Reklama

Odnalazł zaginione „konie Hitlera”. Kim jest „Indiana Jones” świata sztuki?

– Nie zdarza się, żeby złodziej zadzwonił do mnie i powiedział: „Arthur, wczoraj ukradliśmy obraz Rembrandta”, ale ludzie z półświatka rozmawiają o różnych rzeczach i nieraz ktoś coś usłyszy. Właśnie takie osoby czasem się do mnie odzywają – mówi Arthur Brand, czołowy europejski detektyw zajmujący się odzyskiwaniem skradzionych i zaginionych dzieł sztuki.

Publikacja: 22.08.2025 12:20

Arthur Brand i odzyskany przez niego obraz „Ogród przy plebanii w Nuenen wiosną” Vincenta Van Gogha.

Arthur Brand i odzyskany przez niego obraz „Ogród przy plebanii w Nuenen wiosną” Vincenta Van Gogha. Dzieło trafiło do niego w niebieskiej torbie Ikei.

Foto: Arthur Brand

Na co dzień Arthur Brand pracuje jako ekspert na rynku sztuki. – Załóżmy, że jakiś milioner chce kupić obraz Picassa. Dzwoni do mnie i pyta: „Arthur, czy nie jest to kopia? Czy cena jest uczciwa oraz czy obraz nie pochodzi z kradzieży?”. Ta praca to moje główne źródło utrzymania, ale media o tym nie piszą, bo nie jest to dla nich interesujące – śmieje się Arthur Brand. Rzeczywiście – jego druga profesja, ta, w której odzyskuje dzieła sztuki warte miliony euro, jest bez porównania bardziej pasjonująca.

Człowiek, który odnalazł polskiego Breughla

Arthur Brand w Holandii jest osobą publiczną. To zasługa programu w telewizji, filmów dokumentalnych i głośnej książki, a także – spraw, w które się angażuje. Spektakularne sukcesy 
– odzyskanie skradzionych obrazów Picassa, van Gogha, Dalego czy Łempickiej (a ostatnio także arcydzieła skradzionego pół wieku temu z Polski) – zapewniły mu rozpoznawalność.

Jak określić jego pracę? Najbardziej pasuje tu określenie „detektyw”. Brand sięga do głośnych spraw dotyczących kradzieży lub zaginięcia znanych dzieł sztuki, które pozostają bez rozwiązania. Czasem to zdarzenia sprzed dekad, czasem – świeże, poruszające opinię publiczną i niedające spokoju policjantom.

Czytaj więcej

Słynna warszawska willa na sprzedaż. Zaprojektował ją czołowy polski architekt

– Mam kilka zasad, którymi się kieruję w pracy – podkreśla. – Zawsze współpracuję z policją i wszyscy o tym wiedzą. Nigdy nie podejmuję żadnego kroku bez poinformowania 
policjantów, co zamierzam. Przestrzegam prawa, bo inaczej nikt nie chciałby ze mną pracować. Mam też wielu informatorów w świecie przestępczym. W kontaktach z przestępcami muszę dotrzymywać słowa. Jeśli złamię tę zasadę, nikt już mi nie zaufa. A jeśli narazisz się komuś w tym środowisku, możesz zginąć.

Reklama
Reklama

Jak odzyskać skradzione dzieła sztuki?

W wywiadach często określa siebie mianem „głupka” lub „idioty”, podkreślając, że jest jedynie amatorem, któremu sprzyja szczęście. To kokieteria – ma wiele spektakularnych sukcesów na koncie, status eksperta w dziedzinie sztuki, a także odwagę i zimną krew, by wsadzać nos w sprawy, z którymi powiązani są ludzie z półświatka. Brand zbudował sobie pozycję i w policji, i wśród przestępców. Jak mówi, zaufanie w obu przypadkach rosło latami. – Jeśli długo z kimś pracujesz, to ufacie sobie nawzajem – podkreśla.

Policjanci w Holandii patrzą przychylnie na jego działalność, bo pomoc Branda bywa bardzo przydatna. – Policja na całym świecie coraz lepiej rozumie, że wielu celów nie da się osiągnąć bez wsparcia obywateli. Weźmy Bellingcat (holenderską grupę dziennikarzy śledczych, którzy ujawnili między innymi, jak doszło do zestrzelenia malezyjskiego samolotu pasażerskiego nad ukraińskim terytorium kontrolowanym przez Rosjan w 2014 roku) – są tak samo zdeterminowanymi idiotami jak ja, więc zdarza im się odkryć to, co umyka CIA – mówił w wywiadzie dla „Guardiana”.

Kradziony Picasso to kłopot

Globalny rynek kradzionych dzieł sztuki jest gigantyczny. Ma też swoją specyfikę, która, jak tłumaczy Arthur Brand, w pewnym sensie ułatwia odzyskiwanie tego, co zostało skradzione. – Co najmniej 80 procent kradzieży dzieł sztuki to efekt włamań – wyjaśnia Brand. – Złodzieje wchodzą do jakiegoś domu i zgarniają wszystko, co znajdą. Potem próbują sprzedać swój łup. Wtedy często orientują się, że to zadanie niemal niemożliwe, bo obrazy są zarejestrowane w bazach danych jako skradzione.

Czytaj więcej

Dom podróżników pod Warszawą. Nowoczesna oaza spokoju wśród zieleni

W takiej sytuacji „trefne” dzieła zaczynają krążyć w świecie przestępczym jako forma zapłaty. – Jeśli jakaś grupa przestępcza jest winna komuś 5 milionów euro, 
ale ma tylko 4 miliony w gotówce, może powiedzieć: „Mamy Rembrandta wartego 10 milionów euro. Jest kradziony, ale dajemy wam go w ramach zapłaty”. Druga strona myśli: „4 miliony to zawsze coś, a do tego mamy jeszcze ten obraz wart 10 milionów euro”. Obrazy przechodzą z rąk do rąk jako forma rozliczenia. Bardzo często ostatecznie trafiają do włoskiej mafii albo do karteli narkotykowych – tłumaczy Arthur Brand. Dla szefów tych organizacji kradziony van Gogh czy Picasso to jednak raczej kłopot niż powód do radości.

Rynek kradzionych dzieł sztuki: jak negocjować z szefami gangów?

Jak dociera się do bossów mafii albo szefów karteli narkotykowych? Brand zbywa to pytanie i unika odpowiedzi wprost. Nie chce zdradzać swoich metod działania. – Dostaję rozmaite informacje od moich informatorów. Większość z nich to przestępcy. Oczywiście nie zdarza się, żeby złodziej zadzwonił i powiedział: „Arthur, wczoraj ukradliśmy Rembrandta”, ale ludzie z półświatka rozmawiają o różnych rzeczach i nieraz ktoś coś usłyszy. Właśnie takie osoby czasem do mnie dzwonią – przyznaje.

Reklama
Reklama

Wiele z tych rozmów to fałszywe tropy, ale niekiedy są one źródłem wartościowych informacji. – Zadaję kolejne pytania, próbuję ustalić, jak nazywają się ludzie, o których usłyszałem. Czasem padają pseudonimy i wtedy mam pierwszy trop, od którego mogę zacząć śledztwo – wyjaśnia Brand.

Odzyskiwanie skradzionych dzieł sztuki wymaga negocjacji z bossami świata przestępczego.

To potencjalnie niebezpieczne zajęcie. Jak w takich kontaktach nie stracić głowy – w przenośni i dosłownie? – Ci ludzie najczęściej nie chcą mnie zabić – przekonuje Arthur. – Jeśli ktoś zarabia ogromne pieniądze na handlu narkotykami i przypadkiem wszedł w posiadanie skradzionego obrazu, dzięki mnie może się go pozbyć bez większych problemów. Oczywiście – istnieje ryzyko, że ktoś postanowi pozbyć się także mnie, ale wtedy będzie mu grozić kara wieloletniego więzienia. Nie jestem wart ryzyka spędzenia reszty życia za kratami. Mam poczucie, że rozumie to większość przestępców, z którymi miałem kontakt. Czasem padają groźby, czasem ci ludzie nie chcą ze mną rozmawiać, ale wtedy odpowiadam: „Jeśli ja wiem o tej kradzieży, to policja też”. To zazwyczaj przemawia im do wyobraźni, rozumieją, że lepiej negocjować ze mną niż z policjantami – podkreśla.

Doktor No nie istnieje

Popkultura nauczyła nas, że na świecie żyje wielu szalonych kolekcjonerów, gotowych na wszystko, byle zdobyć upragnione arcydzieło. Jak wygląda rzeczywistość? Arthur Brand odpowiada anegdotą. – Wszystko zaczęło się od filmu „Doktor No” z 1962 roku. Gdy powstawał scenariusz, z National Gallery w Londynie skradziono obraz Francisca de Goi, który do dziś nie został odnaleziony. Scenarzyści uznali, że dobrym pomysłem będzie umieszczenie tego obrazu w filmie jako części kolekcji tytułowego Doktora No.

Czytaj więcej

Ta wystawa będzie wydarzeniem jesieni w Europie. 270 dzieł Gerharda Richtera

W rzeczywistości tacy ludzie nie istnieją – przekonuje Brand. – Po co kupować skradziony obraz, skoro nie możesz go nikomu pokazać ani go ubezpieczyć? Być może zdarzają się pojedyncze przypadki tego typu, ale to wielka rzadkość. Niektóre skradzione obrazy mogą trafiać do Chin czy Rosji, bo tam nie ma tak ścisłej współpracy z zachodnimi służbami. „Doktorzy No” to wymysł Hollywood. W rzeczywistości dzieła sztuki trafiają do mafiosów i bossów narkotykowych, którzy często traktują je jak walutę przetargową. Jeden z najbardziej poszukiwanych bossów włoskiej mafii Raffaele Imperiale został skazany we Włoszech na 20 lat za handel narkotykami, ale zwrócił skradzionego van Gogha, dzięki temu wyrok został skrócony – dodaje.

Reklama
Reklama

Nie wszystkie sprawy, którymi zajmuje się Arthur Brand, dotyczą świata przestępczego. Istnieje jednak pewna prawidłowość: niemal każdy przypadek można opisać słowem „szalony”. – Pracowałem kiedyś dla pewnej 
żydowskiej rodziny, której członkom zależało na odzyskaniu figury skradzionej przez nazistów. Po latach odnaleźliśmy ją w kolekcji należącej do holenderskiej rodziny królewskiej – wspomina ze śmiechem. – Poszukiwałem też obrazów należących do innej żydowskiej rodziny, która utraciła je w czasie II wojny światowej. Udało się je odnaleźć w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, jednym z najważniejszych muzeów na świecie! – ekscytuje się.

Równie szalona była sprawa odzyskania złotego pierścienia Oscara Wilde’a. Skradziono go w 2002 roku z Oksfordu, złapany przez policję złodziej zarzekał się, że szczerozłoty pierścień przetopiono. Wiele lat później doszło do napadu na jeden z banków w Wielkiej Brytanii, łupem złodziei padły skrytki bankowe, a w nich – rozmaite kosztowności. Przestępcy próbowali potem sprzedać swój łup i wtedy okazało się, że wśród skradzionych przedmiotów jest także charakterystyczny pierścień Wilde’a. Dzięki akcji policji, w którą zaangażowany był Arthur Brand, pierścień po 18 latach wrócił do właścicieli.

Zagadka „koni Hitlera”: rzeźby, które zniknęły sprzed Kancelarii Rzeszy

Żadna, nawet najbardziej szalona ze spraw, z którymi do czynienia miał Arthur Brand, nie może się równać z historią „koni Hitlera”. To dzięki niej dziesięć lat temu o holenderskim detektywie zrobiło się głośno na świecie. Dużą popularność zdobyła napisana przez niego książka „Hitler’s Horses”, a prawa do jej ekranizacji zapewnił sobie koncern MGM 
Studios, producent filmów o Bondzie.

Wszystko zaczęło się od e-maila, którego otrzymał 
Michel van Rijn, znajomy Branda, niegdyś przestępca, obecnie detektyw na rynku sztuki. To była oferta zakupu dwóch ogromnych rzeźb koni. Były bardzo charakterystyczne 
– do złudzenia przypominały słynne rzeźby dłuta Josefa Thoraka, ulubionego rzeźbiarza Adolfa Hitlera. Do wiosny 1945 roku konie Thoraka stały przed kancelarią Rzeszy w Berlinie, potem ślad po nich zaginął.

„Przeczytałem e-maila. Steven (pośrednik na rynku sztuki – przyp. red.) twierdził, że to były oryginalne, trzymetrowe konie dłuta Josefa Thoraka. Obecny właściciel tych rzeźb z brązu chciał je sprzedać za kilka milionów euro z powodu „okoliczności politycznych” i próbował wykorzystać do tego pośredników, by się nie ujawniać – rzekomo pochodził z rodziny znanej z sympatii do nazistów, jeden z jego krewnych został skazany w procesach norymberskich” – pisze Arthur Brand w swojej książce „Hitler’s Horses”.

Reklama
Reklama

Uważano, że rzeźby Thoraka zostały zniszczone w czasie radzieckiej ofensywy na Berlin w 1945 roku. Brandowi udało się dowieść, że stało się inaczej. Po wojnie konie przejęli Rosjanie i umieścili w jednej ze swoich baz w NRD. 
Kiedy upadł mur berliński, Rosjanie sprzedali rzeźby ludziom, którzy, jak się później okazało, mieli nazistowskie sympatie.

Kiedy Brand nabrał pewności, że ma do czynienia z oryginalnymi rzeźbami Thoraka, postanowił je odzyskać. W tym celu podszył się pod pełnomocnika fikcyjnego zamożnego klienta z USA. Zdobył zaufanie pośrednika, okazało się, że reprezentuje on grupę sędziwych Niemców z sympatiami nazistowskimi, którzy mieli w swojej kolekcji nie tylko „konie Hitlera”, ale i wiele innych przedmiotów związanych z historią III Rzeszy. Pośrednik w zaufaniu ujawnił Brandowi miejsce ukrycia rzeźb, ten przekazał te informacje policji, która zarekwirowała „konie Hitlera”, a także wiele innych dzieł sztuki z czasów III Rzeszy.

Czy na odzyskiwaniu kradzionych dzieł sztuki można zarobić?

Z czego żyje czołowy europejski detektyw rynku sztuki? 
– Nie dostaję pieniędzy za odzyskiwanie dzieł sztuki – zapewnia mnie. – Oczywiście nie jest też tak, że dokładam do tego interesu. Zapraszają mnie na wykłady, mam swój program telewizyjny, robię filmy dokumentalne i piszę książki. Historia „koni Hitlera” została przetłumaczona na 16 języków 
– chwali się. – Ostatecznie nie tracę więc na tym pieniędzy, ale też nie jest to sposób na to, by stać się milionerem – dodaje.

Pobiera wynagrodzenie, ale innego rodzaju. Gdy odzyskuje skradzione dzieła sztuki, stara się mieć je w domu choćby przez chwilę. Odzyskany obraz Picassa, „Buste de Femme”, portret Dory Maar, spędził u niego całą noc. „Ogród przy plebanii w Nuenen wiosną” Vincenta van Gogha – jedynie 
godzinę, na więcej nie zgodziła się holenderska policja. Z kolei pierścień Oscara Wilde’a Arthur nosił na palcu przez dwa tygodnie. – Bywa, że nad jedną sprawą pracuję przez kilka lat. Nie płacą mi za to, więc to mój jedyny rodzaj satysfakcji – śmieje się.

Na co dzień Arthur Brand pracuje jako ekspert na rynku sztuki. – Załóżmy, że jakiś milioner chce kupić obraz Picassa. Dzwoni do mnie i pyta: „Arthur, czy nie jest to kopia? Czy cena jest uczciwa oraz czy obraz nie pochodzi z kradzieży?”. Ta praca to moje główne źródło utrzymania, ale media o tym nie piszą, bo nie jest to dla nich interesujące – śmieje się Arthur Brand. Rzeczywiście – jego druga profesja, ta, w której odzyskuje dzieła sztuki warte miliony euro, jest bez porównania bardziej pasjonująca.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Reklama
Sztuka
Akcja Greenpeace. Zawiesili dzieło słynnego artysty na platformie wiertniczej
Sztuka
Break in Classic: Muzyczna rewolucja w Otwocku Wielkim
Sztuka
Ta wystawa będzie wydarzeniem jesieni w Europie. 270 dzieł Gerharda Richtera
Sztuka
W tym muzeum zabytki „zamawia się” jak meble w Ikei. Nowa wakacyjna atrakcja
Sztuka
Oskar Zięta: Minimalizm to ja. Polski designer o nowym projekcie w Londynie
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama