„Nie dojdziesz nawet do granicy z Kostaryką” – wieszczył mężczyzna, od którego Arek kupił wózek w Panamie. Przed wyjściem w pieszą trasę Arek długo przygotowywał się i sprawdzał, z czym przemierzali świat inni długodystansowi podróżnicy. Stanęło na tym, że najpraktyczniej będzie umieścić dobytek na dziecięcym wózku o sportowej konstrukcji. Wylądowało na nim kilka ubrań, garnek i kuchenka spirytusowa, domowa apteczka, narzędzia do wymiany opon, komputer, aparat. Niedużo, bo takie wyprawy uczą, że tak naprawdę niedużo potrzeba do życia i do szczęścia. Podróże uczą również doceniania, tego, co w codziennym życiu jest tak oczywiste: dostępu do prądu, bieżącej wody, gazu, lodówki, łazienki.
Dziennie pokonywaliśmy zazwyczaj maraton – czterdzieści kilka kilometrów, z pierwszą przerwą gdzieś w połowie. Zaczynaliśmy podróż od dwudziestu kilku.
Po pierwszych trudach szybko zdaliśmy sobie sprawę, że nasza słabość – ale i siła – nie leży tak naprawdę w ciele, ale w psychice.
A ta pchała nas dalej do przodu i pomagała wspiąć się pod kolejną górę na trasie. Kiedy idziemy – jesteśmy tylko my i ta góra.