Oskar Zięta to dzisiaj najbardziej rozpoznawalne polskie nazwisko w światowym designie. Krzesła, stołki, stoły, lustra, wazony czy rzeźby tworzone przez firmę noszącą jego nazwisko trafiły do muzeów na całym świecie. O sobie mówi: „kowal 4.0”, który zamiast dłuta i kowadła używa powietrza i parametryzacji. Podstawą jest opracowana przez niego innowacyjna technologia obróbki stali, która zakłada, jak mówi Oskar Zięta, „kontrolowaną utratę kontroli”. Efektem są projekty, które wyglądają jak niedoskonałe, co zarazem sprawia, że są unikatowe, a to w świecie designu cecha niezwykle pożądana.
Zawsze mówisz o sobie w liczbie mnogiej. „Zrobiliśmy”, „chcemy”. Dlaczego?
Oskar Zięta: To naturalne, gdy się pracuje w zespole. Wielu sławnych ludzi mówiło dużo dobrego o pracy w teamie. Podpisuję się pod ich słowami.
Zaczynałeś w pojedynkę.
OZ: Na początku, a więc przez pierwszych kilka lat, rzeczywiście byłem tylko ja. To był etap wdrażania technologii, walka z powszechnym niedowierzaniem, przekonywanie ludzi do tego, że moja technologia kształtowania elementów stalowych ma potencjał. W 2007 roku przywiozłem maszyny ze Szwajcarii do Polski i zaprosiłem do współpracy pierwszą osobę – mojego tatę, a potem kolejne – moją siostrę i żonę. W ten sposób powstał team. Wciąż w dużej mierze pozostajemy rodzinnym przedsiębiorstwem. Można mieć wielkie wizje, ale tylko te zrealizowane zapisują się na kartach historii jako fakty. Do tego potrzebny jest team, a my mamy fantastyczny zespół. Od lat współpracujemy ze świetnymi ludźmi, więc to byłoby nie fair, gdybym powiedział, że tylko ja jestem twórcą tego, co powstaje. Mamy w kolekcji ponad 1500 pozycji produktów. Sam nie byłbym w stanie tego osiągnąć.