Oscary nigdy nie były szczególnie porywające. Długa gala, trochę mniej lub bardziej udanych żartów prowadzącego (przeważały zazwyczaj te pierwsze) i niekończące się podziękowania zwycięzców: ekipie, producentom i wytwórni filmowej. Najwięcej emocji dostarczały kreacje gwiazd; to dzięki nim oscarowe ceremonie zapadały w pamięć.
Ale to już przeszłość. Tegoroczne rozdanie nagród Akademii pod pewnymi względami było wręcz rewolucyjne. Po raz pierwszy filmem roku ogłoszono obraz nieanglojęzyczny; koreański „Parasite” o niemożliwych do pokonania nierównościach społecznych, czyli dokładnym zaprzeczeniu „amerykańskiego snu”. Obraz triumfował w dodatku w trzech innych kategoriach.
Zwycięzcy tegorocznych Oscarów z Korei Południowej. Fot. Matt Petit / AMPAS / AFP
Galę otworzyli artyści LGBT Janelle Monae i Billy Porter, ze sceny aktor Joaquin Phoenix wygłosił płomienną mowę w obronie praw zwierząt, a zdobywcy statuetki za najlepszy dokument, „Amerykańską Fabrykę”, nawiązali do „Manifestu komunistycznego” Marksa i Engelsa.
Billy Porter, fot. Frazer Harrison/Getty Images/AFP
Przyćmiło to oscarową modę. Zwłaszcza, że ta – w przeciwieństwie do gali – od dekad się nie zmienia. Czasem wręcz dosłownie. Jane Fonda, po tym jak jesienią ogłosiła, że już nigdy nie kupi nowych ubrań, pojawiła się na gali w tej samej sukni Eliego Saaba, którą w 2014 roku miała na sobie na festiwalu w Cannes. „Greta Thunberg byłaby zachwycona”, komentowano. Saoirse Ronan, nominowana za rolę w „Małych kobietkach”, pokazała się w sukni Gucciego, uszytej z tej samej tkaniny, co kreacja, którą założyła tydzień wcześniej na rozdanie nagród Bafta. Wspomniany Phoenix zaś zadeklarował, że cały rok na wszystkie gale będzie zakładać ten sam smoking – i słowa dotrzymał.