Ponownie, jak co roku obiecujemy sobie to samo; z zadziwiającą regularnością wyznaczamy te same cele. Bywa, że mimo niepowodzeń, z tą samą nadzieją i wiarą snujemy plany, ufając, że wreszcie się uda. Jednak „nowe” albo wcale się nie zjawia, albo pojawia się z wielkim ociąganiem, albo też (i ten wariant chyba jest najsmutniejszy) nawet jeśli się zjawi, okazuje się, że szybko przestaje cieszyć.
Co możemy zrobić, by nasze noworoczne zamierzenia przemieniły się w rzeczywistość, która przynosi poczucie prawdziwego spełnienia?
Gdy stawiamy sobie cele na nowy rok, dobrze jest zacząć od podsumowania tego, co wydarzyło się w roku, z którym się właśnie żegnamy.
Warto postawić sobie kilka podstawowych pytań, o których wśród naszej codzienności z reguły nie myślimy. Moja ulubiona trójka brzmi następująco:
- W jaki sposób w tym roku okazałaś/okazałeś sobie miłość i troskę?
Mamy czasem tendencję, by wcielać się w rolę strażnika, który z surowością i determinacją pilnuje realizacji zamierzeń. Natarczywy głos w naszej własnej głowie niesłyszalnym krzykiem myśli pogania do działania: „teraz, natychmiast, musisz, nie ma za dużo czasu, więc spiesz się, działaj, rób, gdzie Twoja konsekwencja? gdzie odpowiedzialność?”. A że mało kto lubi, gdy bezwzględnie jest mu coś narzucane, temu wewnętrznemu głosowi zaczyna przeciwstawiać się drugi, równie silny – staje on w obronie poczucia wolności i mimowolnie mniej lub bardziej buńczucznie odpowiada: „zaraz, za chwilę, jeszcze zdążę, nie pali się, to dla mnie za dużo, za trudno”. I odkładamy nasze cele i zadania, a potem sami sobie zarzucamy lenistwo, brak zdecydowania, opieszałość. A nic tak nie męczy, jak odkładanie zadań i uciszanie wyrzutów sumienia.