porządku.
Co bardziej lubisz – starty indywidualne czy sztafetę?
Bardzo lubię sztafetę, bo to emocje trochę innego rodzaju. Wychodzimy na bieżnię w drużynie i łączą nas te same emocje. Sztafeta jest zarazem bardziej stresująca. W biegach indywidualnych walczę tylko tylko dla siebie. Jeśli coś mi nie wyjdzie, mogę być smutna czy rozczarowana, ale nie mam poczucia, że inni na tym tracą. W sztafecie odpowiedzialność jest większa. Oczywiście, każdemu zdarzają słabsze biegi w sztafecie, mamy doświadczenie więc to rozumiemy i koniec końców zawsze jesteśmy drużyną.
W sztafecie zwycięstwo nie zależy tylko od ciebie.
Startując w sztafecie mam poczucie, że nie biegnę tylko dla siebie, ale też dla innych, więc daję z siebie nie 100 procent, ale 110 czy 120 procent. Jeśli jest dobra atmosfera w drużynie, to chce się walczyć, żeby pozostałym zawodniczkom było lżej i byśmy wspólnie mogły osiągnąć sukces. Indywidualiści mogą mieć problem z odnalezieniem się w takiej rzeczywistości, bo trzeba się poświęcić dla drużyny, ale jest to fajne. Sztafeta to zupełnie inne doświadczenie – i emocje, których nie ma w biegach indywidualnych.