Tym samym raz na zawsze odczarowaliśmy lumpeksy. Owszem, powodem odwiedzania ich jest cena, jednak coraz częściej grzebanie w nich traktujemy jako formę rozrywki. Coś jak sobotnie spacery po centrach handlowych.
Według badań, nowe ubrania częściej kupujemy wtedy, gdy ich potrzebujemy, używane zaś - bo nam się podobają. Uzupełniamy i urozmaicamy sobie nimi garderobę. Sprzedawane są one - argumentują twórcy badania - w pojedynczych sztukach i nigdy nie wiadomo, na co się trafi, stąd działa tu element zaskoczenia, tzw. treasure hunting.
Popularniejsze są lumpeksy stacjonarne, ale coraz silniejsza pozycja coraz to nowszych platform odsprzedażowych w sieci sugeruje, że w niedalekiej przyszłości handel odbywać się będzie głównie online. Zwłaszcza, że - nie licząc nadal niewielu butików ze znacznie kosztowniejszą modą vintage - to właśnie w sieci możemy pozbyć się ubrań, których już nie nosimy. Lub nie będziemy nosić w przyszłości: już dziś co piąty Polak sięgając nawet po nowe ubranie, przed zakupem zastanawia się, czy będzie je mógł za jakiś czas odsprzedać.
Na czym polega fenomen platform odsprzedażowych?
W sieci jest miejsce dla każdego. Od znanych już dobrze na polskim rynku e-commerce’ów typu Vinted, kuszących tysiącami koszul czy bluzek tylko w cenie jednego złotego po luksusowe Vestaire czy łączący sprzedaż produktów nowych i używanych Farfetch, na którym znajdziemy torebki Hermesa, w tym Himalaya Birkin z krokodylej skóry w cenie 323908 euro, co daje w przeliczeniu ponad półtora miliona złotych.
Nic dziwnego, że te serwisy zyskują zainteresowanie inwestorów, wchodzą na giełdę (od ubiegłego roku Poshmark Inc. notowany jest na nowojorskim Nasdaq, dla przykładu) albo przejmowane są przez większych graczy za astronomiczne kwoty. Depop, założony we włoskim Roncade, z siedzibą w Londynie i oddziałami w Los Angeles czy Mediolanie, kilka miesięcy temu kupiony został przez znany głównie ze sprzedaży rękodzieła marketplace Etsy za 1,6 miliarda dolarów.