Choć zarówno producenci, jak i analitycy trendów podkreślają, że świadomość młodych klientów prowadzi do zmian nawyków konsumenckich i odejścia od „szybkiej mody” na rzecz second handów i marek zrównoważonych ekologicznie, plotki o śmierci taniej, niszczącej planetę mody wydają się przedwczesne. Przykład krytykowanej za niewolnicze warunki pracy w fabrykach firmy Boohoo, której sprzedaż wzrosła w ubiegłym roku o 45 procent pokazuje, że firmy oskarżane o poważne przewinienia nic nie robią sobie z kiepskiej reputacji, kiedy o klienta mogą walczyć niskimi cenami.
Czytaj też: Nowy raport potwierdza: „szybka moda” niszczy planetę
Ubrania oferowane przez najbardziej znane – i najbardziej krytykowane – sieci fast fashion wciąż są po prostu tańsze niż większość second handów. Jeden z nich, opierający się na sprzedaży w internecie thredUp, opublikował w ubiegłym roku raport, z którego wynika, że globalnie second handy wyprzedzą sieci fast fashion pod względem przychodów w 2029 roku, a w ciągu najbliższych pięciu lat cały rynek będzie wart 64 miliardy dolarów. Jednak zanim to nastąpi, na korzyść fast fashion działać może m.in. rosnące w wyniku pandemii bezrobocie oraz spadające zarobki.
Nie wszyscy zgadzają się jednak z argumentem niskich dochodów i związanej z nimi konieczności sięgania po tańsze ubrania. Aja Barber, dziennikarka i konsultantka, uważa, że przerzucanie winy na osoby o niskich dochodach nie jest właściwym posunięciem, a przemysł szybkiej mody pozostaje „ekstremalnie zyskowny”.
„Szybka moda to problem, którego utrwalanie zawdzięczamy bogatym i klasie średniej” – komentowała w ubiegłym roku Barber.