Stworzyła firmę, która wysyła Polaków na wakacje marzeń. „Nikt w to nie wierzył”

„Takich jak wy było wielu i żadna z tych firm już nie istnieje” – słyszeliśmy od gospodarzy, których chcieliśmy namówić do współpracy – mówi Aleksandra Klonowska Szalek, współtwórczyni Slowhopa, serwisu który oferuje Polakom nietuzinkowe miejsca na urlop. Projekt, który wystartował 8 lat, jest dzisiaj jednym z ważnych graczy na polskim rynku.

Publikacja: 23.05.2025 17:35

Aleksandra Klonowska Szalek i Marcin Szałek, twórcy serwisu Slowhop. „Od początku mieliśmy przekonan

Aleksandra Klonowska Szalek i Marcin Szałek, twórcy serwisu Slowhop. „Od początku mieliśmy przekonanie, że jesteśmy niszą, więc nigdy nie czuliśmy potrzeby walki o rynek masowy. W pandemii sytuacja uległa zmianie, gospodarze zaczęli stawiać nas w jednym rzędzie z Booking.com czy Airbnb” – mówi Aleksandra Klonowska Szalek.

Foto: Lazarenko Photography

Slowhop powstał jako serwis internetowy pozwalający zarezerwować „klimatyczne” miejsca w Polsce na weekend czy wakacje, ale z czasem stał się czymś więcej. Dzisiaj to nazwa jest już rzeczownikiem, oznaczającym wyjątkowy pensjonat czy domek gdzieś w Polsce. „Ogarnijmy sobie jakiegoś slowhopa na weekend” – tego typu określenia weszły do języka polskiego. Serwis stworzony Aleksandrę Klonowską Szalek i jej męża, Marcina Szalka, stał się fenomenem i uniwersalnym znakiem jakości. Okazało się, że ten projekt odpowiedział na potrzebę Polaków, by odpoczynek w pięknym miejscu na łonie przyrody nie oznaczał noclegu w spartańskim pokoju u rolnika. „Ludziom wystarczą dobre warunki, dobra jakość, fajna architektura i coś unikatowego do tego” – mówi Aleksandra Klonowska Szalek.

Gdzie panią złapałem?

Na Mazurach Garbatych w naszym domu, odrestaurowanej kamiennej stodole. Ten budynek pojawił się w naszym życiu jakieś 10 lat temu, w tym samym czasie, gdy rodził się pomysł na Slowhop. Kupiliśmy tę stodołę, wyremontowaliśmy ją i to był chyba pierwszy obiekt oferowany na Slowhopie.

Nadal można go wynająć?

Już nie. Obecnie to nasz drugi dom, bo mamy dorastające dzieci. Jedno z nich już jest na studiach, czekamy aż w świat wyfrunie drugie. Wtedy ta stodoła zapewne stanie się naszym pierwszym domem.

Kim i na jakim etapie życia była pani, gdy powstała idea Slowhopa?

Miałam 37 lat i pracowałam w niemieckim startupie o nazwie Dawanda, platformie dla ludzi, którzy wytwarzali ręcznie rozmaite przedmioty. To była bardzo fajna praca i wygodne życie, ale należę do osób, które ciągle wymyślają coś nowego. Szybko męczę się projektami, które trwają zbyt długo, więc od jednego wyzwania zawodowego przeszłam do drugiego.

Czytaj więcej

Jej projekty zamawiają czołowe hotele luksusowe w Polsce. „Najpierw był Hilton”

Skąd pomysł na Slowhop?

Sporo z mężem podróżowaliśmy po Polsce i czuliśmy znużenie hotelami. Zaczęliśmy więc odwiedzać bardziej „klimatyczne” obiekty. Wtedy pomyślałam, że skoro producenci rękodzieła mają taki serwis jak Dawanda, to coś podobnego mogłoby powstać dla gospodarzy nietuzinkowych miejsc. Wówczas takiego serwisu w Polsce nie było. Ludzie szukali ciekawych noclegów na blogach albo na Facebooku. Cały proces był niewygodny, a do tego ciężko było obiektywnie ocenić jakość. Ludzie bali się, że trafią do pokoju u rolnika. W mojej głowie pojawił się pomysł na stworzenie serwisu, który zbierze takie „klimatyczne” miejsca w jednym miejscu. Zależało mi na tym, by położyć nacisk na pilnowanie jakości.

Co słyszeliście, gdy próbowaliście przekonywać pierwszych gospodarzy do obecności w serwisie?

„Takich, jak wy, było wielu i żadna z tych firm już nie istnieje”. „To nie ma sensu”. Nikt nie miał wiary w ten projekt, nawet mój mąż. Gdy powiedziałam mu o swoim pomyśle, usłyszałam: „To miły projekcik, ale nigdy nic dużego z tego nie będzie”. Mimo to, próbowaliśmy. Mówiliśmy: „Jesteśmy nowi, dajcie nam szansę. Zaufajcie nam, to nic nie kosztuje, spróbujmy to zrobić razem”. I faktycznie – to zadziałało. W normalnej firmie potrzebowalibyśmy działu sprzedaży, ale po pół roku przekonywania ludzi przez telefon okazało się, że możemy się bez niego obyć, bo kolejne miejsca same zaczęły się do nas zgłaszać.

Czytaj więcej

Stworzył czołową sieć perfumerii niszowych w Polsce. „Mamy zapachy szokujące”

Slowhop skończył 8 lat. Jak zmienił się rynek przez ten czas?

Ten, na którym operujemy obecnie, jest zupełnie inny od tego, na którym zaczynaliśmy. To dwie różne rzeczywistości. W ostatnich latach w Polsce pojawiła się na przykład ogromna liczba nowych domków, a znikają albo gorzej sobie radzą miejsca z gospodarzami na miejscu. To efekt pandemii, ludzie zorientowali się, że mieszkają w trzech pokojach bez balkonu, a przecież mogliby mieć dom za miastem. Kupowali więc działki i budowali małe domki podobne do stodół, zakładając, że będą do nich jeździć, a jak im się znudzi, to wystawią je na Slowhopie. Domki stały się zresztą bardzo pożądane. W 2017 roku, gdy startowaliśmy, ludzie jeździli do miejsc prowadzonych przez gospodarzy, żeby spędzić z nimi czas, poznać ich historię.

Dzisiaj mówi się o kryzysie relacji i my to widzimy. Obserwujemy, jak zmienia się struktura rezerwacji, ludzie wynajmują domki, bo chcą być sami. Nie mają ochoty z nikim rozmawiać.

Widzimy też, że podaż obiektów bardzo wzrosła. Gdy zaczynaliśmy w 2017 roku, rezerwację trzeba było robić już w listopadzie, żeby znaleźć coś fajnego na sezon letni. Obecnie nie trzeba już tak się spieszyć. Oczywiście, najładniejsze i najtańsze miejsca znikają w pierwszej kolejności, ale nawet rezerwując w czerwcu czy w lipcu można coś znaleźć ciekawego na wakacje. Zauważam też ciekawą rzecz: miejsca, które mają ustaloną markę i są z nami od lat, powoli zaczynają trafiać na sprzedaż. Powody bywają różne: gospodarze się starzeją, pojawia się wypalenie albo chęć zmiany. Dają więc ogłoszenie i piszą: zbudowaliśmy markę, rocznie zarabiamy tyle i tyle, możecie to kupić jako gotowy biznes. To pokazuje, że tego typu miejsca stały się markami turystycznymi, którymi obraca się jak każdym innym biznesem.

Był moment, w którym chcieliście zrezygnować z tego, co już budowaliście, bo mieliście dość ciężkiej pracy?

Oczywiście. Stworzenie Slowhopa to była ogromna ilość pracy. Taki chyba jest los każdego przedsiębiorcy. W pewnym momencie pojawiło się u mnie wypalenie. Na szczęście Slowhop prowadzimy wspólnie z mężem. On miał siły i chciał rozwijać ten projekt, więc więc na pewien czas został sam na polu bitwy, a ja wzięłam półroczny urlop, podczas którego pisałam powieść. To było zbawienne, po pół roku wróciłam z nową energią. Zapamiętałam ten okres w moim życiu, bo miałam wrażenie, że ta praca w pewnym momencie mnie przygniotła. Na słowo Slowhop reagowałam płaczem.

Ile jest obecnie miejsc w waszej bazie?

Ponad dwa tysiące. To głównie obiekty w Polsce, ale zaczęliśmy też rozszerzać działalność na sąsiednie kraje - Litwę, Słowację czy Czechy. Sprawdzamy, czego oczekują od nas nasi klienci, dlatego pojawiliśmy się też z ofertą z rejonu Morza Śródziemnego. Mamy w serwisie i Portugalię, i Hiszpanię, i Francję. Na razie to bardziej wizytówka, ale badamy, czy ludzie są zainteresowani.

Jak Polska wypada cenowo w stosunku do Europy?

W kategorii „slow” wciąż jesteśmy dużo tańsi. Wiele osób szuka klimatycznych miejsc na przykład w Chorwacji i pojawia się zdziwienie, że ich na to nie stać. Natomiast jeśli porównujemy slowhopowy domek do zwykłego apartamentu w Chorwacji, to będziemy drożsi.

Obecność za granicą to działalność obliczona na pozyskanie klientów z Polski czy raczej cudzoziemców?

Pierwotnie koncepcja była taka, żeby stworzyć np. czeskiego Slowhopa dla Czechów, litewskiego dla Litwinów itd. Okazało się jednak, że te rynki nie są tak rozwinięte jak nasz, więc miejsc, które spełniają nasze kryteria, jest tam dużo mniej niż w Polsce. Potrzebowalibyśmy też dużo większego finansowania, żeby zaistnieć na zagranicznych rynkach. W efekcie zmieniliśmy podejście, uznaliśmy, że przede wszystkim chcemy pokazywać Polakom ciekawe miejsca za granicą. Widzimy jednak użytkowników z Niemiec czy Czech, którzy buszują w naszym serwisie. Głównie rezerwują miejsca w Polsce, ale Czesi coraz chętniej rezerwują też czeskie czy słowackie miejscówki. Skala jest mała, ale widzimy zainteresowanie.

Odwiedziliście wszystkie miejsca z oferty Slowhopa?

Nie. Od początku wiedzieliśmy, że nie możemy być blogerami. Slowhop nigdy by nie powstał, gdybyśmy jeździli po miejscach z naszego serwisu. To było niemożliwe. Trzymamy się weryfikacji „biurkowej”. Poza tym dzisiaj mamy „swoich” gospodarzy w wielu regionach Polski. Jeśli zgłasza się do nas jakieś nowe miejsce, możemy je szybko zweryfikować.

5 lat temu wspominała pani, że odrzucacie 95 procent obiektów, które się do was zgłaszają. Ile odsiewacie dzisiaj?

Około 75 procent. Jakość miejsc w Polsce jest obecnie dużo lepsza niż kiedyś. To pierwsza zmiana, ale zmieniliśmy też nasze kryteria. Gdy zaczynaliśmy, braliśmy pod uwagę głównie estetykę, bo chcieliśmy pokazać ładniejsze oblicze wakacji na wsi. Teraz piękne wnętrza i zrozumienie czego potrzebują turyści z miast to już norma. Pojawiły się za to inne wyzwania: w Polsce powstają farmy domków na wynajem, całe osiedla łanowe. Wychodzimy z założenia, że człowiek, który poszukuje spokojnych wakacji w duchu slow, nie chce wylądować na osiedlu domków, dlatego musieliśmy dostosować nasze kryteria i ustalić, ile domków może być na działce i jaka odległość powinna je dzielić, żeby goście mogli odpocząć. Zwracamy też uwagę na to, czy dane miejsce nie tylko nie szkodzi lokalnym społecznościom i środowisku naturalnemu, ale czy im pomaga. Analizujemy na przykład, czy dany dom swoją architekturą nie popsuł krajobrazu, czy nie powstała paskudna nowoczesna bryła w miejscu, gdzie na przykład stoją wyłącznie tradycyjne domy. Aspektów, które bierzemy pod uwagę, jest obecnie dużo więcej niż 8 lat temu. Sprawdzamy miejsca nie tylko na etapie wstępnym, ale też później. Bywa, że miejscówki, które mamy w ofercie, z czasem tracą jakość. Powodów może być wiele – ktoś nie ma zapału do tego biznesu, albo zmienił się właściciel.

Co, jeśli sypią się negatywne opinie?

Raz w roku siadamy i sprawdzamy wszystkie komentarze. Jeśli widzimy, że u kogoś spada średnia ocena, dzwonimy do niego i mówimy: „Potrzebny jest remont, bo stan obecny szkodzi i tobie, i nam”. Nie mamy oporów przed rozwiązywaniem umów, bo zależy nam, żeby Slowhop był znakiem jakości. W zeszłym roku zrobiliśmy badania, z których wynikało, że wielu klientów nie analizuje wszystkich opinii o miejscach dostępnych na Slowhopie. Zakładają, że skoro znalazły się one w naszym serwisie, to znaczy, że są dobre.

Kto jest dzisiaj konkurencją dla Slowhopa?

Od początku mieliśmy przekonanie, że jesteśmy niszą, więc nigdy nie czuliśmy potrzeby walki o rynek masowy. W pandemii sytuacja uległa zmianie, gospodarze zaczęli stawiać nas w jednym rzędzie z Booking.com czy Airbnb. Wtedy nabraliśmy ochoty, żeby spróbować przebić bańkę niszy. Wydaje mi się, że dzisiaj konkurujemy przede wszystkim z agencjami, które wysyłają ludzi na wyjazdy all-inclusive. Wciąż obserwujemy zjawisko „Covid Revenge” – po pandemii, gdy można już było podróżować, ludzie wybierali dalekie podróże. Tak jest w dalszym ciągu, ale widać, że to zjawisko słabnie.

 Zaczynamy wracać do miejsc w Polsce. Rośnie popularność domków – są blisko, są tanie, nie trzeba nigdzie lecieć ani znosić niedogodności związanych z daleką podróżą. 

Popularność takiego rodzaju turystyki będzie rosła, bo coraz więcej osób chce unikać tłumów podczas wakacji. No i coraz lepiej czujemy się u siebie, bo mamy w Polsce dobre warunki. Zauważam też oznaki dojrzałości rynku: wszystko zmierza w stronę statusu premium. Pojawiła się tak duża liczba miejsc, że przetrwają tylko ci, którzy potrafią odpowiedzieć na potrzeby mieszkańców dużych miast.

Jakie są te potrzeby?

Chcą wszystkiego, co najlepsze. Opowiadamy naszym gospodarzom o „quiet luxury”. Przekonujemy ich, że jeśli kawa, to z lokalnej palarni, jeżeli pościel to dobrej jakości. Słowo „jakość” stało się kluczowe. Klienci z miast oczekują dobrego jedzenia, jajek od lokalnego gospodarza, chleba świeżo pieczonego na zakwasie. Oczekują też dobrego snu. Popularność zyskuje pojęcie „turystyki snu”. Ludzie chcą się wyspać w ciszy i oddychać powietrzem dobrej jakości. Mówi się też o „skillcations” – w czasie wyjazdu chcemy się czegoś nauczyć, zdobyć jakąś nową umiejętność. Rekordy popularności biją warsztaty z ceramiki. Zaskoczyło mnie to, że goście z reguły nie potrzebują szczególnych atrakcji. Wynajmują dom z sadem i potrafią w ogóle nie opuszczać tego miejsca. Chcą po prostu spędzić czas z dala od bodźców, które mają na co dzień. Jeszcze jedna ciekawa obserwacja: 10 lat temu, gdy ktoś wyjeżdzał z Warszawy na weekend, ruszał na Mazury. Dzisiaj mieszkańcy miast nie chcą jechać daleko. Jeżeli mam w planach dwie noce wolnego, to jestem gotowa jechać maksymalnie dwie godziny. Jeżeli trzy noce, mogę pojechać trzy godziny. Dlatego coraz więcej ciekawych miejsc pojawia się w pobliżu dużych miast, szczególnie na Mazowszu. Niektóre z naszych slowhopów leżą 20 minut od centrum Warszawy. Można do nich dojechać komunikacją miejską, a zarazem człowiek ląduje w lesie. Okazuje się, że ludzie nie potrzebują niczego więcej – wystarczą im dobre warunki, dobra jakość, fajna architektura i coś unikatowego do tego.

Slowhop powstał jako serwis internetowy pozwalający zarezerwować „klimatyczne” miejsca w Polsce na weekend czy wakacje, ale z czasem stał się czymś więcej. Dzisiaj to nazwa jest już rzeczownikiem, oznaczającym wyjątkowy pensjonat czy domek gdzieś w Polsce. „Ogarnijmy sobie jakiegoś slowhopa na weekend” – tego typu określenia weszły do języka polskiego. Serwis stworzony Aleksandrę Klonowską Szalek i jej męża, Marcina Szalka, stał się fenomenem i uniwersalnym znakiem jakości. Okazało się, że ten projekt odpowiedział na potrzebę Polaków, by odpoczynek w pięknym miejscu na łonie przyrody nie oznaczał noclegu w spartańskim pokoju u rolnika. „Ludziom wystarczą dobre warunki, dobra jakość, fajna architektura i coś unikatowego do tego” – mówi Aleksandra Klonowska Szalek.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Sukces Story
Polacy stworzyli największy festiwal kulinarny na świecie. „Próbujemy ryzykować”
Sukces Story
Stworzyła od podstaw znaną polską markę biżuterii. „Rynek zalany jest tandetą”
Sukces Story
Stworzył czołową sieć perfumerii niszowych w Polsce. „Mamy zapachy szokujące”
Sukces Story
Odnalazł arcydzieło skradzione w Polsce 51 lat temu. Nazywają go Indiana Jones
Sukces Story
Twórca Netfliksa podbija nową branżę. Roczny abonament za 100 tysięcy dolarów