Znalazłam rzemiosło, które kocham
Anna Orska: projektantka biżuterii, miłośniczka podróży. Jako jedna z pierwszych w Polsce wykorzystała w jubilerstwie przedmioty, którym nadała drugie życie, co stało się jednym ze znaków rozpoznawczych jej marki biżuterii artystycznej ORSKA.
Tworzę w różnych przestrzeniach i o różnej porze. Jestem wolnym ptakiem, który daje sobie radę niezależnie od tego, gdzie akurat się znajduje. Cenię sobie tę cechę, ponieważ jedna kolekcja zwykle rodzi się w kilku miejscach. Tak było z Balticą. Szkice narysowałam na czystej kartce, przy stole w swojej pracowni. Bursztyn był szlifowany w rodzinnych pracowniach na Mierzei Wiślanej, tam też na gorąco powstawały pomysły.
Anna Orska
Foto: Materiały prasowe
Później w pracowni jubilerskiej ORSKA w Poznaniu na stole jubilerskim i warsztatowym zamieniał się w konkretny produkt, a na końcu był poprawiany i sprawdzany. Kiedy uznam, że produkt jest gotowy, jest on doprowadzany do idealnego wyglądu, fotografowany i filmowany. Żartuję wtedy, że jedzie do SPA.
Pomaga kartka papieru
Pierwsza powstaje koncepcja kolekcji: z czego będzie, jaki ma mieć przekaz, żeby była dla ludzi czymś więcej niż zbiorem produktów do kupienia. Lubię, kiedy surowiec mnie zaskakuje. Gdy pracowaliśmy nad kamieniem Mare ze starych sieci rybackich, miałam przed oczami płaską płytę. Ale podczas jej stapiania po jednej ze stron wyszła piękna i nieregularna struktura. Postanowiłam to wykorzystać, choć nie było tego w planie. Projektowanie wzorów bezwzględnie toczy się na papierze. Choć mam wyobraźnię przestrzenną, gest dłoni zawsze podpowiada coś, na co moja wyobraźnia nie wpadła.
Myśl goni myśl
Nie narzucam sobie ram czasowych. Pomysły na kolekcje wpadają mi do głowy jakby niechcący, spontanicznie - zwykle, kiedy jestem poza pracownią. W ciągu dnia często łapię się na tym, że myślę o czymś związanym z pracą. Zdarza się też, że leżę wieczorem w łóżku i jedna myśl goni drugą. Pozwalam na to, bo wtedy zachodzi wiele twórczych procesów, a ja nie chcę ich blokować. Mam wrażenie, że moja głowa magazynuje pomysły na twardym dysku, potem przesyła sobie impulsy i nagle… jest! Posiadam też tradycyjny notes, cały zapisany pomysłami na kolekcje. Zerkam później do niego, żeby upewnić się czy któryś z nich pasuje do tego, nad czym aktualnie pracuję.
Nie tworzę kolekcji sama
I ja, i mój zespół nauczyliśmy się już, że gdy się coś tworzy, to gro rzeczy nie wychodzi. Zwykle wystarczy jeden dzień, żeby sprawa nabrała innego tempa i wszystko znowu było OK, choć zdarzyło mi się tworzyć kolekcję i odkładać ją na dłużej, bo wiedziałam, że ten pomysł potrzebuje czasu. Słowo „porażka” nie jest odpowiednie, to raczej szukanie rozwiązań, które mam wpisane w DNA. Gdybym się tego bała, nie mogłabym tworzyć tylu wzorów biżuterii. W rzemiośle tak, jak w życiu - trzeba być autentycznym i naturalnym, bo jeśli człowiek podchodzi do czegoś z pasją i sercem, to wszystko mu wyjdzie. A jeśli nie wychodzi, to znaczy, że był w złym miejscu.
Wdzięczność, satysfakcja, niedosyt
Jest we mnie miks emocji. Z jednej strony ogromne zadowolenie i wdzięczność wobec ludzi, którzy pracowali ze mną przy kolekcji. Z drugiej - satysfakcja, bo przy każdym projekcie trzeba połączyć ze sobą wiele niteczek. Oczywiście, jakiś rodzaj niedosytu też jest. Zawsze można coś zrobić lepiej, inaczej np. poszukać większych, bardziej oryginalnych bursztynów. Na szczęście mam coś, co pomaga mi się odciąć - to następna kolekcja, która pochłania moje myśli. Biżuteria nie jest dla mnie tylko ładnym przedmiotem. Dzięki niej wchodzę do świata, do którego normalnie nie mogłabym wejść. Poznaję nowych ludzi, nowe techniki, nowe rzemiosła i ten mikroświat bardzo mnie rozwija
Moje dwie muzy: termin i zaliczka
Piotr Bukartyk: autor, kompozytor, muzyk. W swoich utworach komentuje rzeczywistość. Przez lata towarzyszył muzycznie Wojciechowi Mannowi w audycjach w radiowej Trójce, obecnie można go usłyszeć w Radiu Nowy Świat, gdzie jest stałym gościem „Porannej mannej” i jednym z prowadzących.
Cały czas mnie to bawi
Zostałem grajkiem tylko dlatego, że nie miałem dla kogo pisać. Kiedy zorientowałem się, że większość ludzi, do których nosiłem swoje numery, z nadzieją, że je zaśpiewają nic z nich nie rozumie, zrozumiałem, że muszę je śpiewać sam. Komponuję zawsze w nocy. Biorę komputer (kiedyś talię kart) i przez 2-3 godziny stawiam pasjansa. Obok siedzi pies, leży gitara, czasem coś brzdąknę. W końcu dochodzę do wniosku: „Łysy, jak się zaraz nie weźmiesz do roboty, to tym razem nie dasz rady”.
Piotr Bukartyk
Foto: archiwum prywatne
Dla mnie kwintesencją procesu twórczego jest kreskówka „Pomysłowy Dobromir”. Nagle pojawia się kulka robi „pam pam” nad moją głową i w sekundę wszystko staje się jasne. To jest fascynujące, wciągające, oczyszczające i odmładzające, dlatego cały czas mnie to bawi.
Od lat tworzę w domu
Kiedyś wynajmowałem pracownię, ale stała się ona głównie miejscem życia towarzyskiego. Miałem kilku fanów-kolegów, którzy przyjeżdżali mnie odwiedzić. Mówiłem im: „Ja już nie piję, bo teraz pracuję”, a oni, że posiedzą ze mną chwileczkę. Jeden brał taksówkę i przyjeżdżał z Łodzi z litrem wódki. Ja wypijałem 50-tkę, on resztę. W końcu zdałem sobie sprawę, że robota wtedy nie idzie i od lat tworzę w domu.
Sprint w ostatniej chwili
Mam tylko dwie muzy: jedna z nich ma na imię „termin” i ona jest natrętna, druga ma na imię „zaliczka” i ona mnie na ogół ignoruje. Ideałem byłoby, gdyby przyszły obie, ale nie zawsze się tak zdarza. Gdybym miał na napisanie czegoś miesiąc, to by oznaczało 30 dni wolnego i harówę ostatniego. Mój proces twórczy przypomina sprint, z tym, że zawsze startuję w ostatniej chwili. Potem wszyscy mówią: „Ty, nawet to fajne”, a ja odpowiadam: „Gdybym miał więcej czasu, byłoby lepsze…”.
Biorę psa i idziemy w pole
Bez przerwy śni mi się, że za chwilę ktoś wpadnie na to, że nic nie potrafię. Niedawno od ludzi związanych z warszawską Akademią Sztuk Pięknych, z którą nie mam przecież nic wspólnego, dostałem nagrodę Artklucza Wiolinowego. Obok niego na półce stoi Nagroda im. Jacka Kaczmarskiego i Szpilka Satyrykonu. Myślę sobie: „Dostała ją Aśka Kołaczkowska ze Stanisławem Tymem, w następnym roku ja z Andrzejem Poniedzielskim, w kolejnym roku Wojciech Mann. Ja w takim towarzystwie?! Dobrze, że się nikt nie zorientował, że przez pomyłkę mi to dali”.
Kiedyś wsiadałem do samochodu i jechałem przed siebie bez celu. Teraz biorę psa na smycz i idziemy w pole. Zdarza się, że kładę obok siebie dyktafon i wtedy zaskakuje. Kiedy wiem o czym chcę mówić i jaka będzie muza, to czekam na błysk. Pewnie mógłbym napisać cokolwiek, ale wychodzę z założenia, że nie otwiera się dzioba, kiedy nie ma się nic do powiedzenia i kiedy człowiek nie wie, jak skończy wypowiedź
Spinam się i piszę
Nigdy nie jest tak, że wiem, że to jest „to”. Spinam się, coś piszę i zawsze myślę: „Dobra, trzy zwrotki są, starczy tego pisania. Idę spać”. Budzę się i zwykle jest: „O ja p… Ojej! Co ja z tym zrobię?” Jadę do radia i myślę: „Jakoś z tego wybrnę. Może się nie połapią…” Są piosenki, które chciałem wyrzucić, a tymczasem one żyją. Na przykład „Kobiety jak te kwiaty” nie miały puenty, bo nie wpadł mi do głowy żaden pomysł. Tymczasem Zbyszek Zamachowski śpiewa je od lat