JT: Coraz więcej marek chce być postrzeganych jako ekologiczne. Wykorzystują nasze cytaty, ale nie idzie za tym jakość, ani transparentność. Czytamy wypowiedzi właścicieli tych marek, że „zawsze byli eko, ale nie wpadli na to, żeby o tym mówić”. Przecież to absurd. Poza tym wiemy, z jakich materiałów szyją, skąd je pozyskują.
Ktoś mówi, że jest eko, a produkuje sweter z 50% wełny i 50% akrylu. Przeżywam to, że takie rzeczy się sprzedają, że nie ma weryfikacji.
Rozmawiam z ludźmi z branży i słyszę, że nie proszą o certyfikaty, bo „to bez sensu”. Jak to bez sensu, skoro nas o certyfikaty proszą nawet klienci? W Nago każda rzecz musi mieć certyfikat.
Jak się zdobywa takie certyfikaty?
JT: Sprawdzasz producentów i prosisz ich o okazanie certyfikatów. Wiele razy słyszeliśmy, żebyśmy zaczęli zaliczkować, robić sample, bo przecież certyfikaty są, a potem otrzymywaliśmy odręcznie napisaną kartkę z pieczątką. Najgorsze, że wiele marek się na to godzi. Wierzy na słowo. Jak to możliwe?
Nasze klientki w Niemczech dokładnie nas sprawdzają. Nie przejdzie tam „bycie eko” bez dowodów.
Oczywiście takich certyfikatów nie wywieszamy na stronie, są to rzeczy w jakimś sensie poufne, bo związane z produkcją. Ale jeśli się do nas zgłosisz z prośbą o ich udostępnienie, to je dostaniesz. Firmy uprawiają „greenwashing” nie tylko na poziomie tej wspomnianej już zielonej metki, ale i głębiej, na poziomie produkcji. To przykre. Postępuje tak wiele marek uznających się za naszą konkurencję. Dla mnie ważna jest otwarta komunikacja. Mydlenie ludziom oczu jest słabe. W innych krajach działa to już inaczej.
Nago też jest obecne zagranicą.
JT: Jesteśmy dostępni w kilkunastu butikach w Europie, sprzedajemy w San Francisco, w kilku butikach w Chinach, gdzie żyje sporo eko-freaków. Covid pokrzyżował nam plany, wcześniej lataliśmy na targi czy spotkania. Teraz przystopowaliśmy. Skupiamy się na obecności swoich kanałów za granicą. Pod tym kątem też szybko zmieniliśmy strategię. Nie można się trzymać kurczowo wcześniej obranych dróg.
Sesja zdjęciowa z kampanii promującej kolekcję Nago. Zdjęcia: Borys Synak
Foto: sukces.rp.pl
Na początku lockdownu sądziliśmy że w modzie zapanuje minimalizm, a w życiu codziennym powrót do społeczności, ekologicznego życie. Z drugiej strony, z historii mody wiemy, że po kryzysach najczęściej przychodzi karnawał. Co będzie z modą? Co z ekologią?
JT: Na początku byłam do tego optymistycznie nastawiona, myślałam, że pandemia skłoni ludzi do refleksji, że to wszystko było po coś. Miałam nadzieję, że zmienimy swoje zachowanie, bo na naszych oczach rozmarza wieczna zmarzlina. W niej zahibernowane są wirusy, z którymi nie umiemy walczyć.
Teraz obawiam się, że wszystko idzie w drugą stronę. Jednorazowe maseczki, rękawiczki, torebki, kubeczki – to wszystko jest naszą codziennością i ekologicznym koszmarem.
Ludzie myślą o własnym, doraźnym bezpieczeństwie. Praca, którą przez ostatnich kilka lat wykonaliśmy, poszła w tym roku na marne. Znów się cofnęliśmy. Poza tym sieciówki mają się całkiem dobrze, część odczuła kryzys, ale stworzyły lepsze sklepy online. Ludzie są w stanie znieść sporo stresu, ale potem muszą odreagować. Boję się, jak będzie wyglądać przyszłość. Dalej napędzamy konsumpcjonizm.
Pandemia zmieniła wasz sposób rozumienia biznesu? Nauczyła was czegoś nowego?
JT: Przede wszystkim tego, że trzeba ufać intuicji, szybko podejmować decyzje, choć nie jest to łatwe. Przed wybuchem pandemii prowadziliśmy zaawansowane rozmowy z inwestorami. Jednak biznes naszego inwestora w początkowej fazie lockdownu bardzo ucierpiał, więc nadal musieliśmy się samofinansować.
Nago: każda rzecz musi mieć certyfikat
Dało nam to siłę, zrozumieliśmy, że pod kątem biznesowo-finansowym świetnie sobie poradziliśmy, pozostaliśmy niezależni. Nawet, jeśli teraz będziemy chcieli się starać o finansowanie zewnętrznie, to już z innej pozycji – wyszliśmy z kryzysu, jesteśmy na zupełnie innym etapie. Jednak na razie chcemy prowadzić Nago we dwójkę, z własnym finansowaniem. Uwierzyliśmy, że idziemy we właściwym kierunku.
Powiedziałaś wcześniej, że tkaniny sprowadzacie głównie z Turcji, w swoich projektach wykorzystujecie też recyklingowane zamki, guziki z kokosa i orzechów. Da się zrobić markę ekologiczną w Polsce od A do Z?
JT: Wszystkich komponentów w Polsce kupić się nie da. Zrobiliśmy research i okazało się, że nawet jeśli kupujemy coś od polskiego producenta, to i tak części składowe, na przykład przędza, są z Indii czy Turcji.
„Biznesy ekologiczne będą rosły w siłę” – przekonuje Julia Turewicz. Fot: materiały prasowe
Foto: sukces.rp.pl
Na obecną chwilę nie da się więc tego zrobić, choć rynek się zmienia. Dwa lata temu, kiedy zaczynaliśmy pierwsze rozmowy, wciąż słyszeliśmy „nie”, „nie opłaca się”, „kto to kupi?”. Dziś za to słyszymy, „okej, może się da, sprawdzimy”. Minęły 4 sezony w modzie, a zmiana na rynku jest potężna.
Sieciówki też zaczęły się interesować ekologicznymi materiałami. Producenci rozumieją, że jeśli przetestują pewne rzeczy na nas, to może ktoś z LPP też zainteresuje się takim produktem.
Mniejsze marki, jak nasza, są dla producentów polem do testów. Nadal jednak próbuje się oszukiwać przy certyfikatach. W Turcji nie zdarzyło nam się to nigdy, bo każdy ma świadomość, że nie może sobie na coś takiego pozwolić.
W jakim miejscu jest dzisiaj polski rynek ze swoim podejściem ekologicznym? Co nas czeka?
JT: Jesteśmy, jak ze wszystkim, w tyle. Za USA na pewno, podobnie jak za sąsiadami zza naszej zachodniej granicy. Z drugiej strony zaobserwowałam, że coraz bardziej interesujemy się ekologicznym stylem życia. Kilka dni temu brałam udział w głosowaniu nad budżetem partycypacyjnym w Warszawie, robię to od wielu lat. Widzę, jak wiele przybyło w ciągu ostatnich lat projektów związanych z zielenią.
W Polsce coraz mocniej będziemy doświadczać skutków globalnego ocieplenia, więc siłą rzeczy będziemy poświęcać temu coraz więcej czasu i miejsca. W wielu sytuacjach – to pozytywne aspekty mody – wstyd jest po prostu pewne rzeczy robić: pić z plastikowej słomki, ładować warzywa do jednorazówek, być fajną marką i pakować produkty w plastik.
Coraz więcej firm ma świadomość, że bycie „nie-eko” przestaje się opłacać biznesowo.
Najczęściej na producentach takie pro-ekologiczne zachowania wymuszają konsumenci. Coraz więcej osób nie je mięsa. Zobacz, ile powstało knajp wegetariańskich czy wegańskich. Tradycyjne restauracje zazwyczaj mają w karcie chociaż jedno danie wege. Jeszcze pięć lat temu to nie było takie oczywiste.
Dużo się zmienia na naszych oczach. Jeśli można mówić o dobrym działaniu trendów, to właśnie jest doskonały tego przykład. Zaczynamy zadawać pytania, często niewygodne. Koronawirus sprawił, że zrobiliśmy krok wstecz, jednorazowe rzeczy będące w ostatnich latach obciachem, teraz stały się gwarancją bezpieczeństwa. Ponownie musimy wykonać tę samą pracę. To krok w tył, ale za chwilę zrobimy dwa w przód. Wierzę w to.