W Galilu same wybieramy zapachy, które nas urzekają

Publikacja: 18.12.2019 12:10

W Galilu same wybieramy zapachy, które nas urzekają

Foto: fot. autorka

Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy. Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać – Agnieszka Łukasik, współwłaścicielka perfumeryjnej firmy Galilu, opowiada o historii tej unikalnej na polskim rynku marki.

Kim jesteś? Bizneswoman? Uciekinierką z korporacji? Przedsiębiorcą?

fot. Galilu

Wszystkim po trochu, choć nie myślę o sobie jako o bizneswoman, bo nie lubię tego słowa. Prowadzimy – ja i moja wspólniczka – naszą firmę od 15 lat. Słowo „ucieczka” brzmi dość strasznie, a dramatycznie przecież nie było. Miałam udziały ze swoimi polskimi wspólnikami w dużej firmie, nie mogłam narzekać. Raczej pojawiło się w pewnym momencie pragnienie zmiany, a nie ucieczki. Było sporo niezgody na typowe relacje filia – centrala. Wolałam mieć kontrolę nad decyzjami.

Od czego i do czego wtedy uciekałaś?

Uciekałam do wolności i do poczucia panowania nad własnym życiem, nad własnym czasem, bo tego mi bardzo brakowało. Chodziło też o panowanie nad decyzjami, o możliwość wpływu na rzeczywistość.

Jeśli jesteś osadzona w międzynarodowej strukturze, w której większość decyzji zapada w Nowym Jorku, czy  Londynie, to czujesz  się jak mało znaczący trybik. Dostajesz z góry narzucone rozwiązania, które mają olbrzymi wpływ na otoczenie, w którym pracujesz i na ludzi z którymi pracujesz. No i na Ciebie. To jest trudne. A jeśli jesteś do tego osobą empatyczną, współczującą i wrażliwą na ludzi, to często takie odgórne decyzje naruszają twoją osobę. Nie było we mnie na to zgody, za bardzo wszystko przeżywałam. Nie jestem biznesowym potworem.

Ale do własnego biznesu też jest potrzebna twarda ręka. Zderzasz się z kwestiami finansowymi, z ludźmi, z rynkiem, z urzędami…

Oczywiście, ale to jednak jest na NASZYCH zasadach. Trzeba zarządzać, kierować i podejmować decyzje. Ale to ja prowadzę firmę w zgodzie z własnymi pomysłami i w zgodzie z samą sobą, z własną filozofią. Na pewno nie było tego w innych strukturach, w których pracowałam. Zmagamy się z różnymi problemami. Zatrudniamy 25 kobiet w firmie i są to nasze świadome decyzje. Nasze. Problemy są czymś naturalnym, a we własnej firmie  jest inny układ, inne możliwości.

Jak zaczęło się Galilu?

To mocno przypadkowa historia. Z Warynią Grelą spotkałam się zupełnie niechcący. Zadzwoniła do mnie mówiąc, że jest moją sąsiadką i chciałaby zobaczyć efekty pracy ekipy budowlanej, która właśnie u mnie remontowała mieszkanie i którą chciała zatrudnić. Od słowa do słowa powstał plan – rozmawiałyśmy dwie, trzy godziny. Obie szukałyśmy zmiany. Rozstałam się właśnie z Agencją, urodziłam dziecko, Tymek był jeszcze malutki, ale ja nie jestem osobą, która potrafiłaby zbyt długo siedzieć w domu, lubię działać i pracować. Szukałam swojego miejsca, pomysłu na życie. A ona też pracowała w reklamie, też szukała zmiany. Wyjechała na miesiąc do Wietnamu obiecując, że jak wróci – to zadzwoni. I zadzwoniła.  Przemyślała sprawę i zaczęłyśmy rozmawiać na poważnie. Myślałyśmy o czymś, co by przyniosło komfort ludziom ciężko pracującym – takim jak my.

Praca w reklamie była taka ciężka?

To naprawdę była bardzo wymagająca i ciężka praca. Wielokrotnie siedziało się do rana. Nie było czasu na życie prywatne, a przecież dopiero co urodziłam Marcela. Ale właśnie takie doświadczenie zawodowe przygotowało mnie do samodzielności w prowadzeniu i tworzeniu swojego biznesu. I dlatego na początku myślałyśmy czy nie otworzyć jakiegoś Spa, miejsca relaksu i odpoczynku, doświadczania wpływu fajnych kosmetyków – nic masowego, raczej nisza dla zmęczonych…

Chyba rzadko się zdarza, że na początku działalności biznesowej marzy się o niszowym pomyśle… Nie chciałyście zawojować całego świata, tylko jego drobna cząstkę?

Od początku chodziło nam o to, żeby firma nie była zbyt szeroko zdefiniowana. Chciałyśmy, żeby była niszowa, myślałyśmy o odbiorcy w kontekście własnych potrzeb. Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy.

Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać, jakie marki przychodzą nam do głowy, o tym czego szukamy wyjeżdżając za granicę.

Chodziło też o poszerzenie wyboru, w Polsce takich rzeczy jeszcze nie było. Miało to być przeznaczone dla ludzi, którzy szukają czegoś innego i mogą być w tym indywidualistami, nie ofiarami skazanymi na masową ofertę.

Górne 5 procent społeczeństwa?

Nie zastanawiałyśmy się nad procentami. Nie, nie myślałyśmy o najzamożniejszych. Ilu ich jest? Teraz ok. 2 procent… Myślałyśmy o osobach podobnych do nas, które stać już na coś innego, które szukają jakości i oryginalności. Od początku myślałyśmy o kosmetykach, np. o tym, żeby stworzyć możliwość, że nie będzie się pachnieć jak koleżanka z pracy, która w drogeryjnej sieci kupiła kolejny flakon o zapachu używanym przez inne koleżanki. Żeby mieć coś własnego, móc czuć się wyjątkową. Takie myślenie przetrwało do dziś. Ten wybór, który mamy na półkach jest nasz, subiektywny. Nikt z zewnątrz nie ma na to wpływu. Tylko my i zespół.

Jak znajdujecie ten oryginalny towar?

Różnie. Teraz już zresztą w dużej mierze mamy wszystko to, o czym marzyłyśmy. Współpracujemy ze znakomitymi markami, które przez ostatnie 15 lat także zdążyły się bardzo rozwinąć: z małych, nieznanych dystrybutorów stały się symbolem jakości, niektóre zostały sprzedane światowym potentatom – np. Estee Lauder, zachowując swoja unikalna markę. Takim przykładem jest choćby Le Labo. Długo pracowałyśmy na ich zaufanie i teraz oni już nie wyobrażają sobie pracy z kim innym w kraju, bo masowość nie jest dla nich pożądanym rozwiązaniem. I choć niektóre  z nich można już spotkać nawet na lotniskach, np. Diptyque – to ich celem wciąż jest specjalny klient o wyrobionym smaku.

Bardzo dokładnie  analizowałyśmy przez te lata wszystko co pojawia się na świecie, co może być dostępne. Co mieści się w koncepcie produktu ekskluzywnego o niepowtarzalnej jakości, ale wcale niekoniecznie najdroższego. Ludzie kojarzą wyjątkową jakość z bardzo wysoką ceną. A my owszem, mamy rzeczy bardzo drogie, ale większość produktów ma ceny takie, jakie można spotkać w masowych drogeriach.

Skąd pomysły na te, a nie inne marki?

Jeździłyśmy na specjalne targi, np. do Florencji – i szukałyśmy. Teraz już jest trochę inaczej, to Galilu stało się znanym miejscem w Europie, do nas zwracają się firmy i przedstawiają własne produkty. Jeśli nam się  podoba oferta, przysyłane są produkty, a my wszystkie je sprawdzamy, wymieniamy opinie i jeśli to się mieści w naszej strategii – zamawiamy.

Kiedy pomyślałaś: udało się?

Od razu. Nigdy, nawet pierwszego dnia nie zanotowałyśmy strat. Rozminęłyśmy się tylko w jednej kwestii – byłyśmy na początku pewne, że robimy to dla naszych koleżanek. Ale to było dalekie od prawdy.  Okazało się jednak, że jest mnóstwo innych ludzi dla których Galilu było prawie objawieniem. I  oni są cały czas z nami. Mamy klientów, którzy kupują u nas od 15 lat. Razem z nimi uczyłyśmy się świata zapachów. Oni już tak mają wykształcone powonienie, że trudno im kupować w zwykłych perfumeriach.

A Ty też masz tak wykształcone powonienie?

To kwestia praktyki. Są tacy, którzy mają większe predyspozycje niż inni. Profesjonalny perfumiarz może  mieć skatalogowanych w głowie nut zapachowych setki, tysiące – i potrafi je rozróżnić. My nie mamy aż takich umiejętności, ale praktyka i doświadczenie pomagają. Większość dziewczyn, które u nas pracują może  rozebrać każdy nowy zapach. To wyzwanie i jednocześnie zabawa, bo zawsze może pojawić się coś zaskakującego. Zapachy mają swoją piramidę: nuty głowy – szybko się utleniające (najczęściej cytrusy), potem jest serce oraz spód, na którym wszytko się opiera, może być paczula, ambra, nuty drzewne, animalistyczne… Jest mnóstwo wariacji. Zapachy mogą być linearne, mogą być też konstrukcje typu „overdose” – kiedy od razu czujemy przedawkowaną liczbę nut zapachowych. Są zapachy organiczne, itd…

A twój ulubiony?

Hm. To trudne, bo ja uwielbiam zapachy. U mnie paleta ma ogromną rozpiętość. Uwielbiam cytrusy, ale także zapachy drzewne – vetiver czy paczula, drzewo sandałowe. Ale też np. zapachy irysowe. Często zależy to od nastroju, lubię zmieniać zapachy, nie używam jednego. Najczęściej jednak sięgam po perfumy z kolekcji Frederic Malle – Bigarade Concentree , autorstwa Jean Claude Elleny, który był perfumiarzem Hermesa. Jest minimalistą. Zrobił zapach z gorzkiej pomarańczy, siana i cedru. Buzujący i świeży. Dla mnie idealny zawsze.

Galilu – Neoperfumeria założona w 2005r przez Agnieszkę Łukasik i Warynię Grela. Obecnie sklepy znajdują się w Warszawie, Gdańsku  i Krakowie oraz w sieci. W centrum Warszawy znajduje się tęz specjalistyczny gabinet, w który wykonywane są zabiegi kosmetyczne.Podstawowy asortyment firmy to autorski wybór najciekawszych perfum oraz niszowych kosmetyków z całego świata.  
Fotografie w tekście – autorka

Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy. Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać – Agnieszka Łukasik, współwłaścicielka perfumeryjnej firmy Galilu, opowiada o historii tej unikalnej na polskim rynku marki.

Kim jesteś? Bizneswoman? Uciekinierką z korporacji? Przedsiębiorcą?

fot. Galilu

Wszystkim po trochu, choć nie myślę o sobie jako o bizneswoman, bo nie lubię tego słowa. Prowadzimy – ja i moja wspólniczka – naszą firmę od 15 lat. Słowo „ucieczka” brzmi dość strasznie, a dramatycznie przecież nie było. Miałam udziały ze swoimi polskimi wspólnikami w dużej firmie, nie mogłam narzekać. Raczej pojawiło się w pewnym momencie pragnienie zmiany, a nie ucieczki. Było sporo niezgody na typowe relacje filia – centrala. Wolałam mieć kontrolę nad decyzjami.

Od czego i do czego wtedy uciekałaś?

Uciekałam do wolności i do poczucia panowania nad własnym życiem, nad własnym czasem, bo tego mi bardzo brakowało. Chodziło też o panowanie nad decyzjami, o możliwość wpływu na rzeczywistość.

Jeśli jesteś osadzona w międzynarodowej strukturze, w której większość decyzji zapada w Nowym Jorku, czy  Londynie, to czujesz  się jak mało znaczący trybik. Dostajesz z góry narzucone rozwiązania, które mają olbrzymi wpływ na otoczenie, w którym pracujesz i na ludzi z którymi pracujesz. No i na Ciebie. To jest trudne. A jeśli jesteś do tego osobą empatyczną, współczującą i wrażliwą na ludzi, to często takie odgórne decyzje naruszają twoją osobę. Nie było we mnie na to zgody, za bardzo wszystko przeżywałam. Nie jestem biznesowym potworem.

Ale do własnego biznesu też jest potrzebna twarda ręka. Zderzasz się z kwestiami finansowymi, z ludźmi, z rynkiem, z urzędami…

Oczywiście, ale to jednak jest na NASZYCH zasadach. Trzeba zarządzać, kierować i podejmować decyzje. Ale to ja prowadzę firmę w zgodzie z własnymi pomysłami i w zgodzie z samą sobą, z własną filozofią. Na pewno nie było tego w innych strukturach, w których pracowałam. Zmagamy się z różnymi problemami. Zatrudniamy 25 kobiet w firmie i są to nasze świadome decyzje. Nasze. Problemy są czymś naturalnym, a we własnej firmie  jest inny układ, inne możliwości.

Jak zaczęło się Galilu?

To mocno przypadkowa historia. Z Warynią Grelą spotkałam się zupełnie niechcący. Zadzwoniła do mnie mówiąc, że jest moją sąsiadką i chciałaby zobaczyć efekty pracy ekipy budowlanej, która właśnie u mnie remontowała mieszkanie i którą chciała zatrudnić. Od słowa do słowa powstał plan – rozmawiałyśmy dwie, trzy godziny. Obie szukałyśmy zmiany. Rozstałam się właśnie z Agencją, urodziłam dziecko, Tymek był jeszcze malutki, ale ja nie jestem osobą, która potrafiłaby zbyt długo siedzieć w domu, lubię działać i pracować. Szukałam swojego miejsca, pomysłu na życie. A ona też pracowała w reklamie, też szukała zmiany. Wyjechała na miesiąc do Wietnamu obiecując, że jak wróci – to zadzwoni. I zadzwoniła.  Przemyślała sprawę i zaczęłyśmy rozmawiać na poważnie. Myślałyśmy o czymś, co by przyniosło komfort ludziom ciężko pracującym – takim jak my.

Praca w reklamie była taka ciężka?

To naprawdę była bardzo wymagająca i ciężka praca. Wielokrotnie siedziało się do rana. Nie było czasu na życie prywatne, a przecież dopiero co urodziłam Marcela. Ale właśnie takie doświadczenie zawodowe przygotowało mnie do samodzielności w prowadzeniu i tworzeniu swojego biznesu. I dlatego na początku myślałyśmy czy nie otworzyć jakiegoś Spa, miejsca relaksu i odpoczynku, doświadczania wpływu fajnych kosmetyków – nic masowego, raczej nisza dla zmęczonych…

Chyba rzadko się zdarza, że na początku działalności biznesowej marzy się o niszowym pomyśle… Nie chciałyście zawojować całego świata, tylko jego drobna cząstkę?

Od początku chodziło nam o to, żeby firma nie była zbyt szeroko zdefiniowana. Chciałyśmy, żeby była niszowa, myślałyśmy o odbiorcy w kontekście własnych potrzeb. Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy.

Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać, jakie marki przychodzą nam do głowy, o tym czego szukamy wyjeżdżając za granicę.

Chodziło też o poszerzenie wyboru, w Polsce takich rzeczy jeszcze nie było. Miało to być przeznaczone dla ludzi, którzy szukają czegoś innego i mogą być w tym indywidualistami, nie ofiarami skazanymi na masową ofertę.

Górne 5 procent społeczeństwa?

Nie zastanawiałyśmy się nad procentami. Nie, nie myślałyśmy o najzamożniejszych. Ilu ich jest? Teraz ok. 2 procent… Myślałyśmy o osobach podobnych do nas, które stać już na coś innego, które szukają jakości i oryginalności. Od początku myślałyśmy o kosmetykach, np. o tym, żeby stworzyć możliwość, że nie będzie się pachnieć jak koleżanka z pracy, która w drogeryjnej sieci kupiła kolejny flakon o zapachu używanym przez inne koleżanki. Żeby mieć coś własnego, móc czuć się wyjątkową. Takie myślenie przetrwało do dziś. Ten wybór, który mamy na półkach jest nasz, subiektywny. Nikt z zewnątrz nie ma na to wpływu. Tylko my i zespół.

Jak znajdujecie ten oryginalny towar?

Różnie. Teraz już zresztą w dużej mierze mamy wszystko to, o czym marzyłyśmy. Współpracujemy ze znakomitymi markami, które przez ostatnie 15 lat także zdążyły się bardzo rozwinąć: z małych, nieznanych dystrybutorów stały się symbolem jakości, niektóre zostały sprzedane światowym potentatom – np. Estee Lauder, zachowując swoja unikalna markę. Takim przykładem jest choćby Le Labo. Długo pracowałyśmy na ich zaufanie i teraz oni już nie wyobrażają sobie pracy z kim innym w kraju, bo masowość nie jest dla nich pożądanym rozwiązaniem. I choć niektóre  z nich można już spotkać nawet na lotniskach, np. Diptyque – to ich celem wciąż jest specjalny klient o wyrobionym smaku.

Bardzo dokładnie  analizowałyśmy przez te lata wszystko co pojawia się na świecie, co może być dostępne. Co mieści się w koncepcie produktu ekskluzywnego o niepowtarzalnej jakości, ale wcale niekoniecznie najdroższego. Ludzie kojarzą wyjątkową jakość z bardzo wysoką ceną. A my owszem, mamy rzeczy bardzo drogie, ale większość produktów ma ceny takie, jakie można spotkać w masowych drogeriach.

Skąd pomysły na te, a nie inne marki?

Jeździłyśmy na specjalne targi, np. do Florencji – i szukałyśmy. Teraz już jest trochę inaczej, to Galilu stało się znanym miejscem w Europie, do nas zwracają się firmy i przedstawiają własne produkty. Jeśli nam się  podoba oferta, przysyłane są produkty, a my wszystkie je sprawdzamy, wymieniamy opinie i jeśli to się mieści w naszej strategii – zamawiamy.

Kiedy pomyślałaś: udało się?

Od razu. Nigdy, nawet pierwszego dnia nie zanotowałyśmy strat. Rozminęłyśmy się tylko w jednej kwestii – byłyśmy na początku pewne, że robimy to dla naszych koleżanek. Ale to było dalekie od prawdy.  Okazało się jednak, że jest mnóstwo innych ludzi dla których Galilu było prawie objawieniem. I  oni są cały czas z nami. Mamy klientów, którzy kupują u nas od 15 lat. Razem z nimi uczyłyśmy się świata zapachów. Oni już tak mają wykształcone powonienie, że trudno im kupować w zwykłych perfumeriach.

A Ty też masz tak wykształcone powonienie?

To kwestia praktyki. Są tacy, którzy mają większe predyspozycje niż inni. Profesjonalny perfumiarz może  mieć skatalogowanych w głowie nut zapachowych setki, tysiące – i potrafi je rozróżnić. My nie mamy aż takich umiejętności, ale praktyka i doświadczenie pomagają. Większość dziewczyn, które u nas pracują może  rozebrać każdy nowy zapach. To wyzwanie i jednocześnie zabawa, bo zawsze może pojawić się coś zaskakującego. Zapachy mają swoją piramidę: nuty głowy – szybko się utleniające (najczęściej cytrusy), potem jest serce oraz spód, na którym wszytko się opiera, może być paczula, ambra, nuty drzewne, animalistyczne… Jest mnóstwo wariacji. Zapachy mogą być linearne, mogą być też konstrukcje typu „overdose” – kiedy od razu czujemy przedawkowaną liczbę nut zapachowych. Są zapachy organiczne, itd…

A twój ulubiony?

Hm. To trudne, bo ja uwielbiam zapachy. U mnie paleta ma ogromną rozpiętość. Uwielbiam cytrusy, ale także zapachy drzewne – vetiver czy paczula, drzewo sandałowe. Ale też np. zapachy irysowe. Często zależy to od nastroju, lubię zmieniać zapachy, nie używam jednego. Najczęściej jednak sięgam po perfumy z kolekcji Frederic Malle – Bigarade Concentree , autorstwa Jean Claude Elleny, który był perfumiarzem Hermesa. Jest minimalistą. Zrobił zapach z gorzkiej pomarańczy, siana i cedru. Buzujący i świeży. Dla mnie idealny zawsze.

Galilu – Neoperfumeria założona w 2005r przez Agnieszkę Łukasik i Warynię Grela. Obecnie sklepy znajdują się w Warszawie, Gdańsku  i Krakowie oraz w sieci. W centrum Warszawy znajduje się tęz specjalistyczny gabinet, w który wykonywane są zabiegi kosmetyczne.Podstawowy asortyment firmy to autorski wybór najciekawszych perfum oraz niszowych kosmetyków z całego świata.  
Fotografie w tekście – autorka

Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy. Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać – Agnieszka Łukasik, współwłaścicielka perfumeryjnej firmy Galilu, opowiada o historii tej unikalnej na polskim rynku marki.

Kim jesteś? Bizneswoman? Uciekinierką z korporacji? Przedsiębiorcą?

fot. Galilu

Wszystkim po trochu, choć nie myślę o sobie jako o bizneswoman, bo nie lubię tego słowa. Prowadzimy – ja i moja wspólniczka – naszą firmę od 15 lat. Słowo „ucieczka” brzmi dość strasznie, a dramatycznie przecież nie było. Miałam udziały ze swoimi polskimi wspólnikami w dużej firmie, nie mogłam narzekać. Raczej pojawiło się w pewnym momencie pragnienie zmiany, a nie ucieczki. Było sporo niezgody na typowe relacje filia – centrala. Wolałam mieć kontrolę nad decyzjami.

Od czego i do czego wtedy uciekałaś?

Uciekałam do wolności i do poczucia panowania nad własnym życiem, nad własnym czasem, bo tego mi bardzo brakowało. Chodziło też o panowanie nad decyzjami, o możliwość wpływu na rzeczywistość.

Jeśli jesteś osadzona w międzynarodowej strukturze, w której większość decyzji zapada w Nowym Jorku, czy  Londynie, to czujesz  się jak mało znaczący trybik. Dostajesz z góry narzucone rozwiązania, które mają olbrzymi wpływ na otoczenie, w którym pracujesz i na ludzi z którymi pracujesz. No i na Ciebie. To jest trudne. A jeśli jesteś do tego osobą empatyczną, współczującą i wrażliwą na ludzi, to często takie odgórne decyzje naruszają twoją osobę. Nie było we mnie na to zgody, za bardzo wszystko przeżywałam. Nie jestem biznesowym potworem.

Ale do własnego biznesu też jest potrzebna twarda ręka. Zderzasz się z kwestiami finansowymi, z ludźmi, z rynkiem, z urzędami…

Oczywiście, ale to jednak jest na NASZYCH zasadach. Trzeba zarządzać, kierować i podejmować decyzje. Ale to ja prowadzę firmę w zgodzie z własnymi pomysłami i w zgodzie z samą sobą, z własną filozofią. Na pewno nie było tego w innych strukturach, w których pracowałam. Zmagamy się z różnymi problemami. Zatrudniamy 25 kobiet w firmie i są to nasze świadome decyzje. Nasze. Problemy są czymś naturalnym, a we własnej firmie  jest inny układ, inne możliwości.

Jak zaczęło się Galilu?

To mocno przypadkowa historia. Z Warynią Grelą spotkałam się zupełnie niechcący. Zadzwoniła do mnie mówiąc, że jest moją sąsiadką i chciałaby zobaczyć efekty pracy ekipy budowlanej, która właśnie u mnie remontowała mieszkanie i którą chciała zatrudnić. Od słowa do słowa powstał plan – rozmawiałyśmy dwie, trzy godziny. Obie szukałyśmy zmiany. Rozstałam się właśnie z Agencją, urodziłam dziecko, Tymek był jeszcze malutki, ale ja nie jestem osobą, która potrafiłaby zbyt długo siedzieć w domu, lubię działać i pracować. Szukałam swojego miejsca, pomysłu na życie. A ona też pracowała w reklamie, też szukała zmiany. Wyjechała na miesiąc do Wietnamu obiecując, że jak wróci – to zadzwoni. I zadzwoniła.  Przemyślała sprawę i zaczęłyśmy rozmawiać na poważnie. Myślałyśmy o czymś, co by przyniosło komfort ludziom ciężko pracującym – takim jak my.

Praca w reklamie była taka ciężka?

To naprawdę była bardzo wymagająca i ciężka praca. Wielokrotnie siedziało się do rana. Nie było czasu na życie prywatne, a przecież dopiero co urodziłam Marcela. Ale właśnie takie doświadczenie zawodowe przygotowało mnie do samodzielności w prowadzeniu i tworzeniu swojego biznesu. I dlatego na początku myślałyśmy czy nie otworzyć jakiegoś Spa, miejsca relaksu i odpoczynku, doświadczania wpływu fajnych kosmetyków – nic masowego, raczej nisza dla zmęczonych…

Chyba rzadko się zdarza, że na początku działalności biznesowej marzy się o niszowym pomyśle… Nie chciałyście zawojować całego świata, tylko jego drobna cząstkę?

Od początku chodziło nam o to, żeby firma nie była zbyt szeroko zdefiniowana. Chciałyśmy, żeby była niszowa, myślałyśmy o odbiorcy w kontekście własnych potrzeb. Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy.

Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać, jakie marki przychodzą nam do głowy, o tym czego szukamy wyjeżdżając za granicę.

Chodziło też o poszerzenie wyboru, w Polsce takich rzeczy jeszcze nie było. Miało to być przeznaczone dla ludzi, którzy szukają czegoś innego i mogą być w tym indywidualistami, nie ofiarami skazanymi na masową ofertę.

Górne 5 procent społeczeństwa?

Nie zastanawiałyśmy się nad procentami. Nie, nie myślałyśmy o najzamożniejszych. Ilu ich jest? Teraz ok. 2 procent… Myślałyśmy o osobach podobnych do nas, które stać już na coś innego, które szukają jakości i oryginalności. Od początku myślałyśmy o kosmetykach, np. o tym, żeby stworzyć możliwość, że nie będzie się pachnieć jak koleżanka z pracy, która w drogeryjnej sieci kupiła kolejny flakon o zapachu używanym przez inne koleżanki. Żeby mieć coś własnego, móc czuć się wyjątkową. Takie myślenie przetrwało do dziś. Ten wybór, który mamy na półkach jest nasz, subiektywny. Nikt z zewnątrz nie ma na to wpływu. Tylko my i zespół.

Jak znajdujecie ten oryginalny towar?

Różnie. Teraz już zresztą w dużej mierze mamy wszystko to, o czym marzyłyśmy. Współpracujemy ze znakomitymi markami, które przez ostatnie 15 lat także zdążyły się bardzo rozwinąć: z małych, nieznanych dystrybutorów stały się symbolem jakości, niektóre zostały sprzedane światowym potentatom – np. Estee Lauder, zachowując swoja unikalna markę. Takim przykładem jest choćby Le Labo. Długo pracowałyśmy na ich zaufanie i teraz oni już nie wyobrażają sobie pracy z kim innym w kraju, bo masowość nie jest dla nich pożądanym rozwiązaniem. I choć niektóre  z nich można już spotkać nawet na lotniskach, np. Diptyque – to ich celem wciąż jest specjalny klient o wyrobionym smaku.

Bardzo dokładnie  analizowałyśmy przez te lata wszystko co pojawia się na świecie, co może być dostępne. Co mieści się w koncepcie produktu ekskluzywnego o niepowtarzalnej jakości, ale wcale niekoniecznie najdroższego. Ludzie kojarzą wyjątkową jakość z bardzo wysoką ceną. A my owszem, mamy rzeczy bardzo drogie, ale większość produktów ma ceny takie, jakie można spotkać w masowych drogeriach.

Skąd pomysły na te, a nie inne marki?

Jeździłyśmy na specjalne targi, np. do Florencji – i szukałyśmy. Teraz już jest trochę inaczej, to Galilu stało się znanym miejscem w Europie, do nas zwracają się firmy i przedstawiają własne produkty. Jeśli nam się  podoba oferta, przysyłane są produkty, a my wszystkie je sprawdzamy, wymieniamy opinie i jeśli to się mieści w naszej strategii – zamawiamy.

Kiedy pomyślałaś: udało się?

Od razu. Nigdy, nawet pierwszego dnia nie zanotowałyśmy strat. Rozminęłyśmy się tylko w jednej kwestii – byłyśmy na początku pewne, że robimy to dla naszych koleżanek. Ale to było dalekie od prawdy.  Okazało się jednak, że jest mnóstwo innych ludzi dla których Galilu było prawie objawieniem. I  oni są cały czas z nami. Mamy klientów, którzy kupują u nas od 15 lat. Razem z nimi uczyłyśmy się świata zapachów. Oni już tak mają wykształcone powonienie, że trudno im kupować w zwykłych perfumeriach.

A Ty też masz tak wykształcone powonienie?

To kwestia praktyki. Są tacy, którzy mają większe predyspozycje niż inni. Profesjonalny perfumiarz może  mieć skatalogowanych w głowie nut zapachowych setki, tysiące – i potrafi je rozróżnić. My nie mamy aż takich umiejętności, ale praktyka i doświadczenie pomagają. Większość dziewczyn, które u nas pracują może  rozebrać każdy nowy zapach. To wyzwanie i jednocześnie zabawa, bo zawsze może pojawić się coś zaskakującego. Zapachy mają swoją piramidę: nuty głowy – szybko się utleniające (najczęściej cytrusy), potem jest serce oraz spód, na którym wszytko się opiera, może być paczula, ambra, nuty drzewne, animalistyczne… Jest mnóstwo wariacji. Zapachy mogą być linearne, mogą być też konstrukcje typu „overdose” – kiedy od razu czujemy przedawkowaną liczbę nut zapachowych. Są zapachy organiczne, itd…

A twój ulubiony?

Hm. To trudne, bo ja uwielbiam zapachy. U mnie paleta ma ogromną rozpiętość. Uwielbiam cytrusy, ale także zapachy drzewne – vetiver czy paczula, drzewo sandałowe. Ale też np. zapachy irysowe. Często zależy to od nastroju, lubię zmieniać zapachy, nie używam jednego. Najczęściej jednak sięgam po perfumy z kolekcji Frederic Malle – Bigarade Concentree , autorstwa Jean Claude Elleny, który był perfumiarzem Hermesa. Jest minimalistą. Zrobił zapach z gorzkiej pomarańczy, siana i cedru. Buzujący i świeży. Dla mnie idealny zawsze.

Galilu – Neoperfumeria założona w 2005r przez Agnieszkę Łukasik i Warynię Grela. Obecnie sklepy znajdują się w Warszawie, Gdańsku  i Krakowie oraz w sieci. W centrum Warszawy znajduje się tęz specjalistyczny gabinet, w który wykonywane są zabiegi kosmetyczne.Podstawowy asortyment firmy to autorski wybór najciekawszych perfum oraz niszowych kosmetyków z całego świata.  
Fotografie w tekście – autorka

Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy. Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać – Agnieszka Łukasik, współwłaścicielka perfumeryjnej firmy Galilu, opowiada o historii tej unikalnej na polskim rynku marki.

Kim jesteś? Bizneswoman? Uciekinierką z korporacji? Przedsiębiorcą?

fot. Galilu

Wszystkim po trochu, choć nie myślę o sobie jako o bizneswoman, bo nie lubię tego słowa. Prowadzimy – ja i moja wspólniczka – naszą firmę od 15 lat. Słowo „ucieczka” brzmi dość strasznie, a dramatycznie przecież nie było. Miałam udziały ze swoimi polskimi wspólnikami w dużej firmie, nie mogłam narzekać. Raczej pojawiło się w pewnym momencie pragnienie zmiany, a nie ucieczki. Było sporo niezgody na typowe relacje filia – centrala. Wolałam mieć kontrolę nad decyzjami.

Od czego i do czego wtedy uciekałaś?

Uciekałam do wolności i do poczucia panowania nad własnym życiem, nad własnym czasem, bo tego mi bardzo brakowało. Chodziło też o panowanie nad decyzjami, o możliwość wpływu na rzeczywistość.

Jeśli jesteś osadzona w międzynarodowej strukturze, w której większość decyzji zapada w Nowym Jorku, czy  Londynie, to czujesz  się jak mało znaczący trybik. Dostajesz z góry narzucone rozwiązania, które mają olbrzymi wpływ na otoczenie, w którym pracujesz i na ludzi z którymi pracujesz. No i na Ciebie. To jest trudne. A jeśli jesteś do tego osobą empatyczną, współczującą i wrażliwą na ludzi, to często takie odgórne decyzje naruszają twoją osobę. Nie było we mnie na to zgody, za bardzo wszystko przeżywałam. Nie jestem biznesowym potworem.

Ale do własnego biznesu też jest potrzebna twarda ręka. Zderzasz się z kwestiami finansowymi, z ludźmi, z rynkiem, z urzędami…

Oczywiście, ale to jednak jest na NASZYCH zasadach. Trzeba zarządzać, kierować i podejmować decyzje. Ale to ja prowadzę firmę w zgodzie z własnymi pomysłami i w zgodzie z samą sobą, z własną filozofią. Na pewno nie było tego w innych strukturach, w których pracowałam. Zmagamy się z różnymi problemami. Zatrudniamy 25 kobiet w firmie i są to nasze świadome decyzje. Nasze. Problemy są czymś naturalnym, a we własnej firmie  jest inny układ, inne możliwości.

Jak zaczęło się Galilu?

To mocno przypadkowa historia. Z Warynią Grelą spotkałam się zupełnie niechcący. Zadzwoniła do mnie mówiąc, że jest moją sąsiadką i chciałaby zobaczyć efekty pracy ekipy budowlanej, która właśnie u mnie remontowała mieszkanie i którą chciała zatrudnić. Od słowa do słowa powstał plan – rozmawiałyśmy dwie, trzy godziny. Obie szukałyśmy zmiany. Rozstałam się właśnie z Agencją, urodziłam dziecko, Tymek był jeszcze malutki, ale ja nie jestem osobą, która potrafiłaby zbyt długo siedzieć w domu, lubię działać i pracować. Szukałam swojego miejsca, pomysłu na życie. A ona też pracowała w reklamie, też szukała zmiany. Wyjechała na miesiąc do Wietnamu obiecując, że jak wróci – to zadzwoni. I zadzwoniła.  Przemyślała sprawę i zaczęłyśmy rozmawiać na poważnie. Myślałyśmy o czymś, co by przyniosło komfort ludziom ciężko pracującym – takim jak my.

Praca w reklamie była taka ciężka?

To naprawdę była bardzo wymagająca i ciężka praca. Wielokrotnie siedziało się do rana. Nie było czasu na życie prywatne, a przecież dopiero co urodziłam Marcela. Ale właśnie takie doświadczenie zawodowe przygotowało mnie do samodzielności w prowadzeniu i tworzeniu swojego biznesu. I dlatego na początku myślałyśmy czy nie otworzyć jakiegoś Spa, miejsca relaksu i odpoczynku, doświadczania wpływu fajnych kosmetyków – nic masowego, raczej nisza dla zmęczonych…

Chyba rzadko się zdarza, że na początku działalności biznesowej marzy się o niszowym pomyśle… Nie chciałyście zawojować całego świata, tylko jego drobna cząstkę?

Od początku chodziło nam o to, żeby firma nie była zbyt szeroko zdefiniowana. Chciałyśmy, żeby była niszowa, myślałyśmy o odbiorcy w kontekście własnych potrzeb. Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy.

Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać, jakie marki przychodzą nam do głowy, o tym czego szukamy wyjeżdżając za granicę.

Chodziło też o poszerzenie wyboru, w Polsce takich rzeczy jeszcze nie było. Miało to być przeznaczone dla ludzi, którzy szukają czegoś innego i mogą być w tym indywidualistami, nie ofiarami skazanymi na masową ofertę.

Górne 5 procent społeczeństwa?

Nie zastanawiałyśmy się nad procentami. Nie, nie myślałyśmy o najzamożniejszych. Ilu ich jest? Teraz ok. 2 procent… Myślałyśmy o osobach podobnych do nas, które stać już na coś innego, które szukają jakości i oryginalności. Od początku myślałyśmy o kosmetykach, np. o tym, żeby stworzyć możliwość, że nie będzie się pachnieć jak koleżanka z pracy, która w drogeryjnej sieci kupiła kolejny flakon o zapachu używanym przez inne koleżanki. Żeby mieć coś własnego, móc czuć się wyjątkową. Takie myślenie przetrwało do dziś. Ten wybór, który mamy na półkach jest nasz, subiektywny. Nikt z zewnątrz nie ma na to wpływu. Tylko my i zespół.

Jak znajdujecie ten oryginalny towar?

Różnie. Teraz już zresztą w dużej mierze mamy wszystko to, o czym marzyłyśmy. Współpracujemy ze znakomitymi markami, które przez ostatnie 15 lat także zdążyły się bardzo rozwinąć: z małych, nieznanych dystrybutorów stały się symbolem jakości, niektóre zostały sprzedane światowym potentatom – np. Estee Lauder, zachowując swoja unikalna markę. Takim przykładem jest choćby Le Labo. Długo pracowałyśmy na ich zaufanie i teraz oni już nie wyobrażają sobie pracy z kim innym w kraju, bo masowość nie jest dla nich pożądanym rozwiązaniem. I choć niektóre  z nich można już spotkać nawet na lotniskach, np. Diptyque – to ich celem wciąż jest specjalny klient o wyrobionym smaku.

Bardzo dokładnie  analizowałyśmy przez te lata wszystko co pojawia się na świecie, co może być dostępne. Co mieści się w koncepcie produktu ekskluzywnego o niepowtarzalnej jakości, ale wcale niekoniecznie najdroższego. Ludzie kojarzą wyjątkową jakość z bardzo wysoką ceną. A my owszem, mamy rzeczy bardzo drogie, ale większość produktów ma ceny takie, jakie można spotkać w masowych drogeriach.

Skąd pomysły na te, a nie inne marki?

Jeździłyśmy na specjalne targi, np. do Florencji – i szukałyśmy. Teraz już jest trochę inaczej, to Galilu stało się znanym miejscem w Europie, do nas zwracają się firmy i przedstawiają własne produkty. Jeśli nam się  podoba oferta, przysyłane są produkty, a my wszystkie je sprawdzamy, wymieniamy opinie i jeśli to się mieści w naszej strategii – zamawiamy.

Kiedy pomyślałaś: udało się?

Od razu. Nigdy, nawet pierwszego dnia nie zanotowałyśmy strat. Rozminęłyśmy się tylko w jednej kwestii – byłyśmy na początku pewne, że robimy to dla naszych koleżanek. Ale to było dalekie od prawdy.  Okazało się jednak, że jest mnóstwo innych ludzi dla których Galilu było prawie objawieniem. I  oni są cały czas z nami. Mamy klientów, którzy kupują u nas od 15 lat. Razem z nimi uczyłyśmy się świata zapachów. Oni już tak mają wykształcone powonienie, że trudno im kupować w zwykłych perfumeriach.

A Ty też masz tak wykształcone powonienie?

To kwestia praktyki. Są tacy, którzy mają większe predyspozycje niż inni. Profesjonalny perfumiarz może  mieć skatalogowanych w głowie nut zapachowych setki, tysiące – i potrafi je rozróżnić. My nie mamy aż takich umiejętności, ale praktyka i doświadczenie pomagają. Większość dziewczyn, które u nas pracują może  rozebrać każdy nowy zapach. To wyzwanie i jednocześnie zabawa, bo zawsze może pojawić się coś zaskakującego. Zapachy mają swoją piramidę: nuty głowy – szybko się utleniające (najczęściej cytrusy), potem jest serce oraz spód, na którym wszytko się opiera, może być paczula, ambra, nuty drzewne, animalistyczne… Jest mnóstwo wariacji. Zapachy mogą być linearne, mogą być też konstrukcje typu „overdose” – kiedy od razu czujemy przedawkowaną liczbę nut zapachowych. Są zapachy organiczne, itd…

A twój ulubiony?

Hm. To trudne, bo ja uwielbiam zapachy. U mnie paleta ma ogromną rozpiętość. Uwielbiam cytrusy, ale także zapachy drzewne – vetiver czy paczula, drzewo sandałowe. Ale też np. zapachy irysowe. Często zależy to od nastroju, lubię zmieniać zapachy, nie używam jednego. Najczęściej jednak sięgam po perfumy z kolekcji Frederic Malle – Bigarade Concentree , autorstwa Jean Claude Elleny, który był perfumiarzem Hermesa. Jest minimalistą. Zrobił zapach z gorzkiej pomarańczy, siana i cedru. Buzujący i świeży. Dla mnie idealny zawsze.

Galilu – Neoperfumeria założona w 2005r przez Agnieszkę Łukasik i Warynię Grela. Obecnie sklepy znajdują się w Warszawie, Gdańsku  i Krakowie oraz w sieci. W centrum Warszawy znajduje się tęz specjalistyczny gabinet, w który wykonywane są zabiegi kosmetyczne.Podstawowy asortyment firmy to autorski wybór najciekawszych perfum oraz niszowych kosmetyków z całego świata.  
Fotografie w tekście – autorka

Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy. Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać – Agnieszka Łukasik, współwłaścicielka perfumeryjnej firmy Galilu, opowiada o historii tej unikalnej na polskim rynku marki.

Kim jesteś? Bizneswoman? Uciekinierką z korporacji? Przedsiębiorcą?

fot. Galilu

Wszystkim po trochu, choć nie myślę o sobie jako o bizneswoman, bo nie lubię tego słowa. Prowadzimy – ja i moja wspólniczka – naszą firmę od 15 lat. Słowo „ucieczka” brzmi dość strasznie, a dramatycznie przecież nie było. Miałam udziały ze swoimi polskimi wspólnikami w dużej firmie, nie mogłam narzekać. Raczej pojawiło się w pewnym momencie pragnienie zmiany, a nie ucieczki. Było sporo niezgody na typowe relacje filia – centrala. Wolałam mieć kontrolę nad decyzjami.

Od czego i do czego wtedy uciekałaś?

Uciekałam do wolności i do poczucia panowania nad własnym życiem, nad własnym czasem, bo tego mi bardzo brakowało. Chodziło też o panowanie nad decyzjami, o możliwość wpływu na rzeczywistość.

Jeśli jesteś osadzona w międzynarodowej strukturze, w której większość decyzji zapada w Nowym Jorku, czy  Londynie, to czujesz  się jak mało znaczący trybik. Dostajesz z góry narzucone rozwiązania, które mają olbrzymi wpływ na otoczenie, w którym pracujesz i na ludzi z którymi pracujesz. No i na Ciebie. To jest trudne. A jeśli jesteś do tego osobą empatyczną, współczującą i wrażliwą na ludzi, to często takie odgórne decyzje naruszają twoją osobę. Nie było we mnie na to zgody, za bardzo wszystko przeżywałam. Nie jestem biznesowym potworem.

Ale do własnego biznesu też jest potrzebna twarda ręka. Zderzasz się z kwestiami finansowymi, z ludźmi, z rynkiem, z urzędami…

Oczywiście, ale to jednak jest na NASZYCH zasadach. Trzeba zarządzać, kierować i podejmować decyzje. Ale to ja prowadzę firmę w zgodzie z własnymi pomysłami i w zgodzie z samą sobą, z własną filozofią. Na pewno nie było tego w innych strukturach, w których pracowałam. Zmagamy się z różnymi problemami. Zatrudniamy 25 kobiet w firmie i są to nasze świadome decyzje. Nasze. Problemy są czymś naturalnym, a we własnej firmie  jest inny układ, inne możliwości.

Jak zaczęło się Galilu?

To mocno przypadkowa historia. Z Warynią Grelą spotkałam się zupełnie niechcący. Zadzwoniła do mnie mówiąc, że jest moją sąsiadką i chciałaby zobaczyć efekty pracy ekipy budowlanej, która właśnie u mnie remontowała mieszkanie i którą chciała zatrudnić. Od słowa do słowa powstał plan – rozmawiałyśmy dwie, trzy godziny. Obie szukałyśmy zmiany. Rozstałam się właśnie z Agencją, urodziłam dziecko, Tymek był jeszcze malutki, ale ja nie jestem osobą, która potrafiłaby zbyt długo siedzieć w domu, lubię działać i pracować. Szukałam swojego miejsca, pomysłu na życie. A ona też pracowała w reklamie, też szukała zmiany. Wyjechała na miesiąc do Wietnamu obiecując, że jak wróci – to zadzwoni. I zadzwoniła.  Przemyślała sprawę i zaczęłyśmy rozmawiać na poważnie. Myślałyśmy o czymś, co by przyniosło komfort ludziom ciężko pracującym – takim jak my.

Praca w reklamie była taka ciężka?

To naprawdę była bardzo wymagająca i ciężka praca. Wielokrotnie siedziało się do rana. Nie było czasu na życie prywatne, a przecież dopiero co urodziłam Marcela. Ale właśnie takie doświadczenie zawodowe przygotowało mnie do samodzielności w prowadzeniu i tworzeniu swojego biznesu. I dlatego na początku myślałyśmy czy nie otworzyć jakiegoś Spa, miejsca relaksu i odpoczynku, doświadczania wpływu fajnych kosmetyków – nic masowego, raczej nisza dla zmęczonych…

Chyba rzadko się zdarza, że na początku działalności biznesowej marzy się o niszowym pomyśle… Nie chciałyście zawojować całego świata, tylko jego drobna cząstkę?

Od początku chodziło nam o to, żeby firma nie była zbyt szeroko zdefiniowana. Chciałyśmy, żeby była niszowa, myślałyśmy o odbiorcy w kontekście własnych potrzeb. Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy.

Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać, jakie marki przychodzą nam do głowy, o tym czego szukamy wyjeżdżając za granicę.

Chodziło też o poszerzenie wyboru, w Polsce takich rzeczy jeszcze nie było. Miało to być przeznaczone dla ludzi, którzy szukają czegoś innego i mogą być w tym indywidualistami, nie ofiarami skazanymi na masową ofertę.

Górne 5 procent społeczeństwa?

Nie zastanawiałyśmy się nad procentami. Nie, nie myślałyśmy o najzamożniejszych. Ilu ich jest? Teraz ok. 2 procent… Myślałyśmy o osobach podobnych do nas, które stać już na coś innego, które szukają jakości i oryginalności. Od początku myślałyśmy o kosmetykach, np. o tym, żeby stworzyć możliwość, że nie będzie się pachnieć jak koleżanka z pracy, która w drogeryjnej sieci kupiła kolejny flakon o zapachu używanym przez inne koleżanki. Żeby mieć coś własnego, móc czuć się wyjątkową. Takie myślenie przetrwało do dziś. Ten wybór, który mamy na półkach jest nasz, subiektywny. Nikt z zewnątrz nie ma na to wpływu. Tylko my i zespół.

Jak znajdujecie ten oryginalny towar?

Różnie. Teraz już zresztą w dużej mierze mamy wszystko to, o czym marzyłyśmy. Współpracujemy ze znakomitymi markami, które przez ostatnie 15 lat także zdążyły się bardzo rozwinąć: z małych, nieznanych dystrybutorów stały się symbolem jakości, niektóre zostały sprzedane światowym potentatom – np. Estee Lauder, zachowując swoja unikalna markę. Takim przykładem jest choćby Le Labo. Długo pracowałyśmy na ich zaufanie i teraz oni już nie wyobrażają sobie pracy z kim innym w kraju, bo masowość nie jest dla nich pożądanym rozwiązaniem. I choć niektóre  z nich można już spotkać nawet na lotniskach, np. Diptyque – to ich celem wciąż jest specjalny klient o wyrobionym smaku.

Bardzo dokładnie  analizowałyśmy przez te lata wszystko co pojawia się na świecie, co może być dostępne. Co mieści się w koncepcie produktu ekskluzywnego o niepowtarzalnej jakości, ale wcale niekoniecznie najdroższego. Ludzie kojarzą wyjątkową jakość z bardzo wysoką ceną. A my owszem, mamy rzeczy bardzo drogie, ale większość produktów ma ceny takie, jakie można spotkać w masowych drogeriach.

Skąd pomysły na te, a nie inne marki?

Jeździłyśmy na specjalne targi, np. do Florencji – i szukałyśmy. Teraz już jest trochę inaczej, to Galilu stało się znanym miejscem w Europie, do nas zwracają się firmy i przedstawiają własne produkty. Jeśli nam się  podoba oferta, przysyłane są produkty, a my wszystkie je sprawdzamy, wymieniamy opinie i jeśli to się mieści w naszej strategii – zamawiamy.

Kiedy pomyślałaś: udało się?

Od razu. Nigdy, nawet pierwszego dnia nie zanotowałyśmy strat. Rozminęłyśmy się tylko w jednej kwestii – byłyśmy na początku pewne, że robimy to dla naszych koleżanek. Ale to było dalekie od prawdy.  Okazało się jednak, że jest mnóstwo innych ludzi dla których Galilu było prawie objawieniem. I  oni są cały czas z nami. Mamy klientów, którzy kupują u nas od 15 lat. Razem z nimi uczyłyśmy się świata zapachów. Oni już tak mają wykształcone powonienie, że trudno im kupować w zwykłych perfumeriach.

A Ty też masz tak wykształcone powonienie?

To kwestia praktyki. Są tacy, którzy mają większe predyspozycje niż inni. Profesjonalny perfumiarz może  mieć skatalogowanych w głowie nut zapachowych setki, tysiące – i potrafi je rozróżnić. My nie mamy aż takich umiejętności, ale praktyka i doświadczenie pomagają. Większość dziewczyn, które u nas pracują może  rozebrać każdy nowy zapach. To wyzwanie i jednocześnie zabawa, bo zawsze może pojawić się coś zaskakującego. Zapachy mają swoją piramidę: nuty głowy – szybko się utleniające (najczęściej cytrusy), potem jest serce oraz spód, na którym wszytko się opiera, może być paczula, ambra, nuty drzewne, animalistyczne… Jest mnóstwo wariacji. Zapachy mogą być linearne, mogą być też konstrukcje typu „overdose” – kiedy od razu czujemy przedawkowaną liczbę nut zapachowych. Są zapachy organiczne, itd…

A twój ulubiony?

Hm. To trudne, bo ja uwielbiam zapachy. U mnie paleta ma ogromną rozpiętość. Uwielbiam cytrusy, ale także zapachy drzewne – vetiver czy paczula, drzewo sandałowe. Ale też np. zapachy irysowe. Często zależy to od nastroju, lubię zmieniać zapachy, nie używam jednego. Najczęściej jednak sięgam po perfumy z kolekcji Frederic Malle – Bigarade Concentree , autorstwa Jean Claude Elleny, który był perfumiarzem Hermesa. Jest minimalistą. Zrobił zapach z gorzkiej pomarańczy, siana i cedru. Buzujący i świeży. Dla mnie idealny zawsze.

Galilu – Neoperfumeria założona w 2005r przez Agnieszkę Łukasik i Warynię Grela. Obecnie sklepy znajdują się w Warszawie, Gdańsku  i Krakowie oraz w sieci. W centrum Warszawy znajduje się tęz specjalistyczny gabinet, w który wykonywane są zabiegi kosmetyczne.Podstawowy asortyment firmy to autorski wybór najciekawszych perfum oraz niszowych kosmetyków z całego świata.  
Fotografie w tekście – autorka

Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy. Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać – Agnieszka Łukasik, współwłaścicielka perfumeryjnej firmy Galilu, opowiada o historii tej unikalnej na polskim rynku marki.

Kim jesteś? Bizneswoman? Uciekinierką z korporacji? Przedsiębiorcą?

fot. Galilu

Wszystkim po trochu, choć nie myślę o sobie jako o bizneswoman, bo nie lubię tego słowa. Prowadzimy – ja i moja wspólniczka – naszą firmę od 15 lat. Słowo „ucieczka” brzmi dość strasznie, a dramatycznie przecież nie było. Miałam udziały ze swoimi polskimi wspólnikami w dużej firmie, nie mogłam narzekać. Raczej pojawiło się w pewnym momencie pragnienie zmiany, a nie ucieczki. Było sporo niezgody na typowe relacje filia – centrala. Wolałam mieć kontrolę nad decyzjami.

Od czego i do czego wtedy uciekałaś?

Uciekałam do wolności i do poczucia panowania nad własnym życiem, nad własnym czasem, bo tego mi bardzo brakowało. Chodziło też o panowanie nad decyzjami, o możliwość wpływu na rzeczywistość.

Jeśli jesteś osadzona w międzynarodowej strukturze, w której większość decyzji zapada w Nowym Jorku, czy  Londynie, to czujesz  się jak mało znaczący trybik. Dostajesz z góry narzucone rozwiązania, które mają olbrzymi wpływ na otoczenie, w którym pracujesz i na ludzi z którymi pracujesz. No i na Ciebie. To jest trudne. A jeśli jesteś do tego osobą empatyczną, współczującą i wrażliwą na ludzi, to często takie odgórne decyzje naruszają twoją osobę. Nie było we mnie na to zgody, za bardzo wszystko przeżywałam. Nie jestem biznesowym potworem.

Ale do własnego biznesu też jest potrzebna twarda ręka. Zderzasz się z kwestiami finansowymi, z ludźmi, z rynkiem, z urzędami…

Oczywiście, ale to jednak jest na NASZYCH zasadach. Trzeba zarządzać, kierować i podejmować decyzje. Ale to ja prowadzę firmę w zgodzie z własnymi pomysłami i w zgodzie z samą sobą, z własną filozofią. Na pewno nie było tego w innych strukturach, w których pracowałam. Zmagamy się z różnymi problemami. Zatrudniamy 25 kobiet w firmie i są to nasze świadome decyzje. Nasze. Problemy są czymś naturalnym, a we własnej firmie  jest inny układ, inne możliwości.

Jak zaczęło się Galilu?

To mocno przypadkowa historia. Z Warynią Grelą spotkałam się zupełnie niechcący. Zadzwoniła do mnie mówiąc, że jest moją sąsiadką i chciałaby zobaczyć efekty pracy ekipy budowlanej, która właśnie u mnie remontowała mieszkanie i którą chciała zatrudnić. Od słowa do słowa powstał plan – rozmawiałyśmy dwie, trzy godziny. Obie szukałyśmy zmiany. Rozstałam się właśnie z Agencją, urodziłam dziecko, Tymek był jeszcze malutki, ale ja nie jestem osobą, która potrafiłaby zbyt długo siedzieć w domu, lubię działać i pracować. Szukałam swojego miejsca, pomysłu na życie. A ona też pracowała w reklamie, też szukała zmiany. Wyjechała na miesiąc do Wietnamu obiecując, że jak wróci – to zadzwoni. I zadzwoniła.  Przemyślała sprawę i zaczęłyśmy rozmawiać na poważnie. Myślałyśmy o czymś, co by przyniosło komfort ludziom ciężko pracującym – takim jak my.

Praca w reklamie była taka ciężka?

To naprawdę była bardzo wymagająca i ciężka praca. Wielokrotnie siedziało się do rana. Nie było czasu na życie prywatne, a przecież dopiero co urodziłam Marcela. Ale właśnie takie doświadczenie zawodowe przygotowało mnie do samodzielności w prowadzeniu i tworzeniu swojego biznesu. I dlatego na początku myślałyśmy czy nie otworzyć jakiegoś Spa, miejsca relaksu i odpoczynku, doświadczania wpływu fajnych kosmetyków – nic masowego, raczej nisza dla zmęczonych…

Chyba rzadko się zdarza, że na początku działalności biznesowej marzy się o niszowym pomyśle… Nie chciałyście zawojować całego świata, tylko jego drobna cząstkę?

Od początku chodziło nam o to, żeby firma nie była zbyt szeroko zdefiniowana. Chciałyśmy, żeby była niszowa, myślałyśmy o odbiorcy w kontekście własnych potrzeb. Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy.

Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać, jakie marki przychodzą nam do głowy, o tym czego szukamy wyjeżdżając za granicę.

Chodziło też o poszerzenie wyboru, w Polsce takich rzeczy jeszcze nie było. Miało to być przeznaczone dla ludzi, którzy szukają czegoś innego i mogą być w tym indywidualistami, nie ofiarami skazanymi na masową ofertę.

Górne 5 procent społeczeństwa?

Nie zastanawiałyśmy się nad procentami. Nie, nie myślałyśmy o najzamożniejszych. Ilu ich jest? Teraz ok. 2 procent… Myślałyśmy o osobach podobnych do nas, które stać już na coś innego, które szukają jakości i oryginalności. Od początku myślałyśmy o kosmetykach, np. o tym, żeby stworzyć możliwość, że nie będzie się pachnieć jak koleżanka z pracy, która w drogeryjnej sieci kupiła kolejny flakon o zapachu używanym przez inne koleżanki. Żeby mieć coś własnego, móc czuć się wyjątkową. Takie myślenie przetrwało do dziś. Ten wybór, który mamy na półkach jest nasz, subiektywny. Nikt z zewnątrz nie ma na to wpływu. Tylko my i zespół.

Jak znajdujecie ten oryginalny towar?

Różnie. Teraz już zresztą w dużej mierze mamy wszystko to, o czym marzyłyśmy. Współpracujemy ze znakomitymi markami, które przez ostatnie 15 lat także zdążyły się bardzo rozwinąć: z małych, nieznanych dystrybutorów stały się symbolem jakości, niektóre zostały sprzedane światowym potentatom – np. Estee Lauder, zachowując swoja unikalna markę. Takim przykładem jest choćby Le Labo. Długo pracowałyśmy na ich zaufanie i teraz oni już nie wyobrażają sobie pracy z kim innym w kraju, bo masowość nie jest dla nich pożądanym rozwiązaniem. I choć niektóre  z nich można już spotkać nawet na lotniskach, np. Diptyque – to ich celem wciąż jest specjalny klient o wyrobionym smaku.

Bardzo dokładnie  analizowałyśmy przez te lata wszystko co pojawia się na świecie, co może być dostępne. Co mieści się w koncepcie produktu ekskluzywnego o niepowtarzalnej jakości, ale wcale niekoniecznie najdroższego. Ludzie kojarzą wyjątkową jakość z bardzo wysoką ceną. A my owszem, mamy rzeczy bardzo drogie, ale większość produktów ma ceny takie, jakie można spotkać w masowych drogeriach.

Skąd pomysły na te, a nie inne marki?

Jeździłyśmy na specjalne targi, np. do Florencji – i szukałyśmy. Teraz już jest trochę inaczej, to Galilu stało się znanym miejscem w Europie, do nas zwracają się firmy i przedstawiają własne produkty. Jeśli nam się  podoba oferta, przysyłane są produkty, a my wszystkie je sprawdzamy, wymieniamy opinie i jeśli to się mieści w naszej strategii – zamawiamy.

Kiedy pomyślałaś: udało się?

Od razu. Nigdy, nawet pierwszego dnia nie zanotowałyśmy strat. Rozminęłyśmy się tylko w jednej kwestii – byłyśmy na początku pewne, że robimy to dla naszych koleżanek. Ale to było dalekie od prawdy.  Okazało się jednak, że jest mnóstwo innych ludzi dla których Galilu było prawie objawieniem. I  oni są cały czas z nami. Mamy klientów, którzy kupują u nas od 15 lat. Razem z nimi uczyłyśmy się świata zapachów. Oni już tak mają wykształcone powonienie, że trudno im kupować w zwykłych perfumeriach.

A Ty też masz tak wykształcone powonienie?

To kwestia praktyki. Są tacy, którzy mają większe predyspozycje niż inni. Profesjonalny perfumiarz może  mieć skatalogowanych w głowie nut zapachowych setki, tysiące – i potrafi je rozróżnić. My nie mamy aż takich umiejętności, ale praktyka i doświadczenie pomagają. Większość dziewczyn, które u nas pracują może  rozebrać każdy nowy zapach. To wyzwanie i jednocześnie zabawa, bo zawsze może pojawić się coś zaskakującego. Zapachy mają swoją piramidę: nuty głowy – szybko się utleniające (najczęściej cytrusy), potem jest serce oraz spód, na którym wszytko się opiera, może być paczula, ambra, nuty drzewne, animalistyczne… Jest mnóstwo wariacji. Zapachy mogą być linearne, mogą być też konstrukcje typu „overdose” – kiedy od razu czujemy przedawkowaną liczbę nut zapachowych. Są zapachy organiczne, itd…

A twój ulubiony?

Hm. To trudne, bo ja uwielbiam zapachy. U mnie paleta ma ogromną rozpiętość. Uwielbiam cytrusy, ale także zapachy drzewne – vetiver czy paczula, drzewo sandałowe. Ale też np. zapachy irysowe. Często zależy to od nastroju, lubię zmieniać zapachy, nie używam jednego. Najczęściej jednak sięgam po perfumy z kolekcji Frederic Malle – Bigarade Concentree , autorstwa Jean Claude Elleny, który był perfumiarzem Hermesa. Jest minimalistą. Zrobił zapach z gorzkiej pomarańczy, siana i cedru. Buzujący i świeży. Dla mnie idealny zawsze.

Galilu – Neoperfumeria założona w 2005r przez Agnieszkę Łukasik i Warynię Grela. Obecnie sklepy znajdują się w Warszawie, Gdańsku  i Krakowie oraz w sieci. W centrum Warszawy znajduje się tęz specjalistyczny gabinet, w który wykonywane są zabiegi kosmetyczne.Podstawowy asortyment firmy to autorski wybór najciekawszych perfum oraz niszowych kosmetyków z całego świata.  
Fotografie w tekście – autorka

Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy. Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać – Agnieszka Łukasik, współwłaścicielka perfumeryjnej firmy Galilu, opowiada o historii tej unikalnej na polskim rynku marki.

Kim jesteś? Bizneswoman? Uciekinierką z korporacji? Przedsiębiorcą?

fot. Galilu

Wszystkim po trochu, choć nie myślę o sobie jako o bizneswoman, bo nie lubię tego słowa. Prowadzimy – ja i moja wspólniczka – naszą firmę od 15 lat. Słowo „ucieczka” brzmi dość strasznie, a dramatycznie przecież nie było. Miałam udziały ze swoimi polskimi wspólnikami w dużej firmie, nie mogłam narzekać. Raczej pojawiło się w pewnym momencie pragnienie zmiany, a nie ucieczki. Było sporo niezgody na typowe relacje filia – centrala. Wolałam mieć kontrolę nad decyzjami.

Od czego i do czego wtedy uciekałaś?

Uciekałam do wolności i do poczucia panowania nad własnym życiem, nad własnym czasem, bo tego mi bardzo brakowało. Chodziło też o panowanie nad decyzjami, o możliwość wpływu na rzeczywistość.

Jeśli jesteś osadzona w międzynarodowej strukturze, w której większość decyzji zapada w Nowym Jorku, czy  Londynie, to czujesz  się jak mało znaczący trybik. Dostajesz z góry narzucone rozwiązania, które mają olbrzymi wpływ na otoczenie, w którym pracujesz i na ludzi z którymi pracujesz. No i na Ciebie. To jest trudne. A jeśli jesteś do tego osobą empatyczną, współczującą i wrażliwą na ludzi, to często takie odgórne decyzje naruszają twoją osobę. Nie było we mnie na to zgody, za bardzo wszystko przeżywałam. Nie jestem biznesowym potworem.

Ale do własnego biznesu też jest potrzebna twarda ręka. Zderzasz się z kwestiami finansowymi, z ludźmi, z rynkiem, z urzędami…

Oczywiście, ale to jednak jest na NASZYCH zasadach. Trzeba zarządzać, kierować i podejmować decyzje. Ale to ja prowadzę firmę w zgodzie z własnymi pomysłami i w zgodzie z samą sobą, z własną filozofią. Na pewno nie było tego w innych strukturach, w których pracowałam. Zmagamy się z różnymi problemami. Zatrudniamy 25 kobiet w firmie i są to nasze świadome decyzje. Nasze. Problemy są czymś naturalnym, a we własnej firmie  jest inny układ, inne możliwości.

Jak zaczęło się Galilu?

To mocno przypadkowa historia. Z Warynią Grelą spotkałam się zupełnie niechcący. Zadzwoniła do mnie mówiąc, że jest moją sąsiadką i chciałaby zobaczyć efekty pracy ekipy budowlanej, która właśnie u mnie remontowała mieszkanie i którą chciała zatrudnić. Od słowa do słowa powstał plan – rozmawiałyśmy dwie, trzy godziny. Obie szukałyśmy zmiany. Rozstałam się właśnie z Agencją, urodziłam dziecko, Tymek był jeszcze malutki, ale ja nie jestem osobą, która potrafiłaby zbyt długo siedzieć w domu, lubię działać i pracować. Szukałam swojego miejsca, pomysłu na życie. A ona też pracowała w reklamie, też szukała zmiany. Wyjechała na miesiąc do Wietnamu obiecując, że jak wróci – to zadzwoni. I zadzwoniła.  Przemyślała sprawę i zaczęłyśmy rozmawiać na poważnie. Myślałyśmy o czymś, co by przyniosło komfort ludziom ciężko pracującym – takim jak my.

Praca w reklamie była taka ciężka?

To naprawdę była bardzo wymagająca i ciężka praca. Wielokrotnie siedziało się do rana. Nie było czasu na życie prywatne, a przecież dopiero co urodziłam Marcela. Ale właśnie takie doświadczenie zawodowe przygotowało mnie do samodzielności w prowadzeniu i tworzeniu swojego biznesu. I dlatego na początku myślałyśmy czy nie otworzyć jakiegoś Spa, miejsca relaksu i odpoczynku, doświadczania wpływu fajnych kosmetyków – nic masowego, raczej nisza dla zmęczonych…

Chyba rzadko się zdarza, że na początku działalności biznesowej marzy się o niszowym pomyśle… Nie chciałyście zawojować całego świata, tylko jego drobna cząstkę?

Od początku chodziło nam o to, żeby firma nie była zbyt szeroko zdefiniowana. Chciałyśmy, żeby była niszowa, myślałyśmy o odbiorcy w kontekście własnych potrzeb. Stworzyłyśmy firmę zgodnie z tym, czego same dla siebie chciałyśmy.

Myślałyśmy o tym, co same lubimy, co nam sprawia przyjemność, na co lubimy patrzeć, jakie zapachy lubimy wąchać, jakie marki przychodzą nam do głowy, o tym czego szukamy wyjeżdżając za granicę.

Chodziło też o poszerzenie wyboru, w Polsce takich rzeczy jeszcze nie było. Miało to być przeznaczone dla ludzi, którzy szukają czegoś innego i mogą być w tym indywidualistami, nie ofiarami skazanymi na masową ofertę.

Górne 5 procent społeczeństwa?

Nie zastanawiałyśmy się nad procentami. Nie, nie myślałyśmy o najzamożniejszych. Ilu ich jest? Teraz ok. 2 procent… Myślałyśmy o osobach podobnych do nas, które stać już na coś innego, które szukają jakości i oryginalności. Od początku myślałyśmy o kosmetykach, np. o tym, żeby stworzyć możliwość, że nie będzie się pachnieć jak koleżanka z pracy, która w drogeryjnej sieci kupiła kolejny flakon o zapachu używanym przez inne koleżanki. Żeby mieć coś własnego, móc czuć się wyjątkową. Takie myślenie przetrwało do dziś. Ten wybór, który mamy na półkach jest nasz, subiektywny. Nikt z zewnątrz nie ma na to wpływu. Tylko my i zespół.

Jak znajdujecie ten oryginalny towar?

Różnie. Teraz już zresztą w dużej mierze mamy wszystko to, o czym marzyłyśmy. Współpracujemy ze znakomitymi markami, które przez ostatnie 15 lat także zdążyły się bardzo rozwinąć: z małych, nieznanych dystrybutorów stały się symbolem jakości, niektóre zostały sprzedane światowym potentatom – np. Estee Lauder, zachowując swoja unikalna markę. Takim przykładem jest choćby Le Labo. Długo pracowałyśmy na ich zaufanie i teraz oni już nie wyobrażają sobie pracy z kim innym w kraju, bo masowość nie jest dla nich pożądanym rozwiązaniem. I choć niektóre  z nich można już spotkać nawet na lotniskach, np. Diptyque – to ich celem wciąż jest specjalny klient o wyrobionym smaku.

Bardzo dokładnie  analizowałyśmy przez te lata wszystko co pojawia się na świecie, co może być dostępne. Co mieści się w koncepcie produktu ekskluzywnego o niepowtarzalnej jakości, ale wcale niekoniecznie najdroższego. Ludzie kojarzą wyjątkową jakość z bardzo wysoką ceną. A my owszem, mamy rzeczy bardzo drogie, ale większość produktów ma ceny takie, jakie można spotkać w masowych drogeriach.

Skąd pomysły na te, a nie inne marki?

Jeździłyśmy na specjalne targi, np. do Florencji – i szukałyśmy. Teraz już jest trochę inaczej, to Galilu stało się znanym miejscem w Europie, do nas zwracają się firmy i przedstawiają własne produkty. Jeśli nam się  podoba oferta, przysyłane są produkty, a my wszystkie je sprawdzamy, wymieniamy opinie i jeśli to się mieści w naszej strategii – zamawiamy.

Kiedy pomyślałaś: udało się?

Od razu. Nigdy, nawet pierwszego dnia nie zanotowałyśmy strat. Rozminęłyśmy się tylko w jednej kwestii – byłyśmy na początku pewne, że robimy to dla naszych koleżanek. Ale to było dalekie od prawdy.  Okazało się jednak, że jest mnóstwo innych ludzi dla których Galilu było prawie objawieniem. I  oni są cały czas z nami. Mamy klientów, którzy kupują u nas od 15 lat. Razem z nimi uczyłyśmy się świata zapachów. Oni już tak mają wykształcone powonienie, że trudno im kupować w zwykłych perfumeriach.

A Ty też masz tak wykształcone powonienie?

To kwestia praktyki. Są tacy, którzy mają większe predyspozycje niż inni. Profesjonalny perfumiarz może  mieć skatalogowanych w głowie nut zapachowych setki, tysiące – i potrafi je rozróżnić. My nie mamy aż takich umiejętności, ale praktyka i doświadczenie pomagają. Większość dziewczyn, które u nas pracują może  rozebrać każdy nowy zapach. To wyzwanie i jednocześnie zabawa, bo zawsze może pojawić się coś zaskakującego. Zapachy mają swoją piramidę: nuty głowy – szybko się utleniające (najczęściej cytrusy), potem jest serce oraz spód, na którym wszytko się opiera, może być paczula, ambra, nuty drzewne, animalistyczne… Jest mnóstwo wariacji. Zapachy mogą być linearne, mogą być też konstrukcje typu „overdose” – kiedy od razu czujemy przedawkowaną liczbę nut zapachowych. Są zapachy organiczne, itd…

A twój ulubiony?

Hm. To trudne, bo ja uwielbiam zapachy. U mnie paleta ma ogromną rozpiętość. Uwielbiam cytrusy, ale także zapachy drzewne – vetiver czy paczula, drzewo sandałowe. Ale też np. zapachy irysowe. Często zależy to od nastroju, lubię zmieniać zapachy, nie używam jednego. Najczęściej jednak sięgam po perfumy z kolekcji Frederic Malle – Bigarade Concentree , autorstwa Jean Claude Elleny, który był perfumiarzem Hermesa. Jest minimalistą. Zrobił zapach z gorzkiej pomarańczy, siana i cedru. Buzujący i świeży. Dla mnie idealny zawsze.

Galilu – Neoperfumeria założona w 2005r przez Agnieszkę Łukasik i Warynię Grela. Obecnie sklepy znajdują się w Warszawie, Gdańsku  i Krakowie oraz w sieci. W centrum Warszawy znajduje się tęz specjalistyczny gabinet, w który wykonywane są zabiegi kosmetyczne.Podstawowy asortyment firmy to autorski wybór najciekawszych perfum oraz niszowych kosmetyków z całego świata.  
Fotografie w tekście – autorka
Pozostało 100% artykułu
Sukces Story
Powrót na szczyt światowej „stolicy miliarderów”. Najbogatsi zagłosowali nogami
Sukces Story
Rafał Olbiński: nie boję się ryzyka. Dobrze na tym wyszedłem
Sukces Story
Hermès: najbogatsza rodzina Europy. Od siodeł do luksusowych torebek i apaszek
Sukces Story
Bertrand Piccard: zbyt długo jestem na lądzie. Nowy projekt słynnego odkrywcy
Sukces Story
Przemysław Klima: Dwie gwiazdki w przewodniku Michelin to wejście do innej ligi