Uparcie inwestowałem kieszonkowe

Publikacja: 20.12.2019 12:17

Uparcie inwestowałem kieszonkowe

Foto: sukces.rp.pl

Podobno jest pan najmłodszym zarządzającym funduszami?

Taki najmłodszy to już chyba nie jestem. Być może tak było pięć lat temu, kiedy założyłem fundusz.

""

sukces.rp.pl

A kiedy zainteresował się pan giełdą?

Moja przygoda z giełdą zaczęła się w szkole średniej. Byłem trochę dziwakiem – chodziłem do szkoły z aktówką, taką z zamkami szyfrowymi, co z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się idiotyczne… Po lekcjach pędziłem do jedynego biura maklerskiego w moim rodzinnym Chrzanowie, wówczas jeszcze Banku BPH. Za wiele o giełdzie wtedy nie wiedziałem, ale uparcie inwestowałem swoje kieszonkowe.

Zarabiał pan na tym?

Zarabiałem. I często więcej, niż moi nauczyciele ze szkoły średniej. Oczywiście mama kazała mi trzymać to w tajemnicy.

A potem studia… SGH w Warszawie?

Warszawa, ale nie SGH. Koźmiński. Ale od czwartego roku przeniosłem się na studia zaoczne – szybko uznałem, że inwestowanie zajmuje zbyt dużo czasu. To się okazało dobrym ruchem – już pod koniec studiów postanowiłem przejść na wcześniejszą emeryturę (śmiech)

Szybko…

Za szybko.

Po paru miesiącach chodzenia do kina i obejrzeniu wszystkich archiwalnych filmów moich ulubionych reżyserów okazało się, że nie mam co robić, bo wszyscy w ciągu dnia pracują. Tego nie przewidziałem.

Wrócił pan do inwestowania?

Chciałem, ale był rok 2007, dość ciekawy dla giełdy. Przejrzałem wszystkie spółki próbując znaleźć coś do kupienia, ale były absurdalnie drogie, dlatego wycofałem znaczną część pieniędzy z giełdy i poszukałem innego zajęcia. Obok domu znalazłem Medicalgorithmics, firmę na etapie startupu: nie miała przychodów, nie miała produktu, tylko prototyp urządzenia medycznego wydrukowany na jednej z pierwszych drukarek 3D. Ale pomysł był ciekawy, więc zaangażowałem w niego swój czas, a później pieniądze. Tak zaczął się zupełnie nowy etap w moim życiu, który trwał jakieś siedem czy osiem lat. W tym czasie Medicalgorithmics, z firmy zatrudniającej sześć osób, stała się firmą zatrudniającą blisko 600, z czego 100 w Polsce, a 500 w Stanach Zjednoczonych. Jesienią 2011 roku weszliśmy na NewConnect, a po dwóch latach na rynek główny GPW. W 2015 roku, kiedy odchodziłem z zarządu, kapitalizacja wynosiła ponad miliard złotych. To była bardzo intensywna przygoda, dzięki której rozwinąłem się jako człowiek, bo nauczyłem współpracy z ludźmi. Na początku, jako jedynak i odludek, a potem ktoś, kto pracował z domu i nie musiał wchodzić w interakcje z innymi, nie potrafiłem sprawnie się komunikować, co czasem stwarzało zabawne sytuacje. To była dla mnie szkoła życia.

Również jako inwestora?

Tak, bo wprowadziliśmy firmę na giełdę i to ja odpowiadałem zarówno za zarządzanie operacyjne, jak i za finanse i sprawy giełdowe… Poznałem wtedy giełdę od zupełnie innej strony. Ale w 2015 roku firma była już dużą korporacją i zarządzanie nią stało się dla mnie zbyt przyziemne i mało kreatywne. Uznałem, że chyba nadeszła pora na powrót do mojej pasji, czyli inwestowania. No i w połowie 2015 roku uruchomiłem fundusz inwestycyjny.

Jakimi aktywami zarządzacie?

To nie są duże pieniądze – głównie moje i ludzi, którzy mieli okazje mnie poznać i mi zaufać. To grupa małych kilkudziesięciu podmiotów – nie tylko osób fizycznych, ale i prawnych, mamy też inwestorów ze Stanów Zjednoczonych.

Wielkość aktywów, jakimi zarządzam, waha się w ostatnich latach od kilkudziesięciu do 100 milionów złotych. To mały, zwinny, autorski fundusz, ale nam to w zupełności wystarczy. Nie mamy ambicji budowania sieci sprzedaży i pozyskiwania ludzi, którzy niekoniecznie pasują do naszej filozofii. To jest tak, że nas trzeba znaleźć i poprosić o przyjęcie.

Fundusze skupione są w towarzystwach funduszy inwestycyjnych. Zwykle jest ich kilka i każdy z nich skupia się na innym rodzaju aktywów. Jak to wygląda u was?

Funkcjonujemy jako część towarzystwa funduszy inwestycyjnych, a TFI zatrudnia kilku licencjonowanych doradców inwestycyjnych. Do naszego funduszu przypisanych jest aż dwóch zarządzających i dwóch analityków inwestycyjnych. Jak na taki mały fundusz autorski to bardzo duży zespół. Ze względów kosztowych pewnie nie jest to najbardziej sensowne rozwiązanie, ale robimy tak, jak uważamy, że trzeba, a nie tak, żeby było najoszczędniej.

Jaką macie politykę dotyczącą zwrotów z inwestycji? Są tacy, których interesują nie tyle okazjonalne, spektakularne stopy zwrotu, ale utrzymywanie pewnego stałego poziomu przez długi okres, a nie fluktuacje. Jak jest u was?

Jesteśmy funduszem, któremu fluktuacje nie przeszkadzają. Większość funduszy jest zarządzana przez etatowych zarządzających, dlatego im bardziej ich wyniki są podobne do wyników indeksu i rynku, tym mniej ryzykują zawodowo. Ale jeśli ktoś stara się być podobnym do indeksu, to ma zerowe szanse na rewelacyjne stopy zwrotu. Jeśli szuka się atrakcyjnych zwrotów, to czasem trzeba zaakceptować stopy dużo gorsze, niż indeks. Zakładamy, że w przyszłości możemy mieć zarówno lata, w których będziemy kilkadziesiąt procent lepsi niż indeksy, jak i takie, w których będziemy o kilkadziesiąt procent gorsi. Dla inwestora, który wie, co kupuje, zmienność jest sprzymierzeńcem, a nie przeszkodą. Nasz horyzont inwestycyjny to 10 lat. W takim horyzoncie myślimy, w takim inwestujemy.

Jest pan wielbicielem Warrena Buffetta…

Nie da się nie być! To inwestor, który w ostatnich 100 latach odniósł chyba największe sukcesy, i nadal odnosi. I byłoby dziwne, gdyby ktoś, kto interesuje się inwestowaniem, nie prześledził jego kariery.

Na ile bliska jest panu jego filozofia?

W Warrenie Buffecie najbardziej fascynuje mnie to, że jako jeden z nielicznych jest w stanie co kilkanaście lat całkowicie zmieniać swoją strategię.

Buffett na początku inwestował tak, jak jego mentor, profesor Benjamin Graham – patrząc na wartość księgową, na wartość aktywów obrotowych netto, na dyskonto dla tego typu księgowych wskaźników. Później, trochę za sprawą Charliego Mungera, swojego partnera, zaczął inwestować w znane marki i był w stanie płacić za nie bardzo dużo, dużo więcej, niż kiedyś. Później zaczął specjalizować się w firmach ubezpieczeniowych. Przez dziesiątki lat powtarzał też, że jednym z gorszych interesów, jakie w ogóle istnieją, są linie lotnicze. No i nadszedł XXI wiek i Buffett kupił akcje wszystkich możliwych firm lotniczych, jakie były na giełdzie w Stanach; wszystkich możliwych linii kolejowych, przejął kontrolę m.in. nad liniami kolejowymi Barlington Santa Fe. To pokazuje, że jest to człowiek, który potrafi zmienić swoją strategię inwestycyjną o 180 stopni. I to mi w nim imponuje. Dobry inwestor rozwija się wraz ze zmieniającym się światem. Inwestowanie to nieustanna nauka, bo inwestując w nowe spółki jednocześnie poznajemy nowe branże. Tylko ci inwestorzy, którzy są gotowi wciąż się uczyć, mogą być coraz lepsi. I jednym z takich inwestorów jest Warren Buffett – teraz dużo skuteczniejszy, niż 30-50 lat temu. Ja też staram się być taką gąbką chłonącą informacje i trochę staram się podążać jego drogą.

Ma pan zaledwie 37 lat i ciekawą drogę zawodową za sobą. Co dalej? Ma pan jakiś konkretny plan na resztę życia?

Steve Jobs powiedział kiedyś, że życie to takie kropki tworzone przez różne sytuacje i warto wierzyć, że kiedyś te kropki się połączą. Moje krótkie życiowe doświadczenie pokazuje, że faktycznie tak jest.

Jeśli jesteśmy szczerzy i otwarci na świat, jeśli chcemy się uczyć, to wszystko, co łączy się z jakąś niepewnością, ostatecznie skończy się dobrze. Wierzę, że te kropki faktycznie łączą się w jakąś całość, która zawsze jest lepsza od poprzedniej sytuacji.

Myślę, że nie da się być inwestorem nie będąc optymistą. Giełdy, odkąd istnieją, wciąż rosną, chociaż ten wzrost bywa przerywany kilkuletnimi epizodami gorszego zachowania i ktoś, kto nie jest optymistą, nie jest w stanie na tych wzrostach zarobić. I dlatego jestem optymistą. I życiowo, i inwestycyjnie. Co oczywiście nie przeszkadza mi być realistą.

Co dalej? Lubię to, co robię. Na szczęście w tym zawodzie nie są ważne ani wiek, ani kondycja fizyczna. Warren Buffett urodził się 1930 roku. Dziś ma prawie 90 lat i wciąż codziennie jedzie na osiem godzin do pracy i jest inwestorem lepszym niż kiedykolwiek. Ja też mam nadzieję, że będę kontynuować moją karierę. Nie mam zamiaru aktywnie szukać czegoś innego, ale jeżeli życie przyniesie coś ciekawego – kto wie?

Piotr Żółkiewicz – twórca funduszu Żółkiewicz & Partners Inwestycji w Wartość FIZ. Posiada 18-letnie doświadczenie związane z rynkiem kapitałowym; jest absolwentem studiów wyższych na kierunku zarządzanie. Karierę rozpoczynał jako inwestor indywidualny na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. Przez wiele lat był dyrektorem w Stalica Trading Limited, a w przeszłości doradzał również firmom Kardiosystem, Europroject Management Consulting oraz spółkom z Grupy Eko Park. W latach 2009-2015 współtwórca sukcesu giełdowego spółki Medicalgorithmics, jako jej wiceprezes odpowiedzialny za obszar finansów i zarządzanie operacyjne (CFO & COO)

Podobno jest pan najmłodszym zarządzającym funduszami?

Taki najmłodszy to już chyba nie jestem. Być może tak było pięć lat temu, kiedy założyłem fundusz.

Pozostało 98% artykułu
Sukces Story
Powrót na szczyt światowej „stolicy miliarderów”. Najbogatsi zagłosowali nogami
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Sukces Story
Rafał Olbiński: nie boję się ryzyka. Dobrze na tym wyszedłem
Sukces Story
Hermès: najbogatsza rodzina Europy. Od siodeł do luksusowych torebek i apaszek
Sukces Story
Bertrand Piccard: zbyt długo jestem na lądzie. Nowy projekt słynnego odkrywcy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sukces Story
Przemysław Klima: Dwie gwiazdki w przewodniku Michelin to wejście do innej ligi