Istnieje spora grupa osób, które chciałyby, aby ich praca spełniała jakąś pozytywną misję i była społecznie użyteczna. Niestety, z analizy szwajcarskiego socjologa wynika, że nie każdy może z satysfakcją powiedzieć to o pozycji, jaką zajmuje. Dotyczy to nie tylko pracowników biurowych, ale również pracowników branży finansowej i IT.
„Moja praca nie zmieni świata”: tak uważa co piąty pracownik
Dekadę temu, w 2013 roku, amerykański antropolog i aktywista David Graeber na łamach magazynu „Strike!” ukuł określenie „bullshit jobs”, czyli w wolnym i niewulgarnym tłumaczeniu – „prace bez sensu”. Autor w swojej publikacji starał się nakreślić zjawisko polegające na tym, że przybywa stanowisk, które nie odgrywają żadnej pozytywnej roli – po prostu nie mają sensu.
Czytaj więcej
Zmiana generacyjna przynosi ze sobą nowe trendy także na rynku pracy. Przedstawiciele pokolenia Z nie przestają zaskakiwać na tym polu. Najnowsze zjawisko to trend „Lazy Girl Job”. Na czym polega i dlaczego błyskawicznie stał się popularny?
Innymi słowy, gdyby z dnia na dzień te stanowiska zniknęły, to dla świata nie zrobiłoby to większej różnicy – a być może nawet bez nich ten świat byłby lepszy. Nawet jeżeli szefowie zajmujących je osób przekonują ich, iż jest zupełnie inaczej.
Do owych bezsensownych stanowisk autor zaliczył między innymi telemarketerów, różnego rodzaju pracowników administracyjnych, nocnych rozwozicieli pizzy, psich fryzjerów, a nawet ekspertów od prawa korporacyjnego – słowem, wykonawców prac, które są tworami późnego kapitalizmu i które odciągają ludzi od zajęcia się ich własnymi projektami i pasjami. Swoją tezę antropolog rozwinął w książce pod tytułem „Praca bez sensu: Teoria” („Bullshit Jobs: A Theory”), którą wydał pięć lat później, a która ukazała się również w Polsce.