Magdalena Górka: Dajcie kobietom równe szanse, tylko tyle

W amerykańskim przemyśle filmowym na wolność trzeba zasłużyć. A właściwie: zarobić odpowiednio duże pieniądze dla studia. W USA kino to biznes, a nie przygoda – mówi Magdalena Górka, polska operatorka, która robi karierę w Hollywood.

Publikacja: 15.01.2021 10:44

Magdalena Górka: Dajcie kobietom równe szanse, tylko tyle

Foto: Fot: Ruben Appeltants

Stany to był dobry wybór, bo w kraju nikt oprócz Władysława Pasikowskiego nie zamierzał dać mi szansy – mówi Magdalena Górka, polska operatorka, która podbija amerykański przemysł filmowy. – Dopiero teraz koledzy zaczęli mówić z uznaniem o mojej pracy przy filmie „Jack Strong”. Ile minęło od jego premiery? Siedem lat? – dodaje.

– Wszystkim, którzy myślą, że praca nad filmem jest glamour, pokazałabym moje zdjęcie z planu, gdy stoję po kolana w błocie na tle toi-toiów – śmieje się Magda, gdy pytam, jakim zdjęciem moglibyśmy zilustrować ten wywiad. Odkąd pamięta, fotografowała, jej ojciec miał w domu ciemnię. W ostatniej klasie liceum więcej czasu niż na lekcjach spędzała w kinie. Wybrała łódzką „Filmówkę”, dostała się na Wydział Operatorski za pierwszym podejściem.

Czytaj też: Rok 2020 w kulturze: dobre rzeczy w trudnych czasach. Maja Chitro podsumowuje minione 12 miesięcy

W Polsce tworzy zgrany duet z Władysławem Pasikowskim („Glina”, „Jack Strong”, „Kurier”), za oceanem pracowała m.in. przy superbohaterskim serialu „Doom Patrol” czy horrorze „Paranormal Activity 3”, na potrzeby którego stworzyła własny filtr obrazu. Ma na koncie teledyski Eltona Johna, Katy Perry i reklamy znanych marek. Właśnie zakończyła w Belgii pięć miesięcy zdjęć do drugiego sezonu serialu Netflixa „Kierunek: Noc”. 

Na liście najbardziej dochodowych filmów systematycznie wzrasta liczba produkcji reżyserowanych przez kobiety. Jeszcze w 2018 roku stanowiły tylko 4 proc., w ubiegłym już 16 procent. Pani rzadko miała okazję pracować z reżyserkami. Dlaczego?

Magdalena Górka: Nie dostawałam takich propozycji. Przepraszam, raz dostałam, ale musiałam odmówić ze względu na sytuację rodzinną. W hollywoodzkich studiach panuje obecnie tendencja, żeby w myśl równouprawnienia zatrudniać więcej kobiet. Tyle że nie zawsze patrzy się na to, czy mają już odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie, czy nie. W ten sposób robi się krzywdę każdej z nas.

Jeśli jedna kobieta nie udźwignie powierzonego jej zadania, a proszę mi wierzyć – na potknięcia facetów zdecydowanie częściej przymyka się oko – to opinia idzie na konto wszystkich kobiet. Tymczasem jedyne, czego nam tak naprawdę potrzeba, to równe szanse.

Pani taką szansę dał Władysław Pasikowski?

A jeszcze wcześniej Piotr Sobociński, zrobiliśmy razem jedną czy dwie reklamy zanim wyjechał z Polski. Ale pierwszym reżyserem, który we mnie uwierzył i mi zaufał, rzeczywiście był Władysław. Miałam ogromne szczęście, że trafiłam na reżysera o takiej wiedzy i kunszcie.

Czytaj też: Nowojorczycy pokochali ram-don, danie z nagrodzonego Oscarem koreańskiego filmu „Parasite”

Wydaje mi się, że po raz pierwszy zobaczyłem pani nazwisko w czołówce świetnego skądinąd serialu „Glina”. Zawsze się zastanawiałem, jak wyście wytrzymywali w tym dymie? Żadna rozmowa nie mogła się odbyć bez zapalenia papierosa.

Bo to męskie kino było! (śmiech) Jurek Radziwiłowicz lubił sobie zapalić. Niby minęło tylko kilkanaście lat, ale dziś tamte dialogi ani wątki ze śledztw komisarza Gajewskiego raczej by w telewizji nie przeszły. Proszę pamiętać, że to czasy jeszcze przed zmianą podejścia do seriali, a myśmy „Glinę” kręcili „porządnie”, jak film a nie serial – w master shotach, na negatywie Super 16 mm.

"Magdalena Górka"

Fot: Ruben Appeltants

sukces.rp.pl

Mówi pani o „męskim kinie”. Pokutuje przekonanie, że operator to męski zawód. Była pani jedyną kobietą na roku?

Byłyśmy we dwie, akurat dwie Magdy [mowa o Magdalenie Mosiewicz – przyp. red.]. Poza tym na całym Wydziale Operatorskim na PWSFTviT w Łodzi wtedy, nie było żadnych innych kobiet, nawet wśród wykładowców. Dopiero później pojawiła się Jolanta Dylewska, obecna pani dziekan.

Podobno na studiach kobiety dalej słyszą, że nie poradzą sobie z noszeniem sprzętu ani pokierowaniem ekipy złożonej zwykle z samych facetów.

Nic się nie zmieni, dopóki faceci nie zaczną nas traktować na równi ze sobą. My tych kamer przecież nie nosimy, operator raczej ustawia światło, decyduje o charakterze obrazu itd.

Ważniejsza od siły fizycznej wydaje się w tym zawodzie wytrzymałość, odporność psychiczna. Trzeba uprawiać politykę, umieć postawiać na swoim, jasno określać, czego się chce.

Niektórzy mężczyźni, dziwnym trafem akurat ci przeciętni w swym fachu, mają problem z wykonywaniem poleceń od kobiety. Nie radzą sobie z tym, że jest od nich lepsza, ma większą wiedzę.

Co wtedy?

Reagują agresją, próbują prowokować… Liczą, że kobiecie w końcu puszczą nerwy, najlepiej w obecności innych. Ja jestem konkretna, stanowcza, a przy tym w pełni profesjonalna. U mężczyzny takie cechy byłyby potraktowane jak zaleta, kobieta z miejsca zostaje uznana za „trudną”, bo tyle wymaga.  

Zdarzają się sytuacje, że ktoś wątpi w pani kompetencje tylko dlatego, że jest pani kobietą?

Nie pomnę, ile razy słyszałam, że nieźle mi idzie „jak na kobietę” albo „nawet nie marudzę”. Szowinizm na planach filmowych jest powszechny. Przestałam zwracać uwagę na te komentarze, nie reaguję. Przypomina mi się sytuacja z czasów „Gliny”, kiedy ktoś z podwładnych publicznie wyraził wątpliwości co do moich decyzji. Władysław od razu – i to bardzo wymownie – stwierdził, co na ten temat myśli. „To jest wasza szefowa: albo się jej podporządkujecie, albo do widzenia” – powiedział, oczywiście użył dosadniejszych słów. Panów wyraźnie zmroziło. Więcej taka sytuacja się nie powtórzyła. Mało kto ma jednak tyle klasy, co Władysław, żeby w ten sposób zainterweniować.

W czym tkwi sekret waszej udanej współpracy?

To kwestia wzajemnego szacunku i lojalności. Władysław lubi pracować ze sprawdzonymi, „swoimi” ludźmi, bo nie musi potem strzępić języka. Danuta Malipan na przykład zrobiła wszystkie jego filmy jako sekretarka planu (ang. Script Supervisor). Jeśli dotychczasowy autor zdjęć jest niedostępny, Władysław angażuje następnego w kolejności, czyli jego szwenkiera, operatora kamery.

Do pracy nad „Reichem” przystępowałam jako studentka. Kiedy ruszyły prace nad „Gliną” nie byłam jeszcze gotowa na przejęcie stanowiska po Pawle Edelmanie. Przy pierwszym sezonie szwenkowałam więc Jarosławowi Szodzie, który nauczył mnie wtedy kindersztuby. Drugi robiłam już samodzielnie, jako główny operator. Władysław reżyseruje, ja robię zdjęcia – nie wchodzimy sobie w paradę. Poza tym przebywając razem tyle lat na planie, zdążyliśmy się zaprzyjaźnić.

Pasikowski ma specyficzne, sarkastyczne poczucie humoru.

Ja też! Wyobrażam sobie, że kiedy siedzimy razem za monitorem z podglądem musimy wyglądać jak Statler i Waldorf w loży szyderców z „Muppet Show”. W Stanach nie spotkałam jeszcze nikogo, z kim bym się tak dobrze dogadywała. Ani od kogo tyle bym się nauczyłam. Cenne były doświadczenia zbierane u wspominanych operatorów, jak również rada Janusza Kamińskiego, który chętnie wspiera młode talenty z Polski, żeby zawsze być pozytywnym. Ludzie pamiętają emocje. Niezależnie, jak ciężko by nie było, trzeba zostawić po sobie dobre wspomnienie.

Podobno do USA nie zaprowadziła pani chęć zrobienia kariery. To prawda?

Myślę, że dlatego mi się udało. Nie miałam ciśnienia, jakie dla wielu jest dodatkowym obciążeniem. Powody mojego wyjazdu były czysto osobiste. Życie potoczyło się jednak inaczej niż zakładałam. Zostałam bez grosza przy duszy. Udało mi się zaczepić w winnicy w San Bernardino. Pracowałam w tasting roomie i opowiadałam niestworzone polskie historie z wódką w tle, po których mogłam wcisnąć klientom nawet całą skrzynkę wina. 

W międzyczasie zaangażowałam się przy jakiejś produkcji realizowanej dosłownie za kilka dolarów, potem kolejnej i stopniowo zaczęłam poznawać ludzi. Po dwóch latach uzbierałam na prawników, żeby załatwić pracowniczą wizę imigracyjną, i zdobyłam agenta. Bez agenta nikt nie traktuje cię poważnie. Zaczęłam wyrabiać godziny na profesjonalnych planach niezbędne do członkostwa w związku zawodowym, za które też się płaci.

Jest takie powiedzenie, że w Hollywood zrobienie kariery z dnia na dzień (ang. „overnight career”) zajmuje 10 lat, jeśli w tym czasie nie osiągniesz tego, co chciałeś, raczej ci się już nie uda.

W moim przypadku się to sprawdziło. USA to był dobry wybór, bo w Polsce nikt oprócz Władysława nie zamierzał dać mi szansy. Dopiero teraz koledzy zaczęli mówić z uznaniem o mojej pracy przy „Jacku Strongu”. A od premiery minęło już ile, z siedem lat? 

Jaka jest według pani największa różnica pomiędzy kręceniem filmów w Polsce i USA?

W Europie panuje romantyczne podejście, liczy się pasja. Wszystko jest podporządkowane wizji reżysera. Za oceanem na wolność trzeba zasłużyć. A właściwie: zarobić odpowiednio duże pieniądze dla studia. Tam kino to biznes, a nie przygoda.

Na plan idzie się jak do biura. Masz świadomość, że jesteś trybikiem w machinie. Jeśli się nie sprawdzisz, zostajesz zastąpiony. Czeka kolejka chętnych na twoje miejsce. Pamiętam, jak Władysław zapytał mnie, z czego byłam najbardziej zadowolona przy pracy nad serialem DC „Doom Patrol”. A ja byłam po prostu dumna, że nikt mnie nie zwolnił!

Aż tak?

Władysław też się zdziwił, kiedy to usłyszał (śmiech). Ekipa liczyła 600 osób. W trakcie ośmiu miesięcy zwolniono 43 osoby, w tym dwóch operatorów, moich współpracowników. Nie wyrabiali się. Przed rozpoczęciem pracy podpisuję się pod planem zdjęć. Jeśli kończy się czas przewidziany na daną scenę, przychodzi asystent reżysera i przypomina: „Masz jeszcze tylko pięć minut”. Presja czasu jest ogromna. Nie dostajesz drugiej szansy, albo się sprawdzasz i potrafisz dostosować, albo do widzenia. Producenci nie znoszą płacić za nadgodziny.

Podobno marzy się pani film o Jamesie Bondzie. Czy „Kurier” ukazujący misję Jana Nowaka-Jeziorańskiego można nazwać próbą generalną?

Staraliśmy się zrobić z tego bondowskie kino. Oczywiście, w ramach budżetu, jakim dysponowaliśmy. Jednak Amerykanie raczej tego filmu nie zobaczą, bo nie lubią czytać napisów. Przepustką do Bonda byłby dla mnie kasowy hit. Zasada jest prosta: musisz zrobić świetne zdjęcia oraz udowodnić, że pokierujesz ekipą na planie i wtrzymasz presję. Jak to zrobisz, przechodzisz na kolejny poziom, z większym zespołem i budżetem.

Kariera w Hollywood wymaga podejmowania odpowiednich decyzji. Przy wyborze kolejnego projektu trzeba kalkulować zamiast kierować się emocjami. Ostatnio agenci wyperswadowali mi na przykład zrobienie niezależnej produkcji, na którą miałam ochotę, twierdząc, że mam już na koncie sporo podobnych filmów. Tym bardziej że w Kalifornii wstrzymano właśnie całą produkcję. Nie można ubezpieczyć planów, bo w szpitalach brakuje miejsc, a bez ubezpieczenia planu nikt nie zacznie prac – takie przepisy. 

Jak wygląda praca w dobie pandemii, dużo się zmieniło?

Uznano, że pracownicy przemysłu filmowego wykonują zawody o kluczowym znaczeniu, co ułatwia m.in. swobodne przemieszczanie – ale tylko z domu na plan. Poza tym spędzamy po 12 godzin w maskach ochronnych N95 i nikt nie może się spotkać ze sobą po pracy. Ekipa nie może pójść na piwo i porozmawiać o zakończonym dniu zdjęciowym, co pomaga rozładować emocje.

Na planach pojawiło się nowe stanowisko: Covid Manager. W trakcie ostatniej produkcji taki Covid Manager co godzinę psikał nam ręce płynem do dezynfekcji, a co trzy chodził z torbą i wymieniał maski. Dwa razy w tygodniu robiono nam testy.

Ale przede wszystkim funkcjonujemy w niepewności, a ta z kolei wywołuje nerwowość. Wsiadam do samolotu, ale nie wiem, czy jak wyląduję, to plan zdjęciowy będzie aktualny, bo w międzyczasie wszystko może zostać wstrzymane.

Najbliższy kierunek?

Lecę do Kanady kręcić nowego „Star Treka” („Star Trek: Strange New Worlds”) z Akivą Goldsmanem i grupą świetnych fachowców. Będziemy pracować w nowej technologii z projekcjami na ekranach LED. W tej technologii zrobiono wcześniej tylko serial „The Mandalorian” z uniwersum „Star Wars”. To spore wyzwanie, ale ja bardzo lubię się uczyć nowych rzeczy i jestem wdzięczna za tę szansę Mam nadzieję, że przybliży mnie do spotkania z agentem 007.

Stany to był dobry wybór, bo w kraju nikt oprócz Władysława Pasikowskiego nie zamierzał dać mi szansy – mówi Magdalena Górka, polska operatorka, która podbija amerykański przemysł filmowy. – Dopiero teraz koledzy zaczęli mówić z uznaniem o mojej pracy przy filmie „Jack Strong”. Ile minęło od jego premiery? Siedem lat? – dodaje.

– Wszystkim, którzy myślą, że praca nad filmem jest glamour, pokazałabym moje zdjęcie z planu, gdy stoję po kolana w błocie na tle toi-toiów – śmieje się Magda, gdy pytam, jakim zdjęciem moglibyśmy zilustrować ten wywiad. Odkąd pamięta, fotografowała, jej ojciec miał w domu ciemnię. W ostatniej klasie liceum więcej czasu niż na lekcjach spędzała w kinie. Wybrała łódzką „Filmówkę”, dostała się na Wydział Operatorski za pierwszym podejściem.

Pozostało 93% artykułu
Sukces Story
Powrót na szczyt światowej „stolicy miliarderów”. Najbogatsi zagłosowali nogami
Sukces Story
Rafał Olbiński: nie boję się ryzyka. Dobrze na tym wyszedłem
Sukces Story
Hermès: najbogatsza rodzina Europy. Od siodeł do luksusowych torebek i apaszek
Sukces Story
Bertrand Piccard: zbyt długo jestem na lądzie. Nowy projekt słynnego odkrywcy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sukces Story
Przemysław Klima: Dwie gwiazdki w przewodniku Michelin to wejście do innej ligi