Jego pomysł nazywano błędem. Oskar Zięta zbudował na tym biznes wart miliony

Oskar Zięta to człowiek–orkiestra. Jest jednocześnie inżynierem, designerem, artystą i przedsiębiorcą. Projektuje, zarządza – i nieustannie pracuje nad nowymi technologiami. „Bycie innowatorem jest bardzo uzależniające, ale czuję też rywalizację” – powtarza. Ta rywalizacja bardzo dobrze mu idzie – w ciągu kilkunastu lat zbudował najbardziej rozpoznawalną – i innowacyjną – polską markę w świecie designu. „Nie sam” – podkreśla.

Publikacja: 11.10.2024 12:32

Oskar Zięta: Technologia FiDU, której używamy do tworzenia mebli, zakłada, że pozwalamy zdeformować

Oskar Zięta: Technologia FiDU, której używamy do tworzenia mebli, zakłada, że pozwalamy zdeformować się materiałowi. Ta deformacja jest nawet określona w niemieckiej normie DIN 8580 – każde pofalowanie materiału jest tam opisane jako błąd. Tymczasem z tego błędu można stworzyć projekt, a potem produkt”/

Foto: Laura Korzeniowska

Oskar Zięta to dzisiaj najbardziej rozpoznawalne polskie nazwisko w światowym designie. Krzesła, stołki, stoły, lustra, wazony czy rzeźby tworzone przez firmę noszącą jego nazwisko trafiły do muzeów na całym świecie. O sobie mówi: „kowal 4.0”, który zamiast dłuta i kowadła używa powietrza i parametryzacji. Podstawą jest opracowana przez niego innowacyjna technologia obróbki stali, która zakłada, jak mówi Oskar Zięta, „kontrolowaną utratę kontroli”. Efektem są projekty, które wyglądają jak niedoskonałe, co zarazem sprawia, że są unikatowe, a to w świecie designu cecha niezwykle pożądana.

Zawsze mówisz o sobie w liczbie mnogiej. „Zrobiliśmy”, „chcemy”. Dlaczego?


Oskar Zięta: To naturalne, gdy się pracuje w zespole. Wielu sławnych ludzi mówiło dużo dobrego o pracy w teamie. Podpisuję się pod ich słowami.


Zaczynałeś w pojedynkę.


OZ: Na początku, a więc przez pierwszych kilka lat, rzeczywiście byłem tylko ja. To był etap wdrażania technologii, walka z powszechnym niedowierzaniem, przekonywanie ludzi do tego, że moja technologia kształtowania elementów stalowych ma potencjał. W 2007 roku przywiozłem maszyny ze Szwajcarii do Polski i zaprosiłem do współpracy pierwszą osobę – mojego tatę, a potem kolejne – moją siostrę i żonę. W ten sposób powstał team. Wciąż w dużej mierze pozostajemy rodzinnym przedsiębiorstwem. Można mieć wielkie wizje, ale tylko te zrealizowane zapisują się na kartach historii jako fakty. Do tego potrzebny jest team, a my mamy fantastyczny zespół. Od lat współpracujemy ze świetnymi ludźmi, więc to byłoby nie fair, gdybym powiedział, że tylko ja jestem twórcą tego, co powstaje. Mamy w kolekcji ponad 1500 pozycji produktów. Sam nie byłbym w stanie tego osiągnąć.


Żadnego z tych produktów nie byłoby, gdyby nie twój wyjazd do Szwajcarii.


OZ: Studia na uniwersytecie ETH w Zurychu rzeczywiście odmieniły moje życie, ale to samo wydarzyłoby się w przypadku każdej pracowitej osoby, która by tam pojechała. To kwestia tego, czy wykorzystasz szansę, którą otrzymałeś. ETH otwiera wiele dróg i wiele drzwi. Dzięki studiom na tej uczelni mogłem zacząć rozmawiać z czołowymi firmami z branży. Zapraszano mnie, człowieka tuż po studiach, na spotkania, dawano mi bardzo innowacyjne maszyny – najdroższa kosztowała półtora miliona euro. Inżynierowie tworzyli te urządzenia, choć nie do końca wiedzieli, jak można je wykorzystać. Ja wiedziałem. Współpracujemy do dzisiaj, tyle że obecnie kupujemy te maszyny. Inwestycja tych firm we mnie już dawno im się zwróciła.

Czytaj więcej

Litwinka stworzyła biznes wart miliardy dolarów. Pomysł narodził się na imprezie

Oskar Zięta: chcemy zbudować polską markę, która stanie się globalnym graczem

Do Szwajcarii pojechałeś jako student architektury, wróciłeś jako konstruktor, innowator, człowiek ze świata technologii. Dlaczego porzuciłeś architekturę?


OZ: Jako młody człowiek myślałem, że w architekturze jest więcej kreacji. Dzisiaj chylę czoło przed moimi przyjaciółmi architektami, bo wiem, że to bardzo trudna branża, łącząca wiele zagadnień, a do tego wymagająca bezpośredniego kontaktu z inwestorem, co bywa kłopotliwe. Wygraliśmy kiedyś konkurs na projekt budynku mieszkalnego. Obiekt został zrealizowany, nazywa się Serletta House i stoi w Sankt Moritz w Szwajcarii, obok słynnego Palace Hotel. Ten obiekt bardzo mnie zmęczył. Realizacja była tak daleka od projektu, którym wygraliśmy konkurs, że powiedziałem sobie wtedy: nie chcę dłużej tego robić. Architekturę postrzegałem jako niekończącą się powieść w wielu tomach. Tymczasem design wydawał mi się zdaniem z kropką na końcu.


Rzeczywiście tak jest?


OZ: To się, rzecz jasna, nie spełniło. Wpadłem z jednej historii w drugą, która też nie ma końca.


Oskar Zięta i Nawa, jego rzeźba plenerowa na Wyspie Daliowej we Wrocławiu.

Oskar Zięta i Nawa, jego rzeźba plenerowa na Wyspie Daliowej we Wrocławiu.

Agata Maziarz dla Hygge Blog

Stworzyłeś markę znaną na świecie. Zakładając firmę, wiedziałeś, co chcesz robić?


OZ: Na początku celem nie była produkcja mebli. Chodziło o rozwój opracowanej przeze mnie technologii FiDU, pozwalającej kształtować elementy stalowe. Opracowałem ją z myślą o zastosowaniach w architekturze i przemyśle. Tyle że trudno od razu robić wielkie obiekty bez uwiarygodnienia siebie i swojej technologii. Dlatego zaczęliśmy od produkcji mniejszych obiektów.


Mebli.


OZ: Tak. Energię dawała mi moja pasja inżynieryjna, chęć tworzenia czegoś nowego i bycia innowatorem, co zresztą jest bardzo uzależniające. Ludzie różnie reagują, jeśli uda im się opracować innowacyjne rozwiązanie. Ja czuję odpowiedzialność, ale też rywalizację – bo technologia FiDU daje ogromne możliwości. Jeśli my ich nie wykorzystamy, zrobi to ktoś inny. Ta technologia umożliwia tworzenie bardziej zrównoważonych konstrukcji. Jednym z naszych projektów jest Ultraleggera, najlżejsze seryjnie produkowane krzesło na świecie, ważące 1660 gramów. Pilnuję tego, byśmy jako zespół nie inspirowali się tym, co robią inne firmy, i nie kopiowali ich produktów. Oczywiście, nasze siedziska czy stołki też mają cztery nogi i oparcie, ale coś je wyróżnia. Są oryginalne i dlatego można je oglądać w 40 muzeach na całym świecie. Krzesło Ultraleggera zdobyło chyba wszystkie najważniejsze wyróżnienia świata designu. Nasze produkty są oryginalne, ekologiczne, powstają z ekologicznego surowca, w ekologiczny, niskoenergetyczny sposób. Mamy najnowsze maszyny, które bardzo precyzyjnie robią to, co zostało zaprojektowane, ale na koniec następuje kontrolowana utrata kontroli.

Nasza technologia FiDU zakłada, że pozwalamy zdeformować się materiałowi. Ta deformacja jest nawet określona w niemieckiej normie DIN 8580 – każde pofalowanie materiału jest tam opisane jako błąd. Dlatego inżynierowie w ogóle nie badali tej technologii. Założyli, że szkoda im czasu na błąd. Tymczasem z tego błędu można stworzyć projekt, a potem produkt.

Jesteśmy też pierwszą polską firmą, która dostała się do hali 16 na targach designu Salone del Mobile w Mediolanie. Obecna jest tam czołówka światowa. Zawsze chcieliśmy tam być, bo uważamy, że to nasze miejsce, ale polskie firmy nie są zapraszane do tych najbardziej prestiżowych hal w Mediolanie. Włosi chętnie produkują w Polsce, ale polscy producenci, nawet ci, którzy pracują dla Włochów, nie mogą liczyć na prestiżowe miejsce podczas Salone del Mobile. To element walki o klienta.

Ciebie tam zapraszają.


OZ: Jesteśmy na tyle nietypową firmą, że Włosi nie traktują nas jako konkurencji. Dzięki temu, że trafiliśmy do hali 16, odwiedzali nas szefowie znanych firm z branży. Wypytywali, skąd jesteśmy, ile dekad istniejemy, co to za innowacyjna technologia albo czy mamy inwestorów. Patrzyli na Ultraleggerę z niedowierzaniem, niektórzy nawet wchodzili na to krzesło, żeby przekonać się, czy jest wytrzymałe. Któregoś dnia podszedł do mnie prezes firmy Magis, bardzo znaczącej na rynku designerskim. Znamy się od dawna, po raz pierwszy odwiedziłem go w 2007 roku, wtedy proponowałem mu, żeby wziął do kolekcji mój stołek Plopp. W tym roku przyszedł i powiedział: – Oskar, człowiek w życiu popełnia wiele błędów. Rezygnacja z Ploppa była jednym z nich. To była bardzo miła rozmowa, zaproponował nawet, że odkupi od nas projekt Hiperleggery, co było wielkim komplementem z jego strony.


Co odpowiedziałeś?


OZ: Oczywiście nie sprzedałem, bo teraz nie ma to sensu. Jesteśmy jeszcze w miarę młodzi i chcemy zbudować polską markę, która stanie się globalnym graczem. Nie boję się mówić o tym wprost, bo takie są fakty. Już obecnie jesteśmy rozpoznawalni, zwłaszcza wśród profesjonalistów.

Stołki Plopp. „Nasze krzesła czy stołki są oryginalne i dlatego można je oglądać w 40 muzeach na

Stołki Plopp. „Nasze krzesła czy stołki są oryginalne i dlatego można je oglądać w 40 muzeach na całym świecie” – mówi Oskar Zięta.

Weronika Trojanowska

Oskar Zięta: Minimalizm jest mi bliski

Jaki masz stosunek do trendów?

OZ: Stołek Plopp powstał w 2005 roku, więc niebawem skończy 20 lat i dopiero teraz zaczyna się naprawdę dobrze sprzedawać. Budujemy naszą kolekcję w taki sposób, by była ponadczasowa. Obiekty ikoniczne, jak stołek Plopp czy krzesła Chippensteel oraz Ultraleggera, będą się sprzedawać i dzisiaj, i za 20 lat. Trendom mogą natomiast podlegać dodatkowe kolory czy odcienie, w których produkujemy te przedmioty. Klienci zazwyczaj są zdecydowani, żeby kupić nasz produkt. Mają świadomość, że pod względem ergonomii Plopp nie jest najlepszym stołkiem na świecie, ale z drugiej strony siedzenie w ogóle nie jest zdrowe. Być może właśnie dlatego Plopp jest zdrowy, bo długo nie da się na nim usiedzieć (śmiech)? Ludzie kupują nasze produkty ze wszystkimi ich wadami i zaletami.

Wystawa „Zięta Ilustrowany” w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie. Na zdjęciu widać trzy

Wystawa „Zięta Ilustrowany” w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie. Na zdjęciu widać trzy najbardziej ikoniczne produkty firmy Oskara Zięty: krzesło Hiperleggera, stołek Plopp i lustro Rondo.

Rafał Ciemny

Rzadko spotyka się projektantów, którzy otwarcie wyliczają wady swoich produktów.

OZ: Jestem szczery do bólu. Nie ma produktów idealnych. Trzeba jednak pamiętać, że nie oferujemy rzeczy z kategorii „ergonomiczne krzesło biurowe”. Na początku XXI wieku design stał się bardzo precyzyjny. Pojawiły się roboty, maszyny sterowane komputerowo, precyzyjne obrabiarki, które pozwalały idealnie wyfrezować dany przedmiot. Sam na początku padłem ofiarą takiego myślenia. Dzisiaj jest inaczej. Mamy najnowsze maszyny, które bardzo precyzyjnie robią to, co zostało zaprojektowane, ale na koniec następuje „kontrolowana utrata kontroli”.

Nasza technologia FiDU, której używamy do tworzenia mebli, zakłada, że pozwalamy zdeformować się materiałowi. Ta deformacja jest nawet określona w niemieckiej normie DIN 8580 – każde pofalowanie materiału jest tam opisane jako błąd. Dlatego inżynierowie w ogóle nie badali tej technologii. Założyli, że szkoda im czasu na błąd. Tymczasem z tego błędu można stworzyć projekt, a potem produkt.

Lubisz minimalizm?

OZ: Minimalizm jest mi bliski, ale wygrywa z nim storytelling. Cenię rzeczy mające historię związaną z powstawaniem danego produktu albo z materiałem, z którego go wykonano. W tym storytellingu mieści się też ekologia. Mam sporo przedmiotów zaprojektowanych lub wyprodukowanych przez moich przyjaciół i znajomych. W domu dominuje różnorodność, nie ma dwóch takich samych rzeczy. Obok przedmiotów z papieru, metalu, stoi coś drewnianego, a dalej – plastikowe produkty Konstantina Grcica, Romana Modzelewskiego czy Stefana Dieza. To całkowicie różne przedmioty, które łączy to, że w jakiś sposób mnie niosą. Mogę o nich opowiadać godzinami, fascynują mnie ich detale czy materiały, z których je wykonano. Każde z 12 krzeseł wokół stołu w moim domu jest inne, każde opowiada inną historię, jest z innego materiału, a nawet – z innej epoki.

Ekspozycja firmy Zięta na targach Warsaw Home.

Ekspozycja firmy Zięta na targach Warsaw Home.

Design in Pictures

Jesteś architektem, designerem, inżynierem, przedsiębiorcą i artystą. Do czego ci najbliżej?

OZ: Do problemów, których jeszcze nie rozgryzłem. Jeśli dokładnie zrozumieliśmy jakiś temat, to oznacza, że mogę się z nim rozstać i poszukać kolejnego. Bardzo dobrze czuję się w zagadnieniach, które sprawiają nam kłopoty, a taka sytuacja ma miejsce bardzo często, także przy projektach artystycznych. Na początku jest kreacja, potem część ekonomiczna – liczymy, czy jesteśmy w stanie zrealizować nasz projekt, czy inwestor jest w stanie za to tyle zapłacić, czy damy radę sami to zrealizować, przetransportować. Potem wchodzę w część technologiczną.

Biorę udział w każdym etapie projektu, ale najbardziej intrygują mnie te tematy, które kryją tajemnice, bo nie są jeszcze do końca wymyślone i zrozumiałe. Jeśli coś nie jest do końca zrozumiałe, to oznacza,
że trzeba działać po omacku oraz błądzić.

Jaki masz stosunek do błędów i pomyłek?


OZ: Dawniej działałem pod większą presją, także finansową. Mieliśmy określoną ilość pieniędzy, za to mogliśmy kupić określoną ilość materiału, z tego mogliśmy wyciąć określoną ilość półproduktów, a z nich musiało już coś powstać. Często było jednak tak, że nie wychodziło. W Szwajcarii wiele osób pytało mnie: „Panie Zięta, ile jeszcze ton stali pan powygina?”


Co odpowiadałeś?


OZ: Że powyginam tyle, aż dojdę do tego rezultatu, który założyłem.

Co oni na to?


OZ: Kiwali głowami i mówili, że to zostało już określone w odpowiedniej normie DIN, więc wiadomo, jaki będzie efekt moich eksperymentów. W końcu jednak zaczęło wychodzić. Pamiętam, że zbudowaliśmy most w oparciu o moją technologię. Panowie konstruktorzy, znani i utytułowani, przyszli na badanie i stwierdzili, że wytrzyma on obciążenie do 300 kilogramów. Tymczasem most wytrzymał 1850 kilogramów, choć ważył niecałe 100 kilo. Od tego momentu nabrali szacunku do mnie i do tego, co robiłem.

Oskar Zięta to dzisiaj najbardziej rozpoznawalne polskie nazwisko w światowym designie. Krzesła, stołki, stoły, lustra, wazony czy rzeźby tworzone przez firmę noszącą jego nazwisko trafiły do muzeów na całym świecie. O sobie mówi: „kowal 4.0”, który zamiast dłuta i kowadła używa powietrza i parametryzacji. Podstawą jest opracowana przez niego innowacyjna technologia obróbki stali, która zakłada, jak mówi Oskar Zięta, „kontrolowaną utratę kontroli”. Efektem są projekty, które wyglądają jak niedoskonałe, co zarazem sprawia, że są unikatowe, a to w świecie designu cecha niezwykle pożądana.

Pozostało 95% artykułu
Sukces Story
Litwinka stworzyła biznes wart miliardy dolarów. Pomysł narodził się na imprezie
Sukces Story
Najbardziej pożądane miejsce pracy w świecie mody wciąż puste. Kto je zajmie?
Materiał Promocyjny
Zaskocz na plaży — najnowsze trendy w bikini, które warto znać
Matriał Promocyjny
Jaki iPhone kupić w 2024 roku?
Sukces Story
Powrót na szczyt światowej „stolicy miliarderów”. Najbogatsi zagłosowali nogami