Bezgraniczna miłość do kwitnącej wiśni

Na realizację marzeń z dzieciństwa nigdy nie jest za późno. Do takiego wniosku doszedł Jerzy Ciszewski (58), który po sprzedaży swoich udziałów w agencji public relations, postanowił zrealizować to największe – wybrać się w końcu do Japonii. Pojechał i zapadł na przewlekłą japonofilię. Jak twierdzą niektórzy – chorobę przewlekłą i nieuleczalną.

Publikacja: 01.02.2020 15:49

Bezgraniczna miłość do kwitnącej wiśni

Foto: sukces.rp.pl

– Japonia zawsze gdzieś we mnie siedziała – mówi Ciszewski. – Jako młody chłopak trenowałem dżudo, więc siłą rzeczy zainteresowałem się i ojczyzną tego sportu. Niestety, w tamtych czasach, czyli okresie głębokiej komuny, docierały do nas jedynie szczątkowe informacje o tym kraju, więc rzucałem się na każdą napotkaną książkę. Jedną z nich, kupioną jeszcze w ogólniaku, nawet niedawno odnalazłem.

""

Wołowina wagyu, Osaka

sukces.rp.pl

Przez chwilę myślał nawet o studiach na orientalistyce, ale szybko doszedł do wniosku, że szanse na dostanie się na wymarzony kierunek ma raczej zerowe. Zamiast japonistyki skończył zatem Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie, a potem robił dużo różnych rzeczy: był żeglarzem, dziennikarzem, doradcą premiera, ministrem sportu, przedsiębiorcą…

– Przez te wszystkie lata Japonia była we mnie uśpiona – mówi Ciszewski. – Aż w końcu okazało się, że mam trochę pieniędzy i wolnego czasu. W końcu mogłem tam pojechać. I wsiąkłem na dobre.

Od pierwszego wyjazdu w 2013 roku, był w Japonii już 13 razy i, jak mówi, zjeździł ten kraj wzdłuż i wszerz. Stara się unikać popularnych szlaków turystycznych, zamiast tego wybierając miejsca, w których żywy Europejczyk wciąż jest rzadkością. Zapewnia, że wciąż jest zaskakiwany – na przykład fantastycznymi galeriami sztuki ukrytymi w małych miasteczkach, takich jak przemysłowe Kurashiki.

""

Kurashiki

sukces.rp.pl

Rzeczona galeria to Ōhara Bijutsukan, czyli muzeum sztuki nazwane nazwiskiem jego założyciela, Magosaburō Ōhara. Założone w 1930 roku muzeum było pierwszą w Japonii kolekcją sztuki zachodniej na stałe dostępną tamtejszej publiczności. Pierwotnie składało się niemal wyłącznie z obrazów i rzeźb francuskich artystów z XIX i XX wieku, takich jak Edgar Degas, Claude Monet, Auguste Renoir, czy Paul Gauguin. Później zbiory poszerzyły się o dzieła mistrzów włoskich, flamandzkich, hiszpańskich i amerykańskich; nie brak także japońskich malarzy XX wieku.

– Ciekawa jest historia jego powstania – opowiada Ciszewski. – Otóż Ōhara, magnat przemysłowy, który dorobił się na produkcji dżinsu, przyjaźnił się z pewnym młodym malarzem (Kojima Torajiro – przyp. MH). Najpierw był sponsorem jego studiów malarskich w Paryżu, a potem, gdy ten wrócił zachwycony francuskimi impresjonistami, wysłał go w kolejną podróż, tym razem na zakupy.

Efekty tego shopping spree powalają na kolana każdego miłośnika malarstwa, szczególnie na tle niczym nie wyróżniającego się miasteczka.

Takie niespodzianki, jak muzeum w Kurashiki, można spotkać na każdym kroku, dodaje Ciszewski, który z kolei w dalekim Sapporo na wyspie Hokkaido trafił na wystawę prac Vincenta van Gogha oraz pozostających pod jego wpływem japońskich artystów, zaś w pobliżu znanego z turystycznych przewodników zamku w Himeji – do Muzeum Sztuki, w którym także można podziwiać obrazy impresjonistów, o jakich wiele europejskich muzeów może tylko pomarzyć.

""

Przed wejściem do muzeum w Himeji

sukces.rp.pl

-Takie zaskoczenia przeżyłem w tak wielu miejscach, że nawet nie jestem w stanie przypomnieć sobie ich nazw – mówi Ciszewski. – Jedno jest pewne – w Japonii wielka sztuka jest wszechobecna.

Nie tylko w galeriach czy muzeach, dodaje, ale także – a może przede wszystkim – w przepięknym designie, zachwycających wyrafinowaną prostotą wnętrzach, wysmakowanych przedmiotach codziennego użytku, czy zadbanych parkach.

Europejczyka fascynuje tam także mnóstwo innych rzeczy, dodaje. Na przykład sprawność, z jaką wszystko działa, sterylna wręcz czystość, grzeczna obsługa, widoczne na każdym kroku poszanowanie potrzeb drugiego człowieka przejawiające się chociażby w tym, że każdy stara się zachowywać w sposób jak najmniej absorbujący dla innych. Zagraniczny turysta nie tylko może czuć się bezpiecznie, ale również liczyć na pomoc wykraczającą daleko poza służbowe obowiązki czy zwykłą uczynność.

– Kiedyś na przykład dotarłem do jakiejś mieściny bez wcześniej zarezerwowanego noclegu, więc poszedłem do informacji turystycznej – opowiada Ciszewski. – Siedząca tam pani, na oko 70-letnia, osobiście zaprowadziła mnie na kwaterę. Lał deszcz, a ona, mimo moich protestów, przez całą drogę trzymała nade mną parasol… I może właśnie dlatego tam jeździmy? Bo czujemy się lepiej, niż we własnym kraju?

""

sukces.rp.pl

Od czasu pierwszego pobytu Ciszewski stara się jeździć do Japonii dwa lub trzy razy do roku, a tęsknotę pomiędzy jedną a drugą wyprawą wypełnia nauką języka.

– Po pierwszych lekcjach miałem wrażenie, że ktoś mi w głowie zdetonował granat fosforowy i że za chwilę mózg mi eksploduje – mówi. – Ale powoli, powoli wszystko się zaczęło układać i zaczynam czerpać satysfakcję z rysowania hiragany i katakany (japońskie alfabety – przyp. MH). Ale do kanji (ideogramy – przyp. MH) jeszcze nie doszedłem…

Jerzy Ciszewski – założyciel jednej z pierwszych w Polsce agencji public relations, Ciszewski Public Relations. Ukończył studia na Wydziale Trenersko-Nauczycielskim Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie Trenował żeglarstwo, na początku lat 80. był członkiem kadry narodowej w klasie 470. Pracował jako dziennikarz, był wykładowcą w Podyplomowym Studium Public Relations przy Polskiej Akademii Nauk współpracował z innymi uczelniami. W latach 2004 – 2005 doradca prezesa Rady Ministrów, sekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji i Sportu. Autor książki Ojciec ’44, interesuje się malarstwem i fotografią.

zdjęcia: Jerzy Ciszewski

– Japonia zawsze gdzieś we mnie siedziała – mówi Ciszewski. – Jako młody chłopak trenowałem dżudo, więc siłą rzeczy zainteresowałem się i ojczyzną tego sportu. Niestety, w tamtych czasach, czyli okresie głębokiej komuny, docierały do nas jedynie szczątkowe informacje o tym kraju, więc rzucałem się na każdą napotkaną książkę. Jedną z nich, kupioną jeszcze w ogólniaku, nawet niedawno odnalazłem.

Przez chwilę myślał nawet o studiach na orientalistyce, ale szybko doszedł do wniosku, że szanse na dostanie się na wymarzony kierunek ma raczej zerowe. Zamiast japonistyki skończył zatem Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie, a potem robił dużo różnych rzeczy: był żeglarzem, dziennikarzem, doradcą premiera, ministrem sportu, przedsiębiorcą…

Pozostało 86% artykułu
Sukces Story
Powrót na szczyt światowej „stolicy miliarderów”. Najbogatsi zagłosowali nogami
Sukces Story
Rafał Olbiński: nie boję się ryzyka. Dobrze na tym wyszedłem
Sukces Story
Hermès: najbogatsza rodzina Europy. Od siodeł do luksusowych torebek i apaszek
Sukces Story
Bertrand Piccard: zbyt długo jestem na lądzie. Nowy projekt słynnego odkrywcy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sukces Story
Przemysław Klima: Dwie gwiazdki w przewodniku Michelin to wejście do innej ligi