Fałszerze na rynku sztuki. „Chiński” Rothko i tysiąc dolarów za obraz Picassa

Mówi się, że kilkanaście procent dzieł sztuki, które można oglądać w muzeach, to falsyfikaty. Dokładnych danych nie zna nikt. Wiadomo natomiast, że wciąż pojawiają się nowe podróbki, będące dziełem fałszerzy, którzy są wybitnymi specjalistami w swoim fachu – niemal tak dobrymi jak mistrzowie, których prace podrabiają.

Publikacja: 20.06.2025 13:08

Wolfgang Beltracchi to celebryta wśród fałszerzy dzieł sztuki. Niemiec jest nie tylko doskonałym mal

Wolfgang Beltracchi to celebryta wśród fałszerzy dzieł sztuki. Niemiec jest nie tylko doskonałym malarzem, ale także showmanem. W wywiadach Beltracchi podkreśla, że potrafi namalować wszystko. Wpadł przez własną nieostrożność.

Foto: Peter Kneffel PAP/DPA

Afer dotyczących głośnych falsyfikatów nie brakuje, tak jak nie brakuje utalentowanych malarzy, którzy, zamiast tworzyć własne obrazy, z różnych powodów postanowili zająć się malowaniem dzieł udających, że stworzył je ktoś inny. Niektórzy okazują się na tyle wybitni, że udaje im się oszukać 
nie tylko amatorów, ale także największych ekspertów od twórczości podrabianych przez nich malarzy.

Właśnie tak stało się w przypadku największej afery, jaka wstrząsnęła światem sztuki w ostatnim dziesięcioleciu. Afera wokół nowojorskiej Knoedler Gallery dotyczyła całej serii fałszywych obrazów amerykańskich abstrakcyjnych ekspresjonistów, które zostały sprzedane kolekcjonerom za horrendalne pieniądze, ale dziś kojarzy się przede wszystkim z jednym nazwiskiem – Mark Rothko. To właśnie płótno, które miało wyjść spod ręki urodzonego w Łotwie malarza, zostało sprzedane za 8,3 mln dol. i okazało się najdroższym spośród serii falsyfikatów.

Nie doszłoby do tego, gdyby nie zachwycił się nim David Anfam, największy specjalista od twórczości Marka Rothki, autor katalogu dzieł artysty, stworzonego na zlecenie amerykańskiej National Gallery i spadkobierców malarza. Anfam miał z miejsca 
zachwycić się przedstawionym mu obrazem i tym 
samym uwierzytelnić rzekomą oryginalność dzieła (nie jest to jednak pewne, bo później w sądzie zeznał, że nigdy nie widział pracy na żywo). Obraz nie tylko perfekcyjnie imitował niełatwy styl Rothki. Kunszt człowieka, który go stworzył, sięgał dalej – nie brakowało takich, którzy twierdzili, że z podrobionego płótna bije ten sam rodzaj nieuchwytnej, hipnotyzującej energii, co z oryginalnych dzieł artysty.

Omamiona marszandka

Sfałszowany obraz Rothki to tak naprawdę tylko mała część opisywanej sprawy. Przez Knoedler Gallery w Nowym Jorku od 1994 roku przewinęło się łącznie ponad 60 sfałszowanych dzieł uznanych malarzy (głównie ekspresjonistów abstrakcyjnych), które zostały sprzedane kolekcjonerom za łączną sumę 80 mln dol.

Czytaj więcej

Odnalazł arcydzieło skradzione w Polsce 51 lat temu. Nazywają go Indiana Jones

Były wśród nich nie tylko prace rzekomo namalowane przez Marka Rothkę, ale także przez takich artystów jak Jackson Pollock, Robert Motherwell, Franz Kline, Willem de Kooning czy Andy Warhol. Afera wybuchła dopiero, kiedy w 2011 roku Knoedler Gallery, jedna z najszacowniejszych galerii w Nowym Jorku, której tradycja sięgała jeszcze wojny secesyjnej, została zamknięta. Marszandką, która najpierw kupowała falsyfikaty, a później sprzedawała je kolekcjonerom, była Ann Freedman. Kobieta twierdzi, że była przekonana co do autentyczności obrazów, choć są też tacy, według których to ewidentne kłamstwa. W prawdziwość sprzedawanych przez nią prac uwierzyli wszyscy, od ekspertów, przez konserwatorów, na wydawcach kończąc. Na przykład wspomniany wcześniej, najdroższy „sfałszowany Rothko” zdążył być wystawiany na całym świecie i aż sześć razy pojawił się w albumach wydawnictwa Taschen, znanego z publikowania albumów o sztuce.

Chiński fałszerz, specjalista od Marka Rothki

Mistrzem, czyli artystą, który potrafił doskonale podrobić style wielu różnych twórców, okazał się Pei-Shen Qian – pochodzący z Chin malarz i nauczyciel matematyki. Qian przyjechał do Stanów jako już ceniony w Chinach artysta, w Ameryce jednak nie udało mu się przebić. Dla zarobku Qian sprzedawał kopie prac znanych dwudziestowiecznych twórców, których technikę zgłębił. Można domniemywać, że było to dla niego tak łatwe, ponieważ w Chinach od tysięcy lat istnieje tradycja wiernego kopiowania podziwianych dzieł. Kopiowanie jest postrzegane jako praktyka wyrażająca najwyższe uznanie dla ich twórców, a także pozwalająca doskonalić własne umiejętności.

Do dziś niełatwo ustalić, na ile świadomie Qian brał udział w procederze, sprzedając swoje obrazy oszustom, którzy następnie je „postarzali”, tworzyli mniej lub bardziej wiarygodną historię pochodzenia i oferowali Knoedler Gallery.

Malarz pozostał bezkarny, ponieważ przed procesem schronił się w Chinach, a Państwo Środka nie dopuszcza do ekstradycji swoich obywateli do Stanów Zjednoczonych. Jak twierdzi Qian, dziś jest tak samo biedny jak wtedy, kiedy mieszkał w Stanach. Możliwe jednak, że mężczyzna nie mówi jednak całej prawdy.

Arcydzieło Picassa za 1000 dolarów

Wiara, że przypadki fałszerstw są odosobnione w świecie sztuki, topnieje wraz z odkrywaniem kolejnych skandali. Tych zaś nie brakuje. W 2014 roku ekspertyza naukowa dowiodła, że znajdujący się w posiadaniu Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku obraz francuskiego kubisty Fernanda Légera jest falsyfikatem. W 2017 roku w Pałacu Dożów w Genui zorganizowano wystawę 21 prac Amedeo Modiglianiego. Zamknięto ją kilka dni przed terminem w związku z uzasadnionymi podejrzeniami, że wszystkie wystawione na niej prace są fałszywe. W 2007 roku odkryto, że przedstawiająca fauna rzeźba, którą miał stworzyć Paul Gauguin w końcówce XIX wieku, powstała pod dłutem brytyjskiego artysty i fałszerza Shauna Greenhalgha w latach 90. XX wieku. W 2020 roku udowodniono, że rzeźby „Głowa z rogami” również nie wykonał Gauguin, lecz anonimowy mieszkaniec ówczesnej Polinezji Francuskiej. W 2017 roku nagłośniono sprawę kalifornijskiej marszandki, która celowo zleciła za 1000 dolarów podrobienie jednej z prac Picassa po to, by później sprzedać ją kolekcjonerowi za 2 miliony dolarów.

Czytaj więcej

Dwie wystawy Picassa w jednym mieście. Do obejrzenia nigdy niepokazywane prace

Mało? W 2018 roku afera związana z autentycznością dzieł sztuki wstrząsnęła nawet położoną w Pirenejach niewielką francuską miejscowością Elne, w której znajduje się muzeum poświęcone postaci mniej znanego malarza, prekursora fowizmu, Étienne’a Terrusa. Okazało się, że spośród 142 prac, które były w wystawione w muzeum, aż 82 były falsyfikatami. Oznacza to, że fałszywa okazała się więcej niż połowa zbiorów.

Fałszerze sztuki. Jak od

Odkrycie podrobionego dzieła sztuki nie jest łatwą sprawą. Podstawą postępowania dla galerii, która chce kupić dzieło sztuki, jest ustalenie proweniencji tego dzieła, a następnie kontakt z ekspertami od twórczości danego artysty i zapytanie ich o zdanie – bywa, 
że są to akademicy, kolekcjonerzy, ale także rodzina i spadkobiercy twórcy. Proweniencja to historia pochodzenia i przechodzenia dzieła z rąk do rąk od czasu jego powstania do teraźniejszości. Wzorcowa jest wtedy, gdy praca ma udokumentowaną historię własności wraz 
ze wszystkimi nazwiskami właścicieli i datami, kiedy obraz pozostawał w ich posiadaniu. Nie każde dzieło sztuki posiada tak idealną proweniencję i w dokumentach przedstawianych przez sprzedawcę zazwyczaj 
nie brakuje luk, domysłów i opinii.

Wtedy w sukurs kolekcjonerom przychodzi nauka. Najpopularniejszym naukowym sposobem na ustalenie autentyczności dzieła sztuki jest analiza detali, czyli metoda atrybucji opracowana w XIX wieku przez włoskiego historyka sztuki Giovanniego Morellego. W największym skrócie polega ona na drobiazgowej analizie dzieła w kontekście historycznym. Osoba przeprowadzająca taki proces zwraca na przykład uwagę na to, czy barwy, techniki i materiały użyte w dziele istniały w czasach, w których rzekomo ono powstało.

Jak można się domyślić, ta metoda również bywa zawodna – stosowanie właściwych materiałów i technik to elementarz doświadczonego, 
szanującego się fałszerza. Większą pewność daje 
zazwyczaj posłużenie się technikami kryminalistycznymi i analizą cyfrową dzieła sztuki. Dzięki nim można na przykład ocenić wiek danego obrazu, nie dając się nabrać na sztuczne „postarzanie” go, ale również 
zajrzeć za pomocą podczerwieni pod powierzchnię farby i zobaczyć, co się tam znajduje.

Głupi błąd celebryty

Istnieje anegdota – z oczywistych względów trudno ocenić jej prawdziwość – jakoby sam Michał Anioł pożyczał od współczesnych mu możnych dzieła dawnych mistrzów i doskonalił swój warsztat, kopiując je. Podobno swoje kopie doprowadził do takiej perfekcji, że właścicielom zwracał właśnie falsyfikaty, oryginały zostawiając sobie. Niezależnie od tego, czy jest prawdziwa, ta anegdota wskazuje na dwie rzeczy. Po pierwsze na to, że fałszerstwa dzieł sztuki są tak stare jak sama sztuka, a po drugie – że fałszerze osiągają techniczne mistrzostwo dorównujące największym twórcom, a często nawet przebijające ich umiejętności.

Wolfgang Beltracchi to celebryta wśród fałszerzy dzieł sztuki.

Niemiec, którego prawdziwe nazwisko brzmi Fischer, jest nie tylko doskonałym malarzem, ale także świetnym showmanem. W wywiadach Beltracchi nie bał się twierdzić, że potrafi namalować wszystko, zaś podrabianie stylu niektórych wielkich mistrzów to dla niego bułka z masłem. Urodzony w 1951 roku artysta wygląda jak podstarzała gwiazda rocka i to nie przypadek – na jego życie zdecydowanie miała wpływ hippisowska rewolucja obyczajowa. Trzecią i czwartą dekadę swojego życia Beltracchi spędził, włócząc się po Europie, a także malując, choć wielkie pieniądze na swoich falsyfikatach zaczął zarabiać dopiero w latach 90.

Szacuje się, że wprowadził na rynek około 300 fałszywych obrazów, ale kiedy w 2011 roku skazano go za fałszerstwo, udowodniono mu namalowanie „zaledwie” czternastu falsyfikatów. Wpadł przez nieuwagę i głupi błąd – był zbyt pewny i po prostu użył farby, która nie istniała w czasach, gdy tworzył podrabiany przez niego niemiecki malarz Heinrich Campendonk. Beltracchi/Fischer spędził kilka lat w więzieniu, a obecnie – po zakończeniu odbywania kary – wciąż sprzedaje swoje obrazy za duże pieniądze. Jedyna różnica jest taka, że teraz podpisuje je własnym nazwiskiem.

Han van Meegeren: Antybohater

Za prawdziwego mistrza fałszerzy uchodzi holenderski malarz Han van Meegeren. Żyjący w pierwszej połowie XX wieku twórca pragnął zrobić karierę jako malarz tworzący własne obrazy, niestety, po początkowych sukcesach krytycy uznali go za artystę drugorzędnego i mało oryginalnego. Swój pierwszy falsyfikat stworzył na złość krytykom: postanowił namalować obraz stylizowany na jednego z największych niderlandzkich mistrzów – Johannesa Vermeera. Tak powstał pierwszy falsyfikat van Meegerena zatytułowany „Uczniowie w Emaus”, który przez ekspertów został uznany za autentyczne dzieło autora „Dziewczyny z perłą”. Później Holender namalował jeszcze kilka obrazów przypisanych Vermeerowi i kilka rzekomo stworzonych przez innych dawnych mistrzów pochodzących z jego kraju.

Być może fałszerstwa van Meegerena nigdy nie wyszłyby na jaw, gdyby nie druga wojna światowa.

Po jej zakończeniu przypisywany Vermeerowi obraz „Chrystus i jawnogrzesznica” znaleziono w jednej z nazistowskich kolekcji. Prowadzący śledztwo dotarli do van Meegerena jako do osoby, która miała sprzedać nieznany wcześniej obraz Vermeera Hermannowi Göringowi. By uniknąć oskarżenia o kolaborację i wieloletniego więzienia, van Meegeren w końcu przyznał się, że dzieło sfałszował. Na początku nikt mu nie wierzył, ale naukowa analiza płótna wskazywała na to, że mówi prawdę. Za fałszerstwo skazano go na o wiele mniejszą karę, niż skazano by go za kolaborację, a konkretnie na rok więzienia. Wyrok był tak łagodny zapewne też z powodu presji opinii publicznej, która nadała malarzowi łatkę „tego, który oszukał nazistów”. Van Meegeren nie miał jednak czasu nacieszyć się szczęściem, które mu dopisało, ponieważ zmarł krótko po ogłoszeniu wyroku.

Fałszerze sztuki: problem prawny i filozoficzny

Kwestia autentyczności dzieł sztuki jest nie tylko problemem prawnym, ale także filozoficznym. Obnaża ona, jak ogromny wpływ na nasze oceny – w tym wypadku ocenę wartości dzieł sztuki – ma kontekst. Nikt nie lubi być oszukiwany, jednak nie lubimy także przyznawać, że kolekcjonerzy zazwyczaj płacą nie tyle za obraz, 
ile za nazwisko jego autora. W przypadku prac takich fałszerzy jak Beltracchi, Qian czy van Meegeren oszustwo w końcu wyszło na jaw i stało się oczywiste.

Nie zawsze jednak autorstwo pracy udaje sie ostatecznie ustalić. Za przykład może posłużyć słynny obraz „Kolos” przypisywany Franciscowi Goi. Dzieło znajdujące się w kolekcji madryckiego muzeum Prado powstało w początkach XIX wieku i przez dwa stulecia nikt nie miał wątpliwości co do jego autorstwa. Dopiero w 2008 roku hiszpańska kuratorka Manuela Mena stwierdziła, że autorem obrazu wcale nie był Goya, ale jeden z jego naśladowców. Menie udało się przekonać do swojej teorii środowisko historyków sztuki, a Prado zdecydowało się skatalogować obraz jako dzieło „jednego z naśladowców Goi”. Kontrowersje jednak trwały i w tym roku madrycka instytucja zdecydowała się na kolejną zmianę – atrybucja dzieła wróciła do Goi.

Przykład „Kolosa” działa na wyobraźnię w nie mniejszym stopniu, niż robią to słynne oszustwa van Meegerena i Beltracchiego, ale płynie z niego zupełnie inny wniosek. Eksperci muszą pogodzić się z faktem, że nigdy nie będą w stu procentach pewni, kto jest autorem dzieła przypisywanego Goi – podobnie jak wielu innych obrazów przypisywanych mistrzom.

Afer dotyczących głośnych falsyfikatów nie brakuje, tak jak nie brakuje utalentowanych malarzy, którzy, zamiast tworzyć własne obrazy, z różnych powodów postanowili zająć się malowaniem dzieł udających, że stworzył je ktoś inny. Niektórzy okazują się na tyle wybitni, że udaje im się oszukać 
nie tylko amatorów, ale także największych ekspertów od twórczości podrabianych przez nich malarzy.

Właśnie tak stało się w przypadku największej afery, jaka wstrząsnęła światem sztuki w ostatnim dziesięcioleciu. Afera wokół nowojorskiej Knoedler Gallery dotyczyła całej serii fałszywych obrazów amerykańskich abstrakcyjnych ekspresjonistów, które zostały sprzedane kolekcjonerom za horrendalne pieniądze, ale dziś kojarzy się przede wszystkim z jednym nazwiskiem – Mark Rothko. To właśnie płótno, które miało wyjść spod ręki urodzonego w Łotwie malarza, zostało sprzedane za 8,3 mln dol. i okazało się najdroższym spośród serii falsyfikatów.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Sztuka
„Mona Lisa” zmieni miejsce pobytu. Nowa galeria i podwyżka cen biletów
Sztuka
Odkryto najwcześniejszy znany obraz Caravaggia? Sensacja w świecie sztuki
Sztuka
Zagrożony los słynnej szkoły artystycznej w Paryżu. Studiowała tu Łempicka
Sztuka
Instalacja Oskara Zięty w centrum Londynu. Powstała ze stali i powietrza
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Patronat Rzeczpospolitej
Poprzez sztukę do sacrum