Najlepsze płyty 2020 roku: soundtrack na dziwne czasy

Oto 10 albumów, które będziemy pamiętać z 2020 roku – bez ograniczeń gatunkowych.

Publikacja: 04.12.2020 10:54

Najlepsze płyty 2020 roku: soundtrack na dziwne czasy

Foto: sukces.rp.pl

Mimo braku koncertów i festiwali ciężko narzekać na przestój w świecie muzyki w 2020 roku, i to niezależnie od gatunku. Przeciwnie, na tle większości branż muzycy byli szczególnie aktywni, a wydawane przez nich albumy często dobrze korespondowały z atmosferą niepewności, czasem też pomagały w przetrwaniu trudnego czasu, działając jak balsam na skołatane nerwy.

Najlepsze płyty 2020 roku: podsumowanie

Wybór zaledwie dziesięciu znakomitych płyt z 2020 roku jest zadaniem karkołomnym, ale w naszej selekcji znalazły się albumy z różnych muzycznych światów, pozwalające choćby w minimalnym stopniu przyjrzeć się różnorodności charakteryzującej dzisiejszy pop, jazz, rap czy rock.

Fiona Apple „Feth the Bolt Cutters”

Nowojorska wokalistka i kompozytorka stroni od mediów i wydaje płyty rzadko (poprzedniczka „Feth the Bolt Cutters” ukazała się osiem lat temu), ale każda z nich jest wydarzeniem. „Żadna muzyka nigdy nie brzmiała jak ta płyta” – pisali tuż po premierze zachwyceni  i jednogłośni recenzenci, z miejsca nazywając płytę współczesnym klasykiem. Autorski jazz-pop z wyeksponowanym pianinem, nagrany przez nową Joni Mitchell? Muzyka z „Feth the Bolt Cutters” wymyka się prostym klasyfikacjom i porównaniom – dopóki nie posłuchacie, nie będziecie dysponować nawet przybliżonym zarysem zawartości albumu.

Charli XCX „how i’m feeling now”

Znana ze swojego modernistycznego, świeżego i pionierskiego digital-popu wokalistka po raz kolejny przetarła szlak dla grona naśladowców i następczyń, nagrywając jeden z pierwszych albumów „kwarantannowych” . Skomponowana i zarejestrowana głównie w domu artystki płyta zawiera materiał eksperymentalny, syntezatorowy i zgrzytliwy, przypominający napięcia pierwszych tygodni pandemii i potwierdzający, że królowa hyperpopu może być tylko jedna.

Pat Metheny „From This Place”

Prawie 80 minut meandrujących kompozycji, obfitujących w zwroty akcji, błyskotliwe solówki i zachwycające melodie nie wydaje się formatem stworzonym na czasy Tik-Toka. Legendarny jazzowy gitarzysta nie zamierza jednak iść na kompromis z rzeczywistością, i po raz kolejny zaprezentował monumentalny album, który – jak mówi sam muzyk – „jest efektem komunikacji, którą można mieć tylko z muzykami, z którymi spędziło się setki nocy na wspólnym graniu”.

Run The Jewels „RTJ4”

W czasie protestów po zabójstwie George’a Floyda Killer Mike, połowa duetu Run The Jewels, opowiadał się po stronie dialogu, apelował o to, by nie demolować sklepów, i stał się jedną z twarzy ruchu Black Lives Matters. Płyta zespołu mocno kontrastuje z taką postawą – to buntownicza, energniczna, wręcz agresywna muzyka protestu, nie pozbawiona jednak złośliwego poczucia humoru.

Sufjan Stevens „The Ascension”

Choć Sufjan Stevens już dawno porzucił projekt nagrania albumu o każdym z amerykańskich stanów, to od 20 lat pozostaje chyba najwybitniejszym następcą wielkich folkowych bardów. Pozostając świetnym tekściarzem i wokalistą konsekwentnie otwiera się też na nowe estetyki – na nowym albumie pośród nieprzebranego bogactwa gitar, banjo i przeszkadzajek słyszymy jeszcze więcej elektroniki i syntetycznej perkusji niż dotychczas. Trzeba przyznać, że wyjątkowo Stevensowi z nimi do twarzy.

Annie „Dark Hearts”

W tym roku nie brakowało udanych, nieco eskapistycznych nawiązań do klasycznego disco – sięgały po nie m.in. Dua Lipa, Sophie Elis Bextor, Jessie Ware czy Kylie Minogue. Annie, która od początku kariery też sięgała po dyskotekowe tropy, tym razem zdecydowała się na krok w nieco innym kierunku. Trzeci album Norweżki to osadzony w nieco apokaliptycznej atmosferze, nokturnowy pop przywołujący skojarzenia z soundtrackiem do „Miasteczka Twin Peaks”. Nostalgia w lynchowskim wydaniu? Takie retro lubimy najbardziej.

Nick Cave „Idiot Prayer: Nick Cave Alone at Alexandra Palace”

Nick Cave ma to do siebie, że każda jego nowa płyta z miejsca zostaje okrzyknięta tą najlepszą. Osobista tragedia, jaką była śmierć syna, zaowocowała przejmującymi albumami „Skeleton Tree” i „Ghosteen”. Najnowszy koncert, z przekrojowym repertuarem z całego dorobku Bad Seeds zaaranżowanym na sam fortepian i głos Cave’a i zarejestrowanym w lato w pustej sali koncertowej w Londynie to nie tylko niezwykłe, intymne podsumowanie kariery muzyka – to także symbol i dokument lockdownowej izolacji.

The 1975 „Notes on a Conditional Form”

Transformację z idola nastolatek w natchnionego, kapryśnego i ekscentrycznego zbawcę współczesnego rocka Matthew Healy przypieczętował już poprzednim albumem. Na „Notes on a Conditional Form” piosenki wydają się jeszcze bardziej chaotyczne, utwory punkowe, synth-popowe i symfoniczne sąsiadują z przemówieniami Grety Thunberg, a jednak w tym szaleństwie jest metoda – warto dać tej płycie kilka szans, by przekonać się o czysto muzycznym potencjale jej nieprzewidywalnego autora i towarzyszy.

Tame Impala „The Slow Rush”

Kevin Parker podążą nieco inną ścieżką niż lider The 1975 – lider Tame Impala zaczynał od psychodelicznego, beatlesowskiego rocka w stylu retro, a dziś, po współpracy m.in z czołówką amerykańskich raperów i objechaniu wielu festiwali w roli headlinera, nagrywa albumy delikatniejsze, przystępne, niemal stadionowe. Nie ma w tym nic zdrożnego – taki talent do pisania chwytliwych melodii warto wykorzystywać na wszelkie sposoby.

Ambrose Akinmusire „On the Tender Spot of Every Calloused Moment”

Inspiracją dla powstania najnowszego albumu studyjnego jednego z najbardziej cenionych współczesnych trębaczy jazzowych był powrót do rodzinnego Oakland i obserwacja procesu gentryfikacji, uderzającego w czarną społeczność  miasta i wynikającego m.in. z ekspansji Doliny Krzemowej. Akinmusire rozwija swój idiom, z jednej strony nie pozwalając na krytykę jazzowym purystom, z drugiej sięgając po nowoczesne brzmienie bez pójścia na łatwiznę, dzięki czemu powstał liryczny i osobisty album wielokrotnego użytku.

Mimo braku koncertów i festiwali ciężko narzekać na przestój w świecie muzyki w 2020 roku, i to niezależnie od gatunku. Przeciwnie, na tle większości branż muzycy byli szczególnie aktywni, a wydawane przez nich albumy często dobrze korespondowały z atmosferą niepewności, czasem też pomagały w przetrwaniu trudnego czasu, działając jak balsam na skołatane nerwy.

Najlepsze płyty 2020 roku: podsumowanie

Pozostało 93% artykułu
Muzyka
Mainstreaming: nowy trend na Spotify. To zasługa użytkowników z generacji Z
Muzyka
Kolejna branża na celowniku flipperów. Słynny muzyk wściekły. „To nie ma sensu”
Muzyka
Rośnie bunt przeciw smartfonom. Muzycy i organizatorzy koncertów mają dość
Muzyka
„Efekt Taylor Swift” naprawdę istnieje. Zaskakujące badanie naukowców z Harvarda
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Muzyka
Polski festiwal muzyczny wśród najlepszych w Europie. „Szalenie wpływowy”