Palau, maleńki wyspiarski kraj położony na Pacyfiku, zamieszkuje zaledwie 20 tysięcy mieszkańców, jednak rozmiar i populacja nie wpływają na fakt, że pod względem gościnności republika wytycza nowe standardy. W tym tygodniu po rocznej przerwie wynikającej z pandemii do kraju trafią pierwsi turyści, którzy będą witani po królewsku – a raczej po prezydencku, bo to właśnie prezydent Palau, Surangel Whipps Jr, będzie towarzyszyć 110 gościom z Tajwanu podczas podróży na Palau.
Czytaj też: Luksusowa sieć hoteli zapłaci za leczenie gości z covidem
By dostąpić zaszczytu podróży w towarzystwie prezydenta Palau, obywatele Tajwanu, dla którego Palau jest jednym z niewielu dyplomatycznych partnerów na arenie międzynarodowej, będą musieli zapłacić między ok. 2,5 tysiąca dolarów. Drobiazgowej kontroli zostanie poddany ich stan zdrowia – po wypełnieniu niezbędnych formularzy, w których podróżni będą musieli zadeklarować m.in. to, że nie opuszczali kraju w ciągu ostatniego półrocza, już na lotnisku zostaną poddani testowi na obecność koronawirusa. Podróż ma trwać mniej niż 8 dni i skupić się na mniej obleganych przez turystów zakątkach Palau, które jednak – podobnie jak cały kraj – oferują widoki w pełni rekompensujące ograniczenia i niedogodności.
Trwająca przez rok przerwa w napływie turystów mocno odbiła się na sytuacji gospodarczej państwa, dla którego przychody z turystyki stanowią prawie 50% PKB. Przyjazd pierwszych turystów jest cieszy mieszkańców, ale wielu z nich ma też obawy związane z potencjalnymi zarażeniami. „Ministerstwo zdrowia i rząd wykonali dobrą robotę, ale perspektywa otwarcia jest bardzo, bardzo przerażająca” – powiedział w rozmowie z „The Guardian” William Tsung, właściciel jednego z hoteli na Palau. „Po ciężkiej pracy, jaką wykonaliśmy przez cały rok, nie chcielibyśmy choćby jednego przypadku Covid-19, bo będziemy cierpieć bardziej niż wcześniej” – wyjaśnił.