Co się nie udało?
EF: Przez pewien czas mieliśmy drugą restaurację, w którą zainwestowali również członkowie naszej rodziny. Na porażkę tej koncepcji złożyło się wiele sytuacji, w tym nasza osobista tragedia związana z utratą ciąży i podejrzeniami ciężkiej choroby. To doświadczenie było jedną z najtrudniejszych lekcji w moim życiu. Na koniec tej historii zostaliśmy oszukani, nie odzyskaliśmy pieniędzy. Najbardziej zabolała mnie jednak nie utrata pieniędzy, a to, że nasza rodzina też musiała przejść przez to wszystko. Bardzo dużo się nauczyłam dzięki temu doświadczeniu. Porażka jest nieuchronną częścią rozwoju. Nie bójmy się niepowodzeń.
Żyjemy w kulcie sukcesu.
EF: Za każdym sukcesem stoją codzienne porażki. Codziennie coś mi się nie udaje. Porażka uczy najbardziej, a sukces jest po to, żeby cieszyć się nim od czasu do czasu. Wszyscy uczą się teraz medytacji, chcą być wiecznie szczęśliwi. To niemożliwe. Człowiek składa się z różnych emocji, nie możemy postawić tylko na jedną.
Co jest najtrudniejsze w gastronomii?
EF: Współpraca z ludźmi. Najważniejszą lekcją, o której nikt wcześniej mi nie powiedział, było to, jak trudno jest zarządzać pracownikami. Istnieje przepaść między tym, jak wygląda to w korporacji, a tym, z czym ma się do czynienia w małej restauracji. Byłam przekonana, że mam kompetencje do budowania zespołu, okazało się, że to nieprawda. To była jedna z większych szkół życia, otarłam się nawet o załamanie. Chwilami czułam, że mogę nie dać rady.
Ważną częścią oferty I Love Juice stały się diety „szyte na miarę”. – Stworzyliśmy coś, czego zupełnie nie porównujemy do „diet pudełkowych”. Obsługujemy naszych klientów bardzo kompleksowo, wprowadzamy nawet elementy usługi concierge – mówi Ewelina Fabisiak.
Foto: Materiały prasowe
Panuje błędne przekonanie, zwłaszcza u ludzi młodych, że chodzi wyłącznie o pieniądze. Tymczasem wysokie stawki nie załatwią wszystkich problemów w firmie, to raczej droga do zderzenia ze ścianą. Musiałam sięgnąć po wsparcie, żeby zrozumieć, gdzie popełniam błędy. Nie umiałam stworzyć właściwego środowiska pracy, zakładałam, że jeśli płacę pensje to wszystko powinno dobrze funkcjonować. To było błędne założenie, a zrozumienie tego stało się dla mnie przełomem.
Jak dzisiaj pani definiuje to właściwe podejście?
EF: Ustaliliśmy z naszymi ludźmi zasady współpracy, zaczęliśmy wspólnie tworzyć kodeks zatrudniania. Czuliśmy, że jeśli tego nie zrobimy, może powstać toksyczne środowisko pracy, a tego chcieliśmy uniknąć. Zdawałam sobie sprawę, że ludzie potrzebują motywacji, ważne dla nich było to, że jestem kapitanem, który pokazuje im wizję działania. Najwięcej pracy musi wykonać pracodawca, to ja musiałam podzielić kompetencje. Dzisiaj mam świadomość, że to zespół jest najważniejszy. Zarządzam po partnersku, to dla mnie bardzo istotne. Potrafię wyciągać konsekwencje, ale ludzie są dla mnie wszystkim. Bez nich nie byłabym tu, gdzie jestem. Spotykam się regularnie z naszym zespołem. Siadamy przy stole i rozmawiamy o tym, co się wydarzy, gdzie są punkty ryzyka, co to będzie dla nich oznaczało, jeśli będziemy się rozwijali. Przejrzystość jest bardzo ważna.
Dużo czasu poświęcam na słuchanie ludzi. Ktoś z pracowników marzy o napisaniu książki kucharskiej? Muszę mieć to w pamięci i spróbować mu w tym pomóc.
Takie podejście uważam za swój największy sukces, bo dzięki temu motywacja mojej ekipy pozwala nam robić to, co robimy. W tej branży trzeba się liczyć z tym, że codziennie cały zespół może odejść. Tymczasem 80 % naszego teamu jest z nami co najmniej od 5 lat.
Z czego wynika ta dynamika pracy w gastronomii?
EF: To połączenie wielu elementów. W tej branży wciąż powszechne jest fatalne podejście do pracowników. Często restauracje otwierane są przez ludzi, którzy nie są profesjonalistami i nie mają żadnych kompetencji. Wiele osób marzy o tworzeniu knajpy, bo oczami wyobraźni widzą efekt: będą siedzieć ze znajomymi, będą się świetnie bawić, a w tym czasie zespół będzie pracował. To duży błąd. Dobre zarządzanie polega na tym, że tworzy się właściwe środowisko do pracy. Jeśli właściciel jest pogubiony i zaczynają się kłopoty, próbuje on cedować rozmaite obowiązki na innych. Ta branża wygląda też słabo pod kątem form zatrudnienia. Efekt jest taki, że ludzie nie czują żadnego przywiązania. Nie dając im stabilizacji, nie mamy prawa oczekiwać lojalności.
Jak się pani pogodziła z tym, że w restauracji w każdej chwili wszystko może się zdarzyć – od pękniętej rury po brak ludzi do pracy?
EF: Na pewnym etapie ktoś pomógł mi w pracy nad sobą. To osoba, która współpracuje z osobami prowadzącymi firmy. Najważniejszą częścią naszego bytu jest to, że jesteśmy – trzeba zaakceptować wiele rzeczy, także to, że restauracja może upaść. Te lęki są pewnym etapem, z czasem człowiek nabiera dystansu.
A szczęście?
EF: Jest niezbędne. Uważam, że my je mieliśmy. Nie chciałabym być źle zrozumiana: nie możemy oczekiwać, że ludzie zawsze będą mili i że zawsze będą przestrzegać etykiety. Niektórych członków naszego zespołu musieliśmy uczyć mówienia „dzień dobry”. Warto poświęcić czas na to i uczyć ludzi – choćby tego, że lojalność jest ważna. Czasami mówię: wiem, że możesz dostać świetną pracę, albo chcesz się rozwijać, po prostu przyjdź i powiedz mi o tym 3 miesiące przed odejściem.
Na początku nasze dania były bardzo proste, nie mieliśmy karty, menu wypisywaliśmy na ścianie, a większość rzeczy zamawialiśmy, bo nie umieliśmy ich przygotować. Jednak ludzie, którzy nas odwiedzali, byli zadowoleni i wracali. To nam dało wiarę, że warto pójść krok dalej i rozwinąć działalność – wspomina Ewelina Fabisiak.
Foto: Materiały prasowe
Gdzie pani zdobyła tę wiedzę o ludziach i biznesie? To intuicja czy rezultat edukacji?
EF: Na pewno znaczenie ma osobowość. Jestem bardzo otwartą, ale też wrażliwą i wyczuloną na krzywdę osobą. To mi czasami utrudnia życie.
W gastronomii to raczej wada niż zaleta.
EF: Zawsze wiedziałam, że nie odnajduję się w roli „złego policjanta”. Egoistycznie obiecałam więc sobie, że chciałabym stworzyć miejsce pracy, w którym będę czuła się dobrze. Cały czas są sytuacje, które musimy rozwiązać. Elementy mojej osobowości wręcz nie dały mi wyboru – na pewnym etapie musiałam poszukać profesjonalnego wsparcia. To mi dużo dało, jeśli chodzi o rozumienie innych ludzi. Zrobiłam rachunek sumienia i zrozumiałam, jakie błędy popełniam. Wierzę, że szacunek do ludzi zawsze powraca. To nie dotyczy tylko mojego zespołu, ale w ogóle tego, jak traktujemy innych, także naszych gości.
Jestem szczera z moim zespołem. Mówię im: dobijam do 40-tki, chciałabym zrealizować marzenie o tym, by pół roku spędzać za granicą i pracować zdalnie. Oni wiedzą, że ja i mój mąż uwielbiamy podróże, że właściwie nic nie mamy, wynajmujemy mieszkanie i jeździmy starym modelem Volvo. Tłumaczę im: też miejcie marzenia. Przymierzamy się do tego, żeby wprowadzić pakiety medyczne dla naszych pracowników. Wiem, że to jeszcze bardziej umocni nasz zespół. Dla mnie sukces dzisiaj oznacza możliwość dzielenia się z innymi. Nie sądziłam, że to może aż tak nakręcać. To ludzie są kapitałem, bez nich niczego nie zrobimy.