W tej części Terminalu 2, gdzie są odprawiane samoloty do Polski, stosunkowo rzadko zdarzają się większe tłumy, we względnym spokoju można się rozsiąść na całkiem wygodnych kanapach i fotelach. Rozstawiono je gęsto, a ich zalety potrafili docenić na przykład polscy europosłowie, którzy przesiadając się w Monachium, zadziwiająco często właśnie tam lubią uciąć sobie drzemkę.
No i skanery. Nowej generacji, której podstawowa zaleta polega na tym, że do kontroli nie trzeba wyjmować elektroniki z toreb, plecaków, walizek i innego bagażu. Właśnie tam, przy skanerach, będąc ostatnim razem w Monachium dostrzegłem tego faceta. Widoczek był nietypowy, nawet jak na różne rzeczy, które potrafią dziać się na lotniskach. Otóż stał on nieruchomo wśród przesuwającej się kolejki.
Trwał niczym Statua Wolności z wyciągniętym w górę ramieniem. Z tym, że zamiast pochodni dzierżył w dłoni laptop Lenovo z uchylonym ekranem. Najwyraźniej wysyłał plik tak ważny, tak istotny, tak fundamentalny dla biznesu czy jego własnej kariery, że nie mógł zaczekać ani chwili, tych pięciu minut, które zajęłoby przejście kontroli. Musiał więc zatem trwać wbrew napierającej fali pasażerów, trwał zatem i trwał, a na uchylonym ekranie laptopa migały obrazki z jakiejś prezentacji.
Przyznam, że ten widok potraktowałem jako mały symbol opisujący naszą rzeczywistość. Wystarczy też rozejrzeć się po kabinach samolotów, zwłaszcza na biznesowych trasach. Laptop na laptopie, a jeżeli już ktoś laptop odstawia, rozbłyskują ekrany telefonów z kompletnie idiotycznymi grami przy których tradycyjny wąż może budzić sympatię, czy też jeszcze gorszymi filmami. Nie wiem dlaczego poziom rozrywki wizualnej wśród pasażerów jest tak niski, podejrzewam, że właśnie tym najlepiej zabić czas. Swoją drogą – zabijać jedną z najcenniejszych rzeczy, które mamy w życiu?!
Pewnie już tak zostanie. Będziemy się szarpać z tymi laptopami, często oznaką uwiązania i pośpiechu, a nie jakiegokolwiek rozwoju czy sukcesu. Chociaż… Jeszcze niedawno miałem pewne poczucie odosobnienia, kiedy w samolotach czy innych środkach transportu zabierałem się za tradycyjną książkę czy odpalałem kindle, tę zmorę księgarzy i antykwariuszy. Teraz mam wrażenie, że coś się zmieniło. Laptopowcy stali się plemieniem mniej dominującym, jakoś więcej lektury w samolotach. A może to tylko wrażenie?