Dopiero po operacji i długim powrocie do zdrowia zrozumiałam, że mój organizm jest bardzo kruchy i muszę trenować cztery razy ciężej niż inni, by móc osiągać sukcesy i zachować zdrowie. Frustracja rosła we mnie, bo nie mogłam wrócić do zdrowia. To była równia pochyła, dopiero po czasie dotarło do mnie, że doświadczyłam wtedy stanów depresyjnych. Zdarzały się dni, gdy nie byłam w stanie wstać z łóżka. Wracałam z treningu i szłam spać, zapominając nawet o prysznicu, choć to całkowicie wbrew mnie. Moi bliscy byli bezradni, nie wiedzieli, jak mi pomóc.
Jak z tego wyszłaś?
MA: Uznałam, że jeśli nie pomoże mi profesor Jan Blecharz, psycholog sportowy, to nie będę w stanie wrócić do treningów, nie byłam już w stanie sama znaleźć rozwiązania. Zaczęliśmy współpracować, bywało różnie, ale poprzez pracę wróciła motywacja. Ciężko znosiłam odcięcie od rywalizacji. To moja największa miłość. Kocham walczyć, uwielbiam zawody. Kiedy mi to odebrano, zniknęła radość z treningów, a nie masz pojęcia, ile przyjemności może dawać taka głupia rzecz. W sezonie 2016 regularnie rzucałam powyżej 62 metrów.
Dwa lata później zaczęłam starty od 52 metrów, miałam też gorsze wyniki. Byłam piąta na mistrzostwach Polski, choć wcześniej na igrzyskach zajęłam czwarte miejsce. To był bodziec, którego potrzebowałam. Dzięki temu doświadczeniu zmieniłam się, odżyłam. Zaczęłam robić po trzy jednostki treningowe dziennie, do tego fizjoterapia, rehabilitacja i współpraca z psychologiem. Pomyślałam, że nawet jeśli wszyscy się ode mnie odwrócą, będę trenować, choćby w lesie, ale wrócę. Tak właśnie zrobiłam i bardzo się z tego cieszę. Te trudne momenty ukształtowały mój charakter. Dzisiaj wierzę w swoją moc i sprawczość, bo wiem, że pokonałam samą siebie, a to była najtrudniejsza walka w moim życiu.
Kilka lat temu powiedziałaś w wywiadzie: „Gdy myślę o igrzyskach w Rio, uśmiecham się”. A co myślisz o Tokio?
MA: Że chcę tam wrócić (śmiech). Na igrzyskach wykonałam swoją pracę. Uwierz, że mogło być dużo gorzej. Niewiele osób wie, jak fatalnie wszystko mogło się potoczyć, gdy- bym nie walczyła.
Masz na myśli problemy ze zdrowiem?
MA: Tak, ale przed finałem dopadł mnie też gigantyczny stres, więc to cud, że w ogóle dałam radę stanąć do rywalizacji. Ludzie nie mają pojęcia, przez co wtedy przechodziłam. Wiem, że w Tokio wykonałam dwieście procent normy, i bardzo się z tego cieszę.
Sport jest brutalny, ale kobiety nie powinny się nad sobą użalać. Powinnyśmy walczyć.
Maria Andrejczyk
Czym jest dla ciebie mistrzostwo?
MA: Dla każdego zawodnika to słowo oznacza coś innego. Jednym wystarczy medal i mogą kończyć karierę spełnieni jako sportowcy. Inni chcą się zapisać w historii sportu, chociażby jak Paweł Fajdek, zdobywca czterech złotych medali mistrzostw świata. Osiągnęłam już parę mistrzostw, takich, których nikt nie był w stanie dostrzec. O pełni mistrzostwa będę mogła powiedzieć, gdy po latach treningów i zawodów w zdrowiu uznam: osiągnę- łam to, co chciałam. Wtedy będę spełniona.
Masz w głowie wynik, który nie daje ci spać?
MA: Są takie liczby, bo nie odnosi się to tylko do metrów uzyskanych w trakcie rzutu, ale nie mówię o tym głośno. Poza tym – jestem ciekawa, ile mój organizm będzie w stanie osiągnąć i na co mnie stać. Mój cel jest w sferze marzeń i intryguje mnie, czy dam radę go zrealizować. Wiem, jakie mam możliwości oraz nad czym muszę po- pracować. Jestem też świadoma, że nie na wszystko mam wpływ. Często w trakcie zawodów dochodzą czynniki zupełnie niezależne: na przykład inna nawierzchnia na stadionie albo warunki atmosferyczne, które wpływają na tor lotu oszczepu. Czekam więc spokojnie na ten idealny dzień, wtedy poczuję, że to jest właśnie ta chwila na to, by zapisać się w historii.
Ile dni w ciągu roku jesteś poza domem?
MA: Nie liczę, ale co roku jest ich więcej. Rekordowy był miniony sezon, wtedy wyjeżdżałam na trzy, cztery tygodnie. Wracałam na cztery, pięć dni, głównie po to, żeby zrobić pranie. Początki były bardzo trudne, ciężko było mi wyjeżdżać, wychodzić poza strefę komfortu, poznawać nowych ludzi. Bardzo się stresowałam, ale miałam też poczucie, że robię coś dla siebie, więc trzeba dorosnąć i się przełamać. Z czasem zaaklimatyzowałam się w świecie sportu, chociaż przyznaję, że na początku nie przyszłoby mi do głowy, że będę profesjonalnie rzucać dzidą (śmiech). Gdy jestem poza domem, bardzo tęsknię za rodziną, ale wiem też, że nie zrobię postępów w sporcie, jeśli będę siedzieć na kanapie otoczona kotami. Mam w głowie swoje cele, chcę osiągnąć bardzo dużo i wiem, że to wymaga poświęceń. Dlatego teraz przed wyjazdami pakuję się z przyjemnością, wyjeżdżam, żeby uczyć się czegoś nowego, by dotrzeć tam, gdzie doszło niewielu, a być może jeszcze nikt.
Mam współgrać z oszczepem, a on ze mną. To ma być harmonia. i piękny taniec. Wspólnie na rozbiegu tworzymy sztukę
Maria Andrejczyk
Czego ci najbardziej brakuje?
MA: Jestem straszną masochistką. Na zgrupowaniach zazwyczaj mam wszystko, czego potrzebuję. Im bardziej jestem wykończona treningowo, tym bardziej czuję, że żyję. Zmęczenie jest dla mnie frajdą, a właśnie zbliża się okres treningowy, który kocham. Czeka mnie dużo pracy, zaczynamy robić „bazę” pod sezon 2022. To będzie parę miesięcy ciężkiej harówki. Uwielbiam momenty, gdy po trzech treningach w ciągu dnia nie mam już siły wstać. Nie da się opisać satysfakcji, jaka mi wtedy towarzyszy. Ale gdy do zmęczenia fizycznego dochodzi zmęczenie mentalne, wtedy rzeczywiście myślę o powrocie do domu, do rodziny, bliskich lub po prostu o tym, by mieć przy sobie kota czy psa. Zwierzęta sprawiają, że czuję się domowo.
Mimo to widzę, że stwardniałam przez ostatnie lata. Na początku, gdy było źle, myślałam: muszę wrócić do domu, tam wszystko będzie dobrze. Tak się nie da, trzeba wziąć byka za rogi i walczyć. Minione lata dużo mnie nauczyły i obecnie podczas długich wyjazdów nie odczuwam już tęsknoty czy pustki – jestem tu, gdzie powinnam być, i robię wszystko, by stać się jedną z najlepszych na świecie. Nie ma miejsca na niepotrzebne emocje.
Czego się obawiasz?
MA: Nie chcę kolejnych poważnych kontuzji, takich jak ta, która wydarzyła się w tym roku, po moim rekordowym rzucie, gdy bark nie wytrzymał przeciążeń. Planuję osiągnąć wielkie rzeczy w sporcie i chcę, żeby mój organizm wytrzymał. Na szczęście na razie nie czuję, by coś mogło mnie zahamować. Obawy zawsze będą. To dobrze, dzięki nim do wszystkiego podchodzimy rozsądniej. Niech strach będzie, ale nie chcę, żeby znacząco wpływał na moje życie.
Co dalej?
MA: Jako dziecko marzyłam, by być malarką. Dzisiaj wolny czas poświęcam na projektowanie wnętrz, bo to kocham, uwielbiam też rysować. Wspaniale byłoby poświęcić się sztuce, ale zarazem z każdym rokiem rośnie we mnie przekonanie, że chcę zostać w sporcie. To największa część mojego życia, dzięki lekkoatletyce poznałam przyjaciół. Mam wiele pomysłów, ale nie chcę na razie o nich mówić. Teraz wszystko ustawione jest pod moją karierę sportową. Dużo czasu zabrały mi kontuzje, więc teraz chcę czerpać ze sportu garściami. Jestem zbyt głodna sukcesu i rywalizacji, żeby myśleć o tym, co przyniesie przyszłość.