Cała Polska żyłaby wtedy pytaniami dotyczącymi poziomu ochrony naszych dzieł malarskich, stanu zabezpieczeń w muzeach, kompetencji agencji ochrony, efektywności działań policji. Rząd domagałby się wyciągnięcia konsekwencji od dyrekcji placówki, opozycja słałaby gromy w stronę ministra kultury, media rozpoczęłyby spekulacje. Wszyscy mówiliby tylko o tym i zastanawiali się, jak w ogóle mogło do takiego skandalu dojść.
To właśnie zrobił Banksy, który w marcu 2005 roku zamieścił kilka zmienionych obrazów w Museum of Modern Art, Metropolitan Museum of Art, Brooklyn Museum i American Museum of Natural History w Nowym Jorku. Prowokacyjna akcja wyniosła przedstawiciela street-artu z ulicy na łamy mediów i… na usta wszystkich.
Wydaje się, że Banksy przyjął drogę pozostania anonimowym ze względu na charakter swoich prac – jako twórca street-artu malujący szablony i graffiti na murach – działał przecież niezgodnie z prawem. I jak większość streetartowców pozostawał w ukryciu, by nie ponieść konsekwencji prawnych. To pragmatyczna strona jego decyzji. A artystyczna? Banksy tworząc prace krytykujące kapitalizm, oparte na idei pacyfizmu, wyśmiewające władzę, system, konsumpcjonizm, brak empatii i naszą ludzką podłość – odmawia uczestnictwa w społecznym spektaklu. Nie chce do niego przynależeć. Dlatego wyśmiewa wszystko, od polityki po popkulturę.
Banksy w Dover, fot. Banksy
O anonimowym artyście zaczęło być naprawdę głośno mniej więcej od lat 2004–2005, gdy – dzięki zastosowaniu szablonów pozwalających na szybkie akcje – zaczął zamieszczać swoje prace w strzeżonych kamerami, ryzykownych miejscach. Przyniosło mu to uznanie środowisku artystycznym i wzbudziło uwagę mediów.