W poprzedniej dekadzie Jeff Koons dwa razy pobił cenowy rekord swoich dzieł, stając się najdroższym żyjącym artystą. Wydawało się, że jego przerysowane prace, czerpiące bez skrępowania z popkultury, to idealna sztuka naszych czasów – migotliwa, łatwa w konsumpcji, wdzięczna w ekspozycji, powtarzalna i przewidywalna.
Jednak ostatnio w tej doskonale naoliwionej maszynie coś zaczęło zgrzytać. Mechanizm tworzenia kolejnych prac zaczął się zacinać, dosłownie. Teraz Jeff Koons ma nadzieję na nowy początek. Wzlotom i upadkom słynnego artysty przyjrzał się niedawno branżowy serwis Artnet.
Opóźnienia: drugie imię Jeffa Koonsa
Początki spektakularnej kariery Jeffa Koonsa sięgają lat 80. ubiegłego stulecia. Od początku Amerykanin obrał podobny sposób działalności, co Andy Warhol, otwierając fabrykę swoich rzeźb. I uruchomił promocyjną machinę, która działała bez zarzutu przed prawie 40 lat.
Czytaj więcej
Niemiecki malarz Gerhard Richter od lat przyciąga na aukcje kolekcjonerów, gotowych zapłacić za jego obrazy dziesiątki milionów dolarów. Co sprawia, że prace Richtera cieszą się takim zainteresowaniem?
Charakterystyczną cechą rynku dzieł Koonsa do niedawna było to, że prace sprzedawano, jeszcze zanim powstały i przez wiele lat taki model się sprawdzał. Wielu kolekcjonerów przekonało się też, że na rzeźby Koonsa trzeba czekać nawet kilka lat – podobno ze względu na perfekcjonizm artysty. Wszyscy jednak mieli świadomość, że cierpliwość się opłaca – dzieła Amerykanina osiągały wysokie ceny na aukcjach. Co więcej – niektórzy handlowali nawet prawami do nieistniejących jeszcze prac artysty – co we wczesnych latach 2000 było ewenementem.