The Rolling Stones w 1965 roku, jeszcze z Brianem Jonesem i Billem Wymanem w składzie.
Foto: London Records, domena publiczna, Wikimedia Commons
Siła The Rolling Stones rośnie. Słuchając ich kolejnych płyt, płyniemy na nowej francuskiej fali, docieramy do „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa. Za każdym razem odkrywamy kolejne lądy. Jack Hamilton, amerykański profesor medioznawstwa i krytyk popkultury, twierdzi, że to dzięki Stonesom doszło do najważniejszego piku w muzyce popularnej w latach 1968–1972. M.in. dzięki ich płycie „Beggars Banquet”, którą otwiera piosenka „Sympathy for a Devil”, zainspirowana właśnie wspomnianą powieścią Rosjanina, którą podarowała Mickowi Marianne Faithfull. W złowieszczym tekście wyrażającym sympatię dla samego diabła słyszymy o Lucyferze będącym majętnym mężczyzną dobrego gustu, żebrakach, uzależnionych, wyrzutkach, groupies, trubadurach. Grzesznicy stają się tu świętymi, a policjanci kryminalistami (30 lat później powstanie piosenka „New York City Cops” The Strokes, w której również oskarża się policjantów).
Muzycznie? Blues, country, r’n’b, folk, gospel, a nawet elementy tradycyjnego angielskiego chóru. Zachwycili tym samego Jeana-Luca Godarda, który nakręcił film z prób zespołu. Jack Hamilton określa obraz Francuza obserwacją powstawania piosenki jako metafory marksistowskiej ulicznej anarchii.
Duet Jagger/Richards to prawdziwa bomba poetyckiej impresji. Mieszanka ta działa od lat. Richards poszukuje korzeni muzycznych, Jagger ma niezawodną intuicję, przekracza kolejne granice.
Zawsze idą własną ścieżką
To, że Stonesi są największym zespołem rockowym wszech czasów, jest twierdzeniem trudnym do obalenia. Kształtowali istotne dla popkultury dekady lat 60. i 70. Byli pierwszym zespołem, który pokazał własne logo – język autorstwa Johna Pasche’a, który zgarnął za nie 50 dolarów. Zdjęcie na pierwszą płytę robił im Nicholas Wright, drugą fotografował wielki David Bailey. „Najlepsze było to, że ubierali się jak modni ludzie na ulicy”, wspominał fotograf. Potem sesjami zajął się Helmut Newton, a okładkami m.in. Andy Warhol. W tym samym czasie Beatlesi współpracowali z Richardem Hamiltonem i Peterem Balkiem.
Bowie przyznał, że na początku kariery naśladował ruchy sceniczne Jaggera (które Mick wymyślił zainspirowany wybitnym tancerzem Rudolfem Nuriejewem). Prince latami żałował, że to nie on był autorem kawałka „Miss you”. Johnny Depp stylizował się na Richardsa nie tylko w filmie „Piraci z Karaibów”.
Brytyjczycy nie grają na nutach nostalgii, jak robi to wiele zespołów lat 60. i 70. – nie trzeba daleko szukać, choćby Fleetwood Mac (zresztą doskonały). Są współczesnym fenomenem, czego dowodzą całkowicie wyprzedane występy. I świetnie sprzedające się płyty, nawet te wznawiane, jak niedawna „Tattoo You” (Universal Music).
Zawsze idą własną ścieżką. Jeśli zechcą dać darmowy koncert, dają go na plaży Copacabana, gdzie ogląda ich 1,5 miliona osób. Łatwo przychodzi im odmawianie – Mick już wielokrotnie odrzucił 5 milionów funtów wynagrodzenia za prawa do autobiografii, odpowiada jedno: „Nie pamiętam wystarczająco dużo z dawnego życia, żeby to opisywać”. Jeśli angażują się w projekty charytatywne, to na własną rękę. Są ciężkimi rozmówcami, trudno wyciągnąć z nich konkretne deklaracje. Narkotyki i alkohol rzucili wtedy, gdy sami o tym zdecydowali. Wood, gdy obliczył, że wydał na nie 20 milionów funtów. Richards przestał przyjmować koktajle z kokainy i heroiny, nazywane przez niego pieszczotliwie „śniadaniem mistrzów”, dopiero w 2006 roku, gdy spadł z palmy na próbie przed koncertem na Fidżi. „Każdy musi kiedyś wydorośleć”, skomentował.
Jakie to uczucie być od sześciu dekad na szczycie? Raczej niewyobrażalne. W niedawnym wywiadzie, którego Jimmy Page udzielił „The Times”, twórca Led Zeppelin – zespołu, o którym mówiło się w latach 70. jako o największym zespole świata – gorzko stwierdził, że dzisiaj grupa nie miałaby szans zaistnieć. A Stonesi? Przeciwnie. To jest wciąż ich czas.
Bob Dylan w wywiadzie dla „El Mundo” powiedział, że „Stonesi to największy zespół rock’n’rollowy świata i zawsze nim pozostanie. Jednocześnie to ostatni z wielkich. Wszystko, co przyszło po nich – metal, rap, punk, new wave, pop-rock – można odnaleźć w Stonesach. Byli pierwsi i będą ostatnimi, nikt nie zrobił niczego lepszego od nich”. A z noblistą nie wypada się nie zgodzić.