Znakomita większość winnic Szampanii bardziej przypomina teraz krajobraz po wojnie. W wyniku łagodnego prawa regulującego użycie herbicydów i glifosatu, większość winogrodników na potęgę pryska swoje rośliny. Stawką jest wielkość zbiorów winogron – a te powinny być możliwie jak największe. „Odwrót od przestrzeganych dotąd zasad dotyczących ochrony środowiska zaczynają być widoczne w winnicach, które coraz częściej przypominają pustkowie nuklearne” – napisała dziennikarka branżowego serwisu „Wine Searcher”, Caroline Henry.
Szampany, biznes i greenwashing
Od dwóch dekad dużo mówi się w Szampanii o potrzebie przestawienia tamtejszego winiarstwa na technologie bardziej przyjazne środowisku. Okazuje się jednak, że większość tamtejszych winiarzy nic sobie nie robi z regulacji i ograniczeń – jakby problem zanieczyszczenia środowiska i emisji gazów cieplarnianych w ogóle ich nie dotyczył.
Powodem jest zbyt łagodne fprawo w kwestii użycia chemicznych środków ochrony roślin. Wbrew proekologicznej polityce Francji, tamtejsi prawodawcom nie nałożyli stosownych restrykcji w zakresie użycia herbicydów i glifosatu, które rekomendowała krajowa agencja ds. sżywności i zdrowia publicznego. Dlaczego więc na tym nie skorzystać i nie zagwarantować sobie zbioru pozwalającego wygenerować maksymalny zysk?
Skala problemu jest bardzo duża i widać ją gołym okiem. W wyniku masowych oprysków około dwóch trzecich szampańskich winnic wygląda tak, jakby winorośl rosła nie we Francji, ale na terenie półpustynnym. W taki oto sposób szampańscy winiarze torpedują wieloletni plan ograniczenia śladu węglowego i stopnia zanieczyszczenia środowiska w tym prestiżowym regionie winiarskim.
Czytaj więcej
Pandemia, a teraz wojna w Ukrainie – te wydarzenia niekorzystnie wpływają także na branżę winiarską. Rosną koszty wprowadzania wina do sprzedaży, a duży udział ma w tym wzrost cen szkła, z którego produkuje się butelki.