Fenesi, czyli owoc z drzewa bochenkowego, ostatnio jest zawrotnie modny w Europie za sprawą swoich umiejętności w udawaniu mięsa. A dokładnie – świetnie wypada jako wegańska szarpana wieprzowina. Uwielbiam jackfruita, bo jest warzywem, kiedy jest niedojrzały i nadaje się do duszenia w curry, a kiedy jest dojrzały – pachnie intensywnie, lepi wszystko i smakuje jak guma huba buba. Nawet pestki ma jadalne, które po ugotowaniu smakują jak owocowy bób, można je też piec. Jedyna niedogodność jaką serwuje jackfruit, to lepki sok, który zakleja wszystko – nóż, palce, ubrania. Jest mlecznobiały, pojawia się na przeciętym ogonku i przy każdym przekrojonym plastrze. Jedyny sposób na to lepienie – wysmarować plaster, nóż, palce – jadalnym olejem.
Na ulicach Stone Town od połowy listopada pojawiają się stragany, na których rozprawia się jackfruita na części. Zawsze pod ręką sprzedawcy jest olej. Większe części można zabrać do domu, mniejsze to przekąska wyszarpywana ze skóry podczas spaceru po mieście lub krótkim przycupnięciu na kamiennej barrazie. Jackfruit składa się z saszetek mocno trzymających się grubej, lekko kolczastej skory. Mają pestkę w środku i łykowate osłonki dookoła. Cała uroda i jego super mięsne właściwości kryją się w tej strukturze, a nawet grubej, jadalnej skórze. Ale pamiętajcie! Trzeba odciąć zielone kolce.
Z nadzieją, że znajdziecie plaster jackfruita w Polsce, podaję Wam przepis na wegańską, szarpaną wieprzowinę: