Jeszcze dwa lata temu, gdy rozpoczęła się pandemia koronawirusa, w krajach, które dotąd żyły z turystyki, ze tęsknotą myślano o powrocie turystów. Dzisiaj, gdy sytuacja pandemiczna zaczyna się normalizować, sprawa wygląda zgoła inaczej. Niektóre kraje zaczynają wprost mówić, że choć cenią wszystkich turystów to jednak wolałyby aby przyjeżdżający do nich cudzoziemcy dysponowali grubym portfelem – i by wydali u nich sporą część jego zawartości.
Krajów dla (bardzo) bogatych jest coraz więcej
Turystyka już dawno stała się masowym zjawiskiem. Podróżują ludzie niezbyt zamożni, klasa średnia, a także osoby naprawdę bogate. Od pewnego czasu słychać jednak coraz głośniej, że niektóre państwa wolałyby widzieć u siebie przede wszystkim tych ostatnich – i że turystyka powinna odchodzić od masowości w stronę klientów bardziej zamożnych i wybrednych.
Przykłady? W ostatnich miesiącach było ich sporo. Rząd Tajlandii zaapelował niedawno do hoteli, hosteli i właścicieli kwater prywatnych w tym kraju o to, by nie oferować turystom zbyt atrakcyjnych promocji. Władze otwarcie wyraziły chęć zmiany wizerunku kraju jako raju dla turystów z plecakami, dysponujących ograniczonym budżetem. Z kolei Fidżi, wyspiarskie państwo na Pacyfiku, w czasie pandemii postanowiło skupić się na zapraszaniu miliarderów do wynajmowania posiadłości, a nawet całych wysp.
Podobny kierunek obrały Kajmany na Karaibach. Jeszcze w 2020 roku wprowadziło tam specjalny program wizowy dla cyfrowych nomadów zarabiających powyżej stu tysięcy dolarów rocznie. Rok później podobny program wszedł w życie na karaibskiej wyspie Montserrat, choć tutaj dolna granica zarobków jest nieco niższa i wynosi 70 tysięcy dolarów rocznie.
Także Nowa Zelandia postanowiła jednoznacznie podkreślić, jakich turystów najchętniej widziałaby u siebie. Nowozelandzki minister turystyki, Stuart Nash, cytowany przez „Guardiana”, przyznał, że zamierza kontynuować politykę, którą ogłosił dwa lata temu. Chodzi o skupienie uwagi na turystach „wysokiej jakości”.