– Japonia zawsze gdzieś we mnie siedziała – mówi Ciszewski. – Jako młody chłopak trenowałem dżudo, więc siłą rzeczy zainteresowałem się i ojczyzną tego sportu. Niestety, w tamtych czasach, czyli okresie głębokiej komuny, docierały do nas jedynie szczątkowe informacje o tym kraju, więc rzucałem się na każdą napotkaną książkę. Jedną z nich, kupioną jeszcze w ogólniaku, nawet niedawno odnalazłem.
Wołowina wagyu, Osaka
Przez chwilę myślał nawet o studiach na orientalistyce, ale szybko doszedł do wniosku, że szanse na dostanie się na wymarzony kierunek ma raczej zerowe. Zamiast japonistyki skończył zatem Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie, a potem robił dużo różnych rzeczy: był żeglarzem, dziennikarzem, doradcą premiera, ministrem sportu, przedsiębiorcą…
– Przez te wszystkie lata Japonia była we mnie uśpiona – mówi Ciszewski. – Aż w końcu okazało się, że mam trochę pieniędzy i wolnego czasu. W końcu mogłem tam pojechać. I wsiąkłem na dobre.
Od pierwszego wyjazdu w 2013 roku, był w Japonii już 13 razy i, jak mówi, zjeździł ten kraj wzdłuż i wszerz. Stara się unikać popularnych szlaków turystycznych, zamiast tego wybierając miejsca, w których żywy Europejczyk wciąż jest rzadkością. Zapewnia, że wciąż jest zaskakiwany – na przykład fantastycznymi galeriami sztuki ukrytymi w małych miasteczkach, takich jak przemysłowe Kurashiki.