Jak taki ekscentryk odnajduje się w przymusowej izolacji? Tak sobie. Zwłaszcza, że nie potrafi usiedzieć na miejscu. – Nie widując klientów planuję kolekcję, pracuję nad nowymi pomysłami marketingowymi, nawet szlifuję mój polski. A wieczorami tańczę z żoną – tłumaczy Rodrigo.
Taniec odstresowuje? Owszem, choć – jak mówi – 80 procent jego przychodów bierze się z szycia na miarę, o którym na razie może zapomnieć. Mimo wszystko nie jest źle. Choć na co dzień mieszka z żoną w Warszawie, na czas pandemii urządzili się w Gdańsku, bo tam jego partnerka pracuje przy projekcie w PWC.
– Zwykle jesteśmy w rozjazdach; teraz wreszcie możemy być razem. No i powietrze jest lepsze w Gdańsku – mówi Rodrigo. Nawet, jeśli może nim się na cieszyć głównie na balkonie.
Ludzie potrzebują piękna
Szczęśliwie zimą podjął kilka istotnych decyzji biznesowych. Na przykład zamknął swój salon przy Mokotowskiej w Warszawie. Jego utrzymanie było kosztowne i jednocześnie mało sensowne. Jak przyznaje Rodrigo, 90 proc. klientów umawiało się z nim na indywidualne przymiarki. Trzymanie otwartego dla wszystkich sklepu mijało się z celem.
De La Garza otworzył za to atelier przy Nowogrodzkiej, tam przyjmuje klientów po wcześniejszym umówieniu. Pojawił się też z kolekcją w HE Concept Store w warszawskim hotelu Raffles Europejski, obok innych projektantów i marek. Dzięki temu, jak twiedzi, ma dzisiaj względny spokój finansowy.