Minimalizm kontra maksymalizm. Co wygrywa w modzie?

Dwie skrajne estetyki ścierają się od dziesięcioleci – proste, klasyczne versus krzykliwe i bogato zdobione. Co musi się wydarzyć, by jedna zaczęła górować nad drugą? Czy jest to niekończąca się gra przeciwieństw, a może jedna z tendencji od początku była na wygranej pozycji?

Publikacja: 21.05.2021 10:07

Minimalizm kontra maksymalizm. Co wygrywa w modzie?

Foto: Pokaz kolekcji męskiej jesień-zima 2021 Miuccii Prady i Rafa Simonsa. Minimalistyczne „nie-przestrzenie” (ang. non-spaces) zaprojektowała pracownia słynnego holenderskiego architekta Rema Koolhaasa. Fot: materiały prasowe Prada

Tekst pierwotnie ukazał się w papierowym wydaniu magazynu „Sukces”

Obsypane brokatem, kolorowymi kamieniami i ręcznie wykonanymi barwnymi haftami kreacje marki Gucci czy proste, o surowej konstrukcji i często monochromatyczne od Bottegi Venety? Te dwie marki, choć reprezentują skrajne estetyki, sprzedażowo osiągają obecnie najwyższe wyniki w branży. 

Czytaj też: Bottega Veneta: ta marka to fenomen rynku mody

Eklektyzm z minimalizmem ścierał się od zawsze, a wrażliwe słupki ich popularności wciąż reagują na zmiany w społeczeństwie, kulturze, a także polityce. Bo przecież panujące w modzie tendencje to nie jest widzimisię garstki projektantów, ale reakcja branży na dokładne analizy ruchów kulturowych i społecznych. Minimalizm i stawiany w kontrze do niego maksymalizm są na dwóch przeciwległych szalach. Na przestrzeni lat rytmicznie raz jedna, raz druga okazywała się być wyżej. Ale czy przypadkiem jedna z nich od początku nie była na wygranej pozycji? 

Gorsety czy mała czarna 

Ubiór od zawsze był symbolem władzy i pozycji społecznej. Przez wieki wiązało się to z tym, że ci najbogatsi nosili się nad wyraz zdobnie. Czy to udekorowane złotą nicią i guzikami z najdroższych kamieni marynarki we Francji czasów baroku, czy angielskie wiktoriańskie kryzy i żaboty – mechanizm jest ten sam.

Proste kroje wśród zamożniejszych zaczęły być akceptowane dopiero w latach 20. XX w., za sprawą takich projektantów jak Jean Patou i Coco Chanel.

To właśnie słynna francuska projektantka kapelusze zdobione piórami, owocami, a nawet wypchanymi ptakami zastąpiła prostymi, minimalistycznymi formami. Później, podobnie jak Patou, wyzwoliła kobiety z krępujących ruchy gorsetów. W zamian zaproponowała kreacje szyte w formie litery „i”, swobodnie opadające na ciało. Eleganckie, wygodne i, o zgrozo, czarne. Kolor żałoby. Najciemniejszy z odcieni sprawdził się świetnie w zachowawczych formach Chanel. Wystarczyła mała czarna, sznur pereł i czerwone usta, by kobiety zapomniały o krynolinach i niezliczonych warstwach materiałów. To był przecież czas, gdy igły gramofonów wydobywały pogubione nuty jazzu, do którego młodzież tańczyła charlestona. A jak tańczyć w kreacjach podtrzymywanych przez krynolinę? 

Czytaj też: Gwiazdorska obsada: takiej kampanii Gucci jeszcze nie miało

Te zmiany nie nastąpiłyby jednak bez znaczących dla globalnego społeczeństwa kryzysów. Pierwsza, a szczególnie druga wojna światowa przeprojektowały zarówno potrzeby ludzi, jak i dyktowaną im modę. Bo sama moda potrafi przecież reagować na nie dwojako. I tak jak pierwsza wojna umocniła pozycję minimalizmu, tak druga spowodowała, że kobiety po jej zakończeniu pragnęły oderwać się od rzeczywistości, którą były proste, wygodne i pozwalające na szybkie przemieszczanie się stroje.

Ponadto mocno ograniczone wojennymi reglamentacjami. Do tego świata snów zabrał je młody projektant Christian Dior, który w 1947 roku, pewnej niewyobrażalnie mroźnej zimy, kiedy ograniczono w Paryżu dostawę chleba, po który mieszkańcy miasta ustawiali się w długich kolejkach, pokazał wyjątkowo odważną i kobiecą kolekcję. New Look, bo tak została nazwana, powróciła do rozłożystych spódnic i podkreślających talię marynarek do złudzenia przypominających gorsety. Chanel była oburzona. Według niej modelki Diora wyglądały jak transwestytki. Innego zdania były kobiety, które zachwycone projektami New Look, za wszelką cenę tak właśnie chciały się ubierać. 

Moda wychodzi ze świątyni 

„Każdy ruch w modzie jest odpowiedzią na to, co nastąpiło wcześniej. To cykl projektowania, który zmienia się między bujnym i nieokiełznanym a powściągliwym” – czytamy na stronie nowojorskiego muzeum FIT (Fashion Institute of Technology), w którym pod koniec zeszłego roku zakończyła się wystawa „Minimalism/Maximalism”, pierwsza poświęcona historycznej grze estetyki minimalizmu i maksymalizmu w tzw. modzie wysokiej. Za gablotami widniały stroje różnych dekad i różnych projektantów, które potwierdzały, że moda pod tym względem rzeczywiście działa sinusoidalnie. O tym mówią też badania firmy Bain & Company, które skupiają się na sprzedaży.

W latach 90. XX w., za sprawą takich marek jak Calvin Klein, Jil Sander czy Prada, minimalizm ewidentnie górował nad maksymalizmem.

Koniec lat 90. i początek nowego wieku to znów moment maksymalizmu. To okres „sortie du temple”, czyli wyjścia ze świątyni, kiedy luksusowe marki zaczęły wprowadzać tańsze linie i otwierać się na masową publiczność. Wtedy rozpoczęła się też krzykliwa logomania, która zaspokajała potrzebę pokazywania się w markowych projektach tzw. aspirujących klientów. 

Wielki krach 

Kryzys finansowy lat 2007–2008 w oczywisty sposób zmienił podejście do zakupów, które drastycznie zostały ukrócone. Na wykresach Bain & Company widzimy dwa słupki wysuwające się mocno poniżej zera. I choć sprzedaż spadła, to kryzys mniej dotknął marki minimalistyczne. Działo się to z prostej przyczyny, którą teraz, przy okazji kryzysu związanego ze światową pandemią Covid-19, możemy poczuć raz jeszcze na własnej skórze. W związku z niepewnością jutra decydujemy się na zakup rzeczy, które na pewno posłużą nam lata. W takich momentach inwestujemy w projekty ponadczasowe i proste. 

Czytaj też: Moda: wracamy do logomanii? Przecież ona nigdy nie zniknęła

W 2008 roku Phoebe Philo przejęła dom mody Céline, który dzięki nowej dyrektor kreatywnej stał się jedną z najpopularniejszych marek, z sezonu na sezon bijącą rekordy sprzedaży. Céline na wybiegach pokazywał nowy minimalizm – skupiony na konstrukcji, ale bardzo kobiecy. Nie było osoby, który nie marzyłaby o płaszczu, spodniach czy swetrze tego francuskiego domy mody. Nie mówiąc już o torebkach, do których Philo miała wybitny talent. Prym minimalizmu utrzymywał się przez lata. Zaczęła się fascynacja skandynawskim stylem, a także szwedzkimi czy duńskimi markami i influencerkami. Moda uliczna została opanowana przez wełniane płaszcze w beżowym odcieniu, dżinsy i sportowe buty w stylu Stan Smith Adidasa. Na popularności rosły takie marki jak A.P.C., Uniqlo, COS i Acne Studios. 

Powrót brokatu i kryształów 

„Alessandro Michele mocno odciął się od estetyki Fridy Giannini, a także Toma Forda z prezentowanym w późnych latach 90. seksapilem. Nowy kapitan zdecydowanie bardziej woli romantyzm. Jego dziewczyna Gucci jest dziwaczną osobą lubiącą eklektyzm, która wygląda, jakby swoje ubrania wyszperała na pchlich targach lub w sklepach vintage i mieszała je z dużą ilością biżuterii, okularami z grubymi oprawkami, kolorowymi czapkami z pomponem i skórzanymi mokasynami wyłożonymi futrem” – pisała po pierwszym pokazie Alessandro Michele’a dla marki Gucci dziennikarka amerykańskiego „Vogue’a” Nicole Phelps.

Nowy dyrektor kreatywny zmienił wszystko i dosłownie postawił branżę do góry nogami.

Jego odważna wizja, nazywana przez poprzednią dyrektor kreatywną domu mody Fridę Giannini „babciną”, stała się źródłem prawdziwego zachwytu. A styl już bardziej elegancko nazwano „granny chic”. W 2015 r. słupek sprzedaży maksymalizmu wystrzelił w górę, a Gucci stał się absolutnym numerem jeden. To pociągnęło za sobą inne proponujące eklektyczny styl marki, dzięki czemu maksymalizm w latach 2017 i 2018 miał jedne z najwyższych wyników. Ale to, jak wiemy z historii mody, nigdy nie jest pozycja gwarantowana. 

Moda tylko dla szczupłych i bogatych? 

Od 2015 roku maksymalizm sprzedażowo górował nad minimalizmem, co współczesnych analityków mody pobudziło do kolejnych analiz. Czy za jego sukcesem stoją wyłącznie najpopularniejsi obecnie, czołowi projektanci mody? – Nie mówi się o tym głośno, ale jedynymi ludźmi, którzy mogą się bawić w minimalizm, są ci, którzy nie mierzą się z problemami finansowymi i logistycznymi – twierdzi Chelsea Fagan, autorka książki „The Financial Diet”. 

– Minimalistyczna estetyka często towarzyszy stylowi życia opartemu na jodze, zdrowej diecie itd., który sam w sobie jest „fatfobic” (fobia związana z otyłością – red.), a więc sama estetyka często ogranicza się do bardzo szczupłych kobiet. Widać to również w dostępności ubrań, co oznacza, że kobiety o większych rozmiarach często nie są w stanie ubierać się minimalistycznie – zgadza się dziennikarka i blogerka Bethany Rutter. 

Minimalizm w wersji 2.0 

Między eklektycznie ubranymi gośćmi pokazów w 2018 roku wyróżnia się ukraińska stylistka Julie Pelipas, która po paryskich ulicach spaceruje w nieskazitelnie białych spodniach i kremowo-beżowej kamizelce. Choć nie był to strój, który wpisywał się w panujący wówczas ekstrawagancki styl, był jednym z najczęściej publikowanych w internecie. Ta prostota była wręcz otrzeźwiająca. W tym samym roku stery w marce Bottega Veneta objął Daniel Lee, wprowadzając do włoskiego domu mody nowego ducha. Nieskazitelne garnitury, plecione dzianiny, koszule i ciekawe, bawiące się koncepcją minimalizmu dodatki – nowy dyrektor kreatywny przedstawił odbiorcom minimalizm 2.0. Prosty, ale niebanalny, w którym motywy dekoracyjne są mocno architektoniczne. 

Timing miał doskonały. Klientki tęskniące za „old Céline” dostały w zamian „new Bottega Veneta”. O tym, że powraca w jeszcze silniejszym wydaniu, mówi się już głośno. Nieprzypadkowo dzieje się to w czasach kryzysu związanego z pandemią Covid-19. To jednak niejedyna przyczyna. Nasz sposób myślenia zmienia się także ze względu na kryzys klimatyczny.

– Chaos powoli wkrada się w nasze życie, ludzie chcą uwolnić się od obciążeń psychicznych. Wybór tego, w co się ubrać i co do czego pasuje, staje się mniej ważny. Bardziej chodzi o ponowne używanie; wielofunkcyjne ubrania, które sprawdzą się w dynamicznym życiu – zarówno w pracy, jak w domu. minimalizm to ułatwia, jest to nadal ekspresyjny wybór, ale bardziej zrównoważony – opowiada założycielka ponadsezonowej, australijskiej marki Badaam Priyanka Kaul. To może oznaczać, że siła minimalizmu będzie jedynie rosła. Z drugiej strony, jak wykazują badania Bain & Company, maksymalizm i minimalizm pod kątem sprzedaży nigdy nie były na tak wyrównanych pozycjach, jak pod koniec 2019 roku. Jak to wytłumaczyć? 

Odbiorcy mają coraz większy wpływ. Skończyła się dyktatura kreatorów mody. Teraz, bardziej niż wcześniej, marki muszą się liczyć z opinią i potrzebami swoich klientów. – Moda bardziej niż w jakiejkolwiek innej epoce oddaje czasy, w jakich żyjemy. a te są histeryczne, roztrzepane i rzucają nas w strony skrajnych przeciwieństw – ocenia krytyk mody Alexander Fury. I choć badania Bain & Company nieśmiało przemycają, że to minimalizm w ostatecznym rozrachunku może być górą, zamiast ogłaszać werdykt, może po prostu przyzwyczajmy się do myśli, że ta gra tak naprawdę nigdy się nie skończy. 

Styl
Pierpaolo Piccioli odchodzi z Valentino. To on uratował słynny włoski dom mody
Styl
Rośnie fala „przyjaznych oszustw” w e-sklepach. To problem przed Black Friday
Styl
Barbara M. Roberts, czyli Barbie. Kto wymyślił najsłynniejszą lalkę świata?
Styl
Jak się ubrać na koronację króla? Karol III zmienia wielowiekowe zasady
Styl
„Rośliny niezłomne”. Chwasty gwiazdami słynnej wystawy ogrodniczej w Londynie