Tekst pierwotnie ukazał się w wiosennym wydaniu magazynu „Sukces”, dodatku specjalnym dla prenumeratorów dziennika „Rzeczpospolita”.
Gdy w jubileuszowym, trzydziestym roku istnienia marki Patrizia Aryton spytałem jej właścicielkę Danutę Cierocką, jak przez ten czas zmieniły się Polki, bez wahania odparła: „są o dwa rozmiary szczuplejsze”.
Nasz styl jest mniej wymuszony. Mamy nieporównywalnie większy dostęp do ubrań, dodatków czy kosmetyków niż jeszcze w 2000 roku, a na nasz gust silnie wpłynęły centra handlowe z ich globalnymi markami i całkiem nieźle zaprojektowanymi ubraniami, dalekimi od tego, co potocznie nazwalibyśmy bazarowym stylem. Na więcej nas też stać. Dość wspomnieć, że dzięki samemu programowi 500+ plus, jak podał Eurostat, kupujemy nawet o połowę więcej ubrań niż przed jego wprowadzeniem.
Po co nam moda
Przekonujemy się do mody jako takiej. Według najnowszych badań „Modna Polska”, zleconych przez system płatności Klarna, trendy są dla nas ważne. Aż 71 proc. pytanych uznało, że obchodzą ich „przynajmniej w średnim stopniu”. Nie traktujemy ubrań wyłącznie utylitarnie – by mieć w czym chodzić, bo stare się zużyły. Blisko sześciu na dziesięciu z nas kupuje je po to, by po prostu dobrze wyglądać. Jak na kraj, w którym przez dziesięciolecia zdawała się obowiązywać maksyma: „nie szata zdobi człowieka”, to imponujący wynik. Moda pełni też rolę terapeutyczną: 56 proc. kobiet i 33 proc. mężczyzn kupuje odzież i akcesoria, by „poczuć się lepiej”.
Po prawdzie, nie mamy gorszego gustu niż średnia europejska, poza Włochami, będącymi odrębną planetą w tej dziedzinie, oraz niektórymi dzielnicami kreatywnych stolic kontynentu, jak Londyn, Kopenhaga, Berlin. Mimo to mamy kompleksy. Popularne poradniki książkowe czy blogowe „Jak być paryżanką w Polsce”, „Chodź, nauczę cię być paryżanką”, „Jak zostać paryżanką w weekend” z definicji sugerują, że bycie gdańszczanką czy poznanianką w oczach ich samych nie jest ani atrakcyjne, ani pożądane. A to przecież nonsens.