Wskrzesiła firmę założoną 140 lat temu przez Radziwiłłów. „Zdecydował przypadek”

Nunu Radziwiłł wspólnie z siostrą, Teresą Tarnowską, przywróciły do życia manufakturę, którą pod koniec XIX wieku uruchomił ich przodek, książę Michał Piotr Radziwiłł. „Naszym celem było zmienić małą pracownię, która produkuje rzeczy na potrzeby muzealnego sklepiku dla turystów, w manufakturę z prawdziwego zdarzenia” – mówi Nunu Radziwiłł.

Publikacja: 06.12.2024 16:53

„Na początku mieliśmy dwa piece, kilka starych form i powoli zaczęliśmy dłubać” – mówi Nunu Radziwił

„Na początku mieliśmy dwa piece, kilka starych form i powoli zaczęliśmy dłubać” – mówi Nunu Radziwiłł, jedna z inicjatorek odrodzenia Majoliki Nieborów.

Foto: Materiały prasowe

Tekst ukazał się pierwotnie w magazynie „Sukces”, dostępnym tylko dla prenumeratorów „Rzeczpospolitej”.

Ta historia zaczyna się w 1881 roku, gdy książę Michał Piotr w budynkach dawnego browaru w Nieborowie otwiera „Fabrykę fajansów artystycznych i pieców kaflowych”. Nad technologią czuwa specjalista z Francji, a firma specjalizuje się w produkcji majoliki, ceramiki pokrytej emalią i farbami. Historia fabryki Radziwiłłów w Nieborowie kończy się jednak dość szybko – w 1897 roku zakład, przejęty przez Stanisława Thiele, zostaje zamknięty.

Kolejny rozdział to rok 2017, gdy patronat nad pracownią artystyczną w historycznym budynku manufaktury przejmuje fundacja Trzy Trąby związana z rodziną Radziwiłłów. W ten sposób zaczyna się nowy etap w historii majoliki w Nieborowie. Jej odrodzenie to efekt starań Nunu Radziwiłł i jej siostry, Teresy Tarnowskiej. 

Nunu Radziwiłł: Stworzyć manufakturę z prawdziwego zdarzenia

Zawsze marzyłam o tym, żeby robić rzeczy, które mi się podobają, z nadzieją, że spodobają się także innym. Przez kilka lat współtworzyłam markę projektującą torebki i bardzo to lubiłam. Dzień po tym, jak z niej odeszłam, mąż zaproponował, żebyśmy pojechali do Nieborowa. Był rok 2017, w tamtejszym muzeum zaczęła pracę nowa kurator, która chciała się zapoznać z rodziną. Podczas spotkania dowiedziałam się, że na miejscu działa manufaktura, ale… tak jakby jej nie było. Zastrzygłam uszami, ponieważ chwilę wcześniej poznałam ceramików – Michała Grzegorczyka i Martę Łepkowską. Pomyślałam, że zapytam, czy nie pomogliby mi wskrzesić Majoliki Nieborów.

Nunu Radziwiłł.

Nunu Radziwiłł.

Foto: Archiwum prywatne

Na początku działaliśmy we czwórkę, z moją siostrą Teresą Tarnowską. Naszym celem było zmienić małą pracownię, która produkuje rzeczy na potrzeby muzealnego sklepiku dla turystów, w manufakturę z prawdziwego zdarzenia. Mieliśmy dwa piece, kilka starych form i powoli zaczęliśmy dłubać. Umówiliśmy się z muzeum, że oprócz wprowadzenia nowych wzorów będziemy produkować przedmioty ze starych form Majoliki Nieborów, a także odtworzymy niektóre przedmioty z kolekcji muzealnej. I tak za zgodą konserwatora zdjęliśmy formy m.in. jaszczura i psa Fo. Ich repliki powstają dokładnie w taki sam sposób jak ponad 130 lat temu. Różnica polega na tym, że zdobimy je inaczej niż kiedyś, bo dodaliśmy złoto i zmieniliśmy kolory na nowoczesne.

Czytaj więcej

Nowy biznes Wojciecha Amaro. Słynny polski szef kuchni tworzy własną markę

Produkcja ceramiki wymaga cierpliwości

Przypadek sprawił, że powstała manufaktura. Przypadek sprawił też, że zajęłam się w niej szlifowaniem. Szlifowanie to żmudna praca, długotrwała i wymagająca cierpliwości. Zresztą każdy etap powstawania przedmiotów ceramicznych wymaga cierpliwości. Mogę szlifować godzinami i bardzo to lubię. Odpowiada mi, że trzeba się przy tym uspokoić i skupić na przedmiocie. Oglądać go dziesięć razy, żeby odkryć, że tu i tam jeszcze trzeba przetrzeć papierem ściernym. Jestem zadowolona, gdy przedmiot, który wyjdzie z formy, nagle, w moich dłoniach, nabiera kształtu. I chociaż wiem, że gdy za chwilę włożę go do pieca, to może pęknąć, mam poczucie, że zrobiłam go dobrze. To daje mi ogromną satysfakcję.

Foto: Materiały prasowe

Dzisiaj do wypalania używamy elektrycznych pieców, ale sam proces wytwarzania w manufakturze wygląda prawie tak, jak przed 140 laty. Najpierw do form wlewa się upłynnioną glinę i trzeba precyzyjnie ocenić, jak długo glina powinna być w tej formie. 
Formy zrobione są z gipsu, który chłonie wodę. Po wlaniu upłynnionej gliny woda jest absorbowana przez gips i powstaje przedmiot, którego ścianki są grubsze lub cieńsze. Zostaje on w formie tak długo, by łatwo dało się go z niej wyjąć. Później musi wyschnąć i to też jest proces – czasem trwa trzy dni, czasem tydzień lub, 
jak w przypadku kafli, nawet trzy tygodnie. Gdy wyschnie, muszę go wyszlifować, czyli „zdjąć” z niego wszystkie szwy i nadać mu ostateczną formę.

Potem po raz pierwszy ten przedmiot idzie 
do pieca na 24 godziny lub dłużej. Po tym pierwszym wypale otrzymujemy biskwit – wstępnie spieczoną masę ceramiczną. 
Biskwit się szkliwi, czyli nakłada na niego kilka warstw płynnego szkła. Potem wkłada się go do pieca po raz drugi, zdobi płynnym 
złotem, które ma kolor… czerwony, i po raz trzeci wkłada do pieca. Niektórzy dziwią się, że to tyle trwa, ale – po pierwsze – nie możemy uruchomić pieca dla jednego przedmiotu, a po drugie nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co nam w piecu pęknie i na jakim etapie. A pęknąć może wszystko, na każdym etapie. Zdarza nam się wyrzucać całą zawartość pieca do śmieci, co jest okropnym widokiem.

Nunu Radziwiłł: Wszystko robimy ręcznie

Ceramika zmusza do tego, by zwolnić tempo, zatrzymać się, skupić całą uwagę na jednej czynności. Bardzo mi to odpowiada – być może dlatego, że z zawodu jestem analitykiem medycznym. Życie w biegu nie leży w mojej naturze, ale też nie leży w naturze osób, które ze mną pracują. U nas w pracowni jest bardzo spokojnie, w tle gra muzyka, rozpylamy w powietrzu ładne zapachy. Zdarza się, że pracownicy muzeum przychodzą do nas odpocząć. „Tutaj jest tak przyjemnie” – mówią.

Foto: Materiały prasowe

Nerwowo robi się tylko, gdy terminy nas gonią, a coś nam się nie udaje. Jak choćby ostatnio, gdy robiliśmy kafle z Drogą Krzyżową dla jednego z kościołów. Włożyłam je do pieca i wszystko było źle: wyszły krzywe, źle poszkliwione, popękane. Na każdym etapie można zepsuć każdy przedmiot. Jak? Zbyt wcześnie wyjmując z pieca. Niedokładnie odlewając. Niedokładnie szlifując. My wszystko robimy ręcznie, więc nie produkujemy hurtowych ilości. Tu nie da się produkować na zapas.

Więcej tradycji niż zysku

W Polsce nie ma tradycji kupowania przedmiotów tylko dlatego, że są piękne. Dlatego 
to bardziej pielęgnowanie rodzinnej tradycji niż biznes. Ceramika to jeden z najmniej dochodowych biznesów na świecie – w rankingu rzeczy, które się najrzadziej sprzedają, na ostatnim miejscu są sztućce, a na przedostatnim właśnie ceramika. Na szczęście coraz częściej klienci rozumieją, że każdy ręcznie wykonany przedmiot jest trochę inny i to jest w nim wyjątkowe.

Sukces Story
Stworzyły markę luksusową wartą miliardy dolarów. Mają zasadę: żadnych reklam
Materiał Promocyjny
Jaką Vitarą na różne tereny? Przewodnik po możliwościach Suzuki
Sukces Story
Podbiła polski rynek biżuterii. „Dostrzegłam niszę, którą można wypełnić”
Sukces Story
Polka zrobiła karierę w świecie mody. „Pracuję fizycznie po 10 godzin dziennie”
Sukces Story
Czy pozytywne myślenie prowadzi do sukcesu? Naukowcy obalają popularny mit
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Sukces Story
Zdobył gwiazdkę Michelin dla restauracji w Polsce. „Zaczynałem od zmywaka”
Materiał Promocyjny
Psychologia natychmiastowej gratyfikacji w erze cyfrowej