Krótko przed pandemią dżinsy na Amazonie były ósmym najczęściej kupowanym typem ubrania. Po zaledwie czterech tygodniach spadły na 61 miejsce, podczas gdy sprzedaż elastycznej, wygodniejszej odzieży wzrosła tam o 85 proc. Legendarne pismo „Women’s Wear Daily” ogłosiło wręcz, że „dresy są jedynym trendem w Ameryce”. A mowa o ojczyźnie dżinsu, gdzie każdy obywatel kupował nawet jedną parę na kwartał.
Nic dziwnego więc, że po kilku miesiącach od wybuchu epidemii bankructwo w USA ogłosiły słynne marki Lucky Brand i G-Star Raw. Nie oznacza to, że znikną z rynku. Oznacza to jednak, że mają poważne kłopoty i wymagają optymalizacji kosztów. Zgodnie z amerykańskim prawem – na tej samej zasadzie wcześniej zbankrutował tam m.in. Diesel i – dwukrotnie – True Religion – ułatwi to im ułożenie się z wierzycielami.
Czytaj też: Koniec ery dżinsów. Spodnie dresowe to nowy standard
Jakże jednak nie miałyby mieć problemów, skoro nawet szefowa „Vogue’a” Anna Wintour, do niedawna gardząca dresami, podczas home office’u – co pokazała na Instagramie – pracowała w czerwonych spodniach dresowych?
Dżins: fenomen kultury popularnej
Owszem, dżinsom nadal nie brak adwokatów. „Wystarczy już dresów. Ubierz się jak dorosły!”, napisał na Twitterze Adam Tschorn, redaktor stylu z „Los Angeles Times”, podkreślając, że pisze te słowa w koszuli w kratkę, trampkach i dżinsach właśnie. Ale zrobił im niedźwiedzią przysługę. Jedną z najczęściej lajkowanych odpowiedzi na jego apel okazało się bowiem krótkie, żołnierskie „Fuck Off”.
A wydawało się, że bez dżinsów nie sposób sobie wyobrazić ani mody jako takiej, ani – dla odmiany – najbardziej nawet ograniczonej, ascetycznej garderoby, w której obok granatowej marynarki, białej koszuli, T-shirtu, znajdują się właśnie dżinsy – symbol klasyki i ponadczasowości.