Mógłbyś znowu wyjechać i osiąść w obcym mieście?
RO: Pewnie tak. W moim przypadku nie chodzi o to, czy mnie na to stać, bo mogę sobie kupić mieszkanie w Paryżu. Problemem byłaby logistyka i przeprowadzka. Mam coraz mniej czasu,
bo pracy robi się coraz więcej.
Dlaczego właśnie Paryż?
RO: Wyobrażam sobie, że mógłbym być częścią tego miasta.
Jest oczywiście problem języka, ale zacząłem się uczyć francuskiego i jestem w stanie się porozumieć. Przy okazji nauki języka otworzył się przede mną uniwersytet kultury francuskiej,
– stałem się mądrzejszym człowiekiem. Paru moich kolegów
– architektów wciąż mieszka w tym mieście, więc miałbym swoją grupę wsparcia, a to ważne, żeby stworzyć sobie sieć znajomych.
Jesteś człowiekiem miasta?
RO: Zdecydowanie tak. Martynika jest tu wyjątkiem, ale tam z kolei mam coś innego. Wstaję rano, po kawie idę pływać i robię półtora kilometra w morzu. To mnie ustawia na cały dzień, pracuję do południa, a później idę na pole golfowe i gram do zachodu słońca. Czy można wyobrazić sobie coś lepszego? W Polsce czy w Nowym Jorku jest wtedy zima, a tam – fantastyczne światło, czyli coś, co dla mnie jest bardzo ważne.
Na Martynice światło jest idealne. Oczywiście – brakuje mi tam dostępu do kultury, to jedyny minus. Ponieważ jednak spędzam na Martynice tylko kilka miesięcy w roku, jestem w stanie to wytrzymać. Wracam jako inny człowiek. Brzuch znika, znowu mieszczę się w spodnie, które kupiłem 20 lat temu
– no i widzę postępy w golfie.
W twoich wywiadach często pada słowo „przypadek”. W tej rozmowie też się ono pojawiło. Wierzysz w siłę przypadku?
RO: W naszym życiu jest pełno przypadków. Codziennie stajemy przed dylematem: pójść tą czy tamtą stroną ulicy? To najprostszy do rozstrzygnięcia dylemat, ale są też trudniejsze. Ryzykować czy nie ryzykować w życiu?
90 procent ludzi rezygnuje z ryzyka. Należę do pozostałych 10 procent, wolę żałować tego, co zrobiłem, niż tego, czego nie zrobiłem. Wydaje mi się, że na dłuższą metę wyszedłem na tym dobrze.
Warto podejmować
ryzyko. Jeśli tego nie robisz, nic się nie wydarzy. Przypadki, o których mówisz, najczęściej były wyborami, które podejmowałem. Oczywiście, sztuka polega na tym, by być przygotowanym na ten czy inny wybór. Trzeba mieć umiejętności, które pozwolą ci podjąć się ryzykownych scenariuszy.
Lubisz słowo „wena”?
RO: Natchnienie, inspiracja, wena – to wszystko bełkot. Ręce mi opadają, gdy słyszę artystów, którzy gadają o takich rzeczach. Wena to nic innego jak deadline czy honorarium. Najlepszą weną, jaką mogę sobie wyobrazić, były konkursy poetyckie organizowane przez cesarza Kaligulę. Jeśli jakiś wiersz mu się nie spodobał, nakazywał ścięcie poety. To dopiero jest inspiracja dla artysty!
Jaki masz sposób na pracę?
RO: Wstaję rano i idę do roboty, jak wszyscy. Na szczęście mam blisko, wystarczy przejść z sypialni do pracowni. Deadline, czyli termin oddania pracy, jest bardzo ważny – nie mam weny, jeśli nie mam terminu. Gdy pojawia się deadline, adrenalina zaczyna działać i nadchodzi wena.
Czym w takim razie jest natchnienie?
RO: To jest to, co masz w głowie. Zależy, co malujesz, jeśli przez całe życie tworzysz paski czy kółka, to jakiego natchnienia
potrzebujesz, żeby malować w ten sposób? Natomiast są artyści, którzy robią coś więcej. Moje malarstwo bywa nazywane literackim czy opowiadającym. W takim przypadku liczy się to, co masz do opowiedzenia, jak budujesz bibliotekę skojarzeń.
Jak zapewniać sobie zapas kreatywności?
RO: Łapię się na tym, że jeśli mam jakiś projekt do zrealizowania, otwieram szeroko oczy i przyglądam się światu, a potem
szukam połączeń. Metaforycznie rzecz ujmując – nasz świat to nitki symbolizujące różne wydarzenia, informacje, słowa, spotkania i ludzi. Idziemy przez pomieszczenie pełne tych wiszących nitek, a kreatywność pozwala nam je łączyć. To najprostsza definicja. Rzecz w tym, by tych nitek w twoim życiu było jak najwięcej, a nie tylko dwie, jedna z napisem „jestem głodny”, druga – „chce mi się pić”.
Marina Abramović powiedziała kiedyś, że sztuka powinna niepokoić, przewidywać przyszłość, stawiać pytania. Jaka twoim zdaniem jest rola sztuki?
RO: Powinna zaskakiwać rzeczywistość. Sztuka to patrzenie na rzeczywistość ze znakiem zapytania. Określenia można mnożyć, ale ważny jest moment niespodzianki, odkrywania w rzeczywistości tego, co nieoczywiste.
Czego szukasz w sztuce?
RO: Jest dla mnie ucieczką w ładniejszą przestrzeń, w stronę klasycznego piękna. Tworzę swój wyimaginowany świat, w którym nie ma agresji. Być może powinienem malować więcej rzeczy zaangażowanych, ale maluję ostatnio głównie dla siebie. Uprawiam coś na kształt poszukiwania zaginionych cywilizacji, podróżuję do świata romantycznej poezji i klasycznego teatru. To mój festiwal wyobraźni, mitologii i pięknych kobiet, które warto uwodzić, a nie tylko kopulować.
Skąd to u ciebie?
RO: Moi profesorowie z gimnazjum byli obsesyjnie zakochani w antyku i renesansie. To oni przekazali nam ten zachwyt, podlany dodatkowo polskim romantyzmem. Dzięki nim
zanurzyłem się w tym świecie. Gdy byłem artystą komercyjnym, tworzyłem prace na każdy temat. Trochę mi tego dzisiaj brakuje. To było świetne ćwiczenie, raz robiłem ilustracje do „Playboya”, innym razem do kampanii reklamowej banku, potem ilustracje dla agencji reklamowych i do tekstów w „New York Timesie”. Do każdego tematu trzeba było znaleźć jakąś metaforę, to była fantastyczna szkoła i wiem, że nadal potrafię to robić.
W takim razie dlaczego się tym nie zajmujesz?
RO: Teraz mnóstwo ludzi komentuje to, co nas otacza. Nie chciałbym być jeszcze jednym komentarzem. A może okazałoby się, że moje komentarze są zbyt przeintelektualizowane, za bardzo metaforyczne, odbierane jedynie przez niewielką część społeczeństwa? Może nie byłoby na nie miejsca w społeczeństwie, w którym najważniejszy stał się wrzask? Nie potrafię wrzeszczeć. Albo inaczej – nie ciągnie mnie do tego.