Od lat media społecznościowe są miejscem, gdzie rodzą się nowe trendy, szczególnie te, które dotyczą pielęgnacji. Podobnie jest w przypadku „Clean Beauty”, w sieci w tempie wykładniczym powstają poradniki, jak osiągnąć pożądany efekt. W rezultacie kobiety mają wreszcie mają spełnić marzenie o idealnym wyglądzie.
Na czym polega trend „Clean Beauty”?
Nonszalancki szyk i nieskazitelny wygląd bez filtra na Instagramie – to najważniejsze cechy efektu „clean beauty”. Jeżeli uda nam się go osiągnąć, możemy wstydu brylować zarówno na Lazurowym Wybrzeżu, jak i na ulicach Manhattanu. Wystarczy tylko uzbroić się w arsenał kosmetyków do pielęgnacji i makijażu oraz w odrobinę czasu.
Czytaj więcej
Do niedawna rzecz nie do pomyślenia: fryzury blond stają się coraz mniej popularne. Wypiera je nowy trend nazywany „kosztowną brunetką”. Na czym polega i skąd się wziął?
Pierwszym i najważniejszym krokiem jest odpowiednie oczyszczenie i nawilżenie cery. Do tego przyda się odpowiedni peeling, żel do mycia i preparaty nawilżające. Jeżeli tylko środki finansowe na to pozwalają, warto oddać się w ręce specjalisty w salonie kosmetycznym.
Na tak wypielęgnowaną cerę nakładamy półkryjący podkład (w końcu makijaż nie może być zbyt ciężki) i sypki puder, miejscowo korektor i bronzer, zaś kluczowy efekt „glow” osiągniemy za sprawą rozświetlacza. Oczywiście nie można zapomnieć o pomadce w odcieniu „nude”, muśnięciu ust błyszczykiem – i oczywiście o makijażu oczu i brwi.
Warto pamiętać, że efekt „clean beauty” byłby niepełny bez odpowiedniej „wykończeniówki” włosów i paznokci. W ostatnim kroku (ten już naprawdę będzie ostatni) należy zaczesać włosy w kok lub kucyk, a drobne odstające włoski wygładzić odpowiednim kosmetykiem.
Jeżeli zaś chodzi o paznokcie, warto nadać im świeży, nienaganny wygląd, malując je lakierem w odcieniu „nude”, a najlepiej – białym. Naturalnie!
Jakie są zalety „Clean Beauty”?
Czy wszystkie powyższe kroki nie kojarzą się z czymś, co wielu lat funkcjonuje jako „no make up”? W końcu ostateczny efekt sprowadza się do tego, że makijaż ma wyglądać tak, jakby go w ogóle nie było. Wygląda więc na to, że urodowe trendy zatoczyły kolejne koło i wróciły do dobrze znanej estetyki, a trend „clean beauty” nie jest niczym nowym.
Trudno też nie odnieść wrażenia, że w całej tej procedurze całkiem sporo miejsca zajmuje samo wykonanie makijażu. Najważniejszy w „clean beauty” jest minimalizm, jednak, aby osiągnąć ten efekt, wykonujemy standardowy, pełny make up.
W miarę rozpowszechniania się mody na czysty, nienaganny wygląd twarzy (a także włosów i paznokci) pojawiły się głosy krytykujące trend „clean beauty”. Zdaniem sceptyków (a w zasadzie sceptyczek) trend ten, zamiast promować naturalny wygląd, utrwala nie do końca zdrowe dążenie do perfekcji.
Wiele w ostatnich latach mówiło się o samoakceptacji i pielęgnacji zorientowanej na osiągnięcie zdrowego, naturalnego wyglądu cery. W „clean beauty” chodzi o coś zupełnie innego i w tym sensie ten trend może uchodzić za kolejną toksyczną modę.
Jeżeli istnieją jakieś pozytywne aspekty tego trendu, to prawdopodobnie sprowadzają się do pierwszego punktu pielęgnacji twarzy, czyli solidnego oczyszczenia i nawilżenia. Tak zadbana cera w końcu broni się sama i – poza naprawdę wyjątkowymi okazjami – praktycznie nie potrzebuje żadnego makijażu.