Oto kolejna odsłona nowego cyklu magazynu „Sukces” zatytułowanego „Jak oni pracują”. W każdym odcinku zaglądamy do pracowni ludzi kreatywnych, by przekonać się, jak przebiega u nich proces twórczy i jak z niczego rodzi się „coś”. Tym razem naszym rozmówcą jest Jan Bajtlik, światowej sławy malarz i projektant graficzny. Od 2016 roku Jan współpracuje z francuskim domem mody Hermès, dla którego stworzył m.in. serię printów Animapolis. Jest także autorem plakatów, ilustracji do książek oraz projektów m.in. dla Google i marki Swatch. W jaki sposób przebiega u niego proces twórczy? Skąd czerpie pomysły? Jak wygląda jego pracownia? I kiedy wie, że praca, którą stworzył, jest skończona?
Malowanie to w moim przypadku rzemieślnicza praca pozbawiona jakichkolwiek rytuałów, za to wymagająca refleksji, skupienia, regularności i ćwiczeń. W praktyce oznacza to, że codziennie, od rana do wieczora, stoję przy sztalugach albo siedzę przy stole nad kartką lub przed komputerem. Bez samodyscypliny nie byłoby mojej sztuki, a moje działania artystyczne są nierozerwalnie związane z moim codziennym życiem: jedno wynika z drugiego, te dwie płaszczyzny się nieustannie przenikają.
Moje studio, mój dom
Pracuję w moim studio w Chamonix. Z okien widzę masyw Mont Blanc i jest to jeden z najbardziej inspirujących mnie widoków. Pracuję dużo, w związku z tym w mojej pracowni musi panować porządek. Muszę wiedzieć, gdzie znajdują się poszczególne farby, tusze czy pędzle, bo to zdecydowanie przyspiesza proces twórczy.
Moje studio to także mój dom. Staram się mieć jak najmniej rzeczy. Znajdują się w nim więc przedmioty codziennego użytku, a także albumy poświęcone historii sztuki. Ogromną inspiracją są dla mnie te poświęcone dawnym mistrzom. Ostatnio na nowo odkrywam prace Veronesa czy Delacroix. Istotny jest także dla mnie kontakt ze sztuką nowoczesną, bardzo cenię prace Gerharda Richtera, Hansa Hartunga i Pierra Soulagesa. Ważna jest dla mnie także muzyka, słucham przede wszystkim muzyki dawnej w wykonaniu Jordi Savalla.
Nic „na wczoraj”
Kiedy konsultuję projekty albo rozmawiam z galerią, to czasem przez pół dnia, a niekiedy przez tydzień pozostaję w intensywnym kontakcie z ludźmi, jednak na ogół pracuję w samotności i we własnym rytmie. Od dawna nie biorę zleceń „na wczoraj” ani „na już”. Interesują mnie dłuższe procesy, trudno mierzalne i trudniejsze do zorganizowania – takie, jak to, co robię np. dla Hermesa. Te projekty są bardziej złożone, a przez to dla mnie ciekawsze. Brak deadline’u może być jednocześnie i komfortem, i pułapką. Deadline motywuje, narzuca ramy czasowe. Zmusza mnie do tak odpowiedzialnego projektowania całego procesu tworzenia, żeby uniknąć niebezpieczeństwa tworzenia obrazu w nieskończoność.