Zofia Chylak: „sprzeciwiam się nadprodukcji”

Polska nie ma zbyt wielu marek w świecie mody, o których można powiedzieć, że zyskały międzynarodową rozpoznawalność. Zofii Chylak udała się ta trudna sztuka.

Publikacja: 15.05.2020 09:59

Zofia Chylak

Zofia Chylak

Foto: Zofia Chylak. Fot: materiały prasowe

Po torebki jej projektu, którymi zachwycają się międzynarodowe media, ustawiają się kolejki.  Zofia Chylak stworzyła pierwsze polskie „it–bags„, torebki, które chce mieć niemal każda kobieta, ale jak twierdzi, na początku nie liczyła na sukces komercyjny swojego projektu.

Gdyby nie pandemia, pewnie spotkałybyśmy się w twojej pracowni. W obecnej sytuacji pozostaje nam rozmowa przez telefon. Jak sobie radzisz podczas kwarantanny? 

Zawsze się śmieje, że moja firma idzie trochę pod prąd. Kiedy zazwyczaj styczeń i luty uznaje się w modzie za sprzedażowo martwe miesiące, my tymczasem notujemy wzrosty. Teraz też nie mogę narzekać. Premiera nowej kolekcji już dawno została zaplanowana na początek kwietnia.

Kiedy zaczęła się rozwijać sytuacja związana z pandemią, długo zastanawialiśmy się, czy w ogóle powinniśmy wypuszczać nową kolekcję. Czy to wypada, kiedy wszyscy martwimy się o zdrowie najbliższych?

Zdecydowałam, że może jednak przyda nam się oderwanie od negatywnych wiadomości i zachowanie tej dozy normalności. Przewidywałam, że sprzedaż bardzo spadnie. Szczególnie że tym razem, przez to, że Net–a–Porter, z którym współpracujemy, zawiesiło działania w Europie i Stanach Zjednoczonych, mieliśmy na stanie znacznie więcej torebek niż zazwyczaj.

"Chylak bags nowa kolekcja"

Zdjęcia nowej kolekcji powstały w Zakopanem. Fot: materiały prasowe

sukces.rp.pl

Zdecydowaliśmy się na sprzedaż wszystkiego poprzez nasz sklep online. Latami budowaliśmy silną pozycję w sieci i właśnie teraz to procentuje. Kolekcja została bardzo dobrze przyjęta. Dzięki temu, że sprzedaż jest dobra, mam pewność, że mogę utrzymać zespół, ale też wdrażać pomoc charytatywną, która wydaje mi się teraz bardzo potrzebna.

Zaczynałaś od projektowania ubrań na miarę. Pamiętam też jedne z pierwszych torebek marki Chylak, proste czarne worki, które chciała mieć każda kobieta. Zaskoczyła cię wtedy liczba zamówień? 

Nie spodziewałam się takiego odzewu. Startowałam z nieco innym podejściem. Nie liczyłam na wielki sukces komercyjny, cieszyłam się, że mogę stworzyć coś swojego.

Przygotowanie pierwszej kolekcji zajęło mi rok. Musiałam znaleźć dostawców, wykonawców, nauczyć się wszystkiego od zera. Miałam dużą wiedzę krawiecką, ale kaletnictwo to zupełnie inna dziedzina.

Pierwsze projekty to były proste, skórzane worki, które nie miały nawet podszewek. Wszystko po to, żeby można je było kupić w przystępnej cenie. Zamówienia pakowałam na strychu rodziców. Firma szybko zaczęła na siebie zarabiać, a ja mogłam zacząć inwestować w coraz lepsze wykończenia czy metalowe dodatki.

Studiowałaś historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Ukończyłaś kursy krawieckie i staż w nowojorskiej marce Proenza Schouler. Dlaczego właśnie torebki? 

Rzeczywiście, większość życia przygotowywałam się do projektowania ubrań. Nawet w Proenza Schouler staż odbyłam w dziale prêt-à-porter, nie akcesoriów, czego dzisiaj trochę żałuję.

Po praktykach dostałam propozycję pracy, ale postanowiłam wrócić do Polski i założyć firmę. Na początku było to szycie na miarę, co biznesowo wydawało mi się dobrym pomysłem. Żeby zrobić całą kolekcję ubrań, z pełną rozmiarówką, trzeba sporo zainwestować. Szczególnie jeśli, jak ja, chcesz szyć z dobrej jakości tkanin.

"Chylak bags kolekcja 11"

Sesja zdjęciowa kolekcji 11 marki Chylak. Fot: materiały prasowe

sukces.rp.pl

Z ograniczonymi finansami szycie na miarę wydawało mi się najlepszym pomysłem. Miałam sporo klientek, ale po pewnym czasie poczułam, że taka praca mnie wykańcza, choć biznesowo był to dobry ruch.

Po trzech, czterech przymiarkach dziennie byłam kompletnie wykończona. Jestem nieśmiałą osobą, a wybrałam sobie zawód, w którym byłam w centrum uwagi.

Im dłużej to trwało, tym bardziej chciałam usunąć się w cień. Zaczęłam więc myśleć, co innego mogłabym robić

Mój mąż zajmuje się tworzeniem i projektowaniem stron internetowych i sklepów online. Wiedziałam, że jest to moja mocna strona i muszę mieć produkt, który w łatwy sposób można sprzedać w internecie. Ubrania, buty, okulary lepiej jest przymierzyć, zanim się kupi, z torebkami właściwie nie ma takiej potrzeby. Uważam, że to produkt stworzony do sprzedaży online.

Gdy rezygnowałaś z oferty pracy w Proenza Schouler, wiele osób pukało się w głowę. Odrzuciłaś szansę na karierę w Nowym Jorku. Jesteś zadowolona z tej decyzji? 

To była bardzo trudna decyzja. Ja i mój mąż mieliśmy idealną sytuację. Rzadko się zdarza, by 25-latkowie, którzy przylecieli do Nowego Jorku, dostawali dobre propozycje pracy. Ja jednak potwornie tęskniłam za rodziną i nie wyobrażałam sobie życia na odległość. Teraz mogę powiedzieć, że nie żałuję ani trochę. 

Polska nigdy nie była kojarzona z wielką modą. Nie bałaś się wprowadzić widocznego, złotego tłoczenia „Made in Poland?”

Nawet bliskie mi osoby miały co do tego wątpliwości. Kiedy widzisz napis „Made in Italy”, masz gwarancje, że produkt pochodzi z kraju, w którym od lat produkuje się akcesoria skórzane.

Polska nikomu na świecie się tak nie kojarzy. Ale „Made in Poland” wydawało mi się nieoczywiste i świeże. I rzeczywiście to też zainteresowało klientów z zagranicy, którzy nie znają dobrze naszej kultury, ten niewielki napis stał się dla nich intrygujący.  

Twoje produkty są dostępne w Net–a–porter, najbardziej prestiżowym e–butiku z modą luksusową. Wiele marek chciałoby tam trafić. Jak do tego doszło? 

To był niezwykły moment, w którym zupełnie przypadkowo zdarzyły się dwie wspaniałe rzeczy jednocześnie. Przyleciałam do Nowego Jorku, w którym mieliśmy robić kampanię nowej kolekcji i wtedy dostałam maila z prośbą o wywiad do amerykańskiego „Vogue’a„. Jednej z dziennikarek spodobały się moje projekty.

Pamiętam, że siedziałam przed laptopem i patrzyłam z niedowierzaniem, w piżamie, z potężnym jet lagiem. Bez namysłu odpisałam, że jestem na miejscu i możemy się spotkać. Parę godzin później byłam w redakcji „Vogue’a”, w nowym World Trade Center.

Następnego dnia obudziłam się, a w skrzynce mailowej miałam wiadomość od Net–a–porter. Gdy wróciłam do Warszawy, spakowałam swoje projekty w dwie duże walizki i poleciałam do Londynu, na spotkanie do siedziby tej firmy.

Na decyzję i zamówienie musiałam poczekać. Dopiero ostatnio dowiedziałam się, że kupcy marki podjęli ją dużo wcześniej, gdy zobaczyli moje torebki na Instagramie.

Twoją markę wiele osób kojarzy z powodu długiej listy klientek oczekujących na możliwość kupna torebki. Niektórzy twierdzą, że to trik marketingowy.

Gdyby był to mój pomysł, to czułabym się geniuszem marketingu. Ale szczerze, kompletnie nie przyszło mi to do głowy. Staram się produkować coraz więcej, jednak każda produkcja ma swoje ograniczenia.

"Zofia Chylak"

Zofia Chylak. Fot: materiały prasowe

sukces.rp.pl

Nie chce robić tego na masową skalę, bo wiem, że łączy się to ze spadkiem jakości. Teraz, w trakcie trzystopniowej kontroli, dokładnie sprawdzamy każdy model. Przy większej produkcji nie bylibyśmy w stanie tego robić.

Jestem przeciwna nadprodukcji i szybkiej modzie.

Dlatego nie inwestujemy w nachalne, namawiające do kupna reklamy i nie obniżamy cen. Wierzę, że zakup torebki powinien być przemyślany. A wiem jak tego typu reklamy działają nawet na mnie. Bardzo łatwo im ulec. Wolę wpisywać się w trend „powolniejszej mody”.

Staram się, żeby moje projekty nie były sezonowe, ale ponadczasowe. Bardzo cieszy mnie, że w produkcji i sprzedaży nadal mamy torebki z poprzednich kolekcji, nawet takich sprzed kilku lat. 

Zostałaś mamą. Jak to wpłynęło na twój tryb pracy? 

To, że mój system pracy się zmieni, zrozumiałam już w pierwszych miesiącach ciąży. Choć przechodziłam ją dobrze, ciągle musiałam walczyć z sennością.

Miałam wtedy do zaprojektowania dwie kolekcje i to był koszmar, droga przez mękę.

Jestem z siebie dumna, że udało mi się to zrobić. Po urodzeniu córki, pierwsze pięć miesięcy byłam z nią w domu. Pozwolił mi na to mój niezwykły team, który wszystkim się zajął. Od tamtego momentu mój sposób pracy się zmienił. Musiałam się przestawić, zbudować nowy system.

Było mnóstwo trudnych momentów, chwil załamań i płaczu. Nie będę udawać, że łączenie obowiązków matki i właścicielki rozwijającej się szybko firmy jest łatwe, bo nie jest. Teraz Cecylia ma już rok i jest znacznie łatwiej.

Chciałabyś, by twoja córka kiedyś przejęła firmę od ciebie?

Bardzo, ale wiem, że to nie takie łatwe. Mój tata liczył, że razem z bratem przejmiemy jego firmę i zostaniemy architektami. Niestety ani w jednym, ani w drugim przypadku się to nie sprawdziło.

Po torebki jej projektu, którymi zachwycają się międzynarodowe media, ustawiają się kolejki.  Zofia Chylak stworzyła pierwsze polskie „it–bags„, torebki, które chce mieć niemal każda kobieta, ale jak twierdzi, na początku nie liczyła na sukces komercyjny swojego projektu.

Gdyby nie pandemia, pewnie spotkałybyśmy się w twojej pracowni. W obecnej sytuacji pozostaje nam rozmowa przez telefon. Jak sobie radzisz podczas kwarantanny? 

Pozostało 95% artykułu
Sukces Story
Powrót na szczyt światowej „stolicy miliarderów”. Najbogatsi zagłosowali nogami
Sukces Story
Rafał Olbiński: nie boję się ryzyka. Dobrze na tym wyszedłem
Sukces Story
Hermès: najbogatsza rodzina Europy. Od siodeł do luksusowych torebek i apaszek
Sukces Story
Bertrand Piccard: zbyt długo jestem na lądzie. Nowy projekt słynnego odkrywcy
Sukces Story
Przemysław Klima: Dwie gwiazdki w przewodniku Michelin to wejście do innej ligi