Maciej Ślesicki: Ukraińcy powtarzali, że musimy pokazać nasz film na Zachodzie

Długo się zastanawiałem, czy w ogóle robić taki film, a także – jak go zrobić. Uznałem, że jeśli chcemy być uczciwi, to musimy pokazać prawdę – mówi Maciej Ślesicki, reżyser i scenarzysta, współtwórca Warszawskiej Szkoły Filmowej, o filmie „Ludzie”, opowiadającym o losie cywilnych ofiar rosyjskiej agresji w Ukrainie, który właśnie trafił do kin w Polsce.

Publikacja: 21.02.2025 14:27

„Jestem pedagogiem, wydawało mi się, że już nigdy nie będę musiał stawać za kamerą. Uznałem jednak,

„Jestem pedagogiem, wydawało mi się, że już nigdy nie będę musiał stawać za kamerą. Uznałem jednak, że w tym przypadku mam obowiązek nakręcić taki film” – mówi Maciej Ślesicki o „Ludziach”.

Foto: Materiały prasowe

Nie lubię robić filmów i nie mam na to siły – powtarza od dawna. 20 lat temu wspólnie z Bogusławem Lindą postanowił stworzyć Warszawską Szkołę Filmową i poświęcił się edukacji. Zrobił jednak wyjątek i wrócił do pracy z kamerą. Efektem jest film „Ludzie” (w reżyserii Macieja Ślesickiego i Filipa Hilleslanda), który wszedł do kin w Polsce 21 lutego, będzie też pokazywany w wielu krajach na całym świecie. Opowiada historię cywili, ofiar rosyjskiej agresji na Ukrainę. – Uznałem, że mam obowiązek nakręcić taki film. Filmowcy czasem chcą powiedzieć coś prawdziwego o świecie, zwłaszcza jeśli dany temat ich dotyka. Mnie temat wojny w Ukrainie dotknął – mówi Maciej Ślesicki.

Wiele lat temu pożegnał się pan z reżyserią, a mimo to wrócił pan – i zrobił film „Ludzie”, o losach cywilnych ofiar rosyjskiej agresji na Ukrainę.

Maciej Ślesicki: Długo się zastanawiałem, czy w ogóle robić taki film, a także – jak go zrobić. Uznałem, że jeśli chcemy być uczciwi, to musimy pokazać prawdę. W „Ludziach”, oprócz Czarka Pazury, grają sami Ukraińcy, także część ekipy była ukraińska. Ukraińcy cały czas nam powtarzali: „Początek wojny wyglądał jeszcze gorzej niż w filmie”. I dodawali: „Musicie pokazać ten film na Zachodzie”. Gdy czytam opinie młodych ludzi, którzy mianowali się krytykami filmowymi i słyszę, że „Ludzie” to „wulgarne żerowanie na ludzkim cierpieniu”, to myślę, że czegoś nie rozumiemy. W polskich kinach pokazuje się masę okrutnych filmów, w których leje się krew. Można je pokazywać pod warunkiem, że przemoc została w nich wzięta w cudzysłów, ale jeśli tylko sprobuje się pokazać prawdę, to film staje się “nieludzki”.  Mam pewien kłopot z takim myśleniem, ale to pewnie znak czasów.

W którym momencie pojawił się pomysł, żeby zrobić „Ludzi”?

MŚ: Jestem pedagogiem, wydawało mi się, że już nigdy nie będę musiał stawać za kamerą. Uznałem jednak, że w tym przypadku mam obowiązek nakręcić taki film. Filmowcy to nie są tylko ludzie, którzy opowiadają rozrywkowe historie. Czasem chcą też powiedzieć coś prawdziwego o świecie, zwłaszcza jeśli dany temat ich dotyka. Mnie temat wojny w Ukrainie dotknął. Tak jak wszyscy czytałem, co w Ukrainie wyrabiają Rosjanie. Scenariusz napisałem błyskawicznie, można powiedzieć, że on właściwie sam mi się napisał – nie myślałem miesiącami nad jego konstrukcją, ani nad tym, co pokazywać czy jak to pokazywać. Powstał zresztą scenariusz feministyczny, bo „Ludzie” to film o kobietach.

Ten film zmienił pana myślenie o wojnie?

MŚ: Nie. Zawsze miałem świadomość, że wojna to okrucieństwo, że nie ma w tym nic fajnego czy romantycznego. Szczególnie jeżeli opowiadamy o losach cywilów, którzy nie biorą udziału w walce, bo  w „Ludziach” prawie nie ma żołnierzy. Cywile są ofiarami wojen – tak było zawsze i tak jest także dzisiaj, w Ukrainie, w Strefie Gazy, wszędzie.

„Ludzie” to pana powrót do robienia filmów?

MŚ: Powtarzam często, że nie lubię robić filmów i nie mam na to siły, więc nie, to nie powrót, tylko wyjątek.

Sporo tracimy przez nieobecność Macieja Ślesickiego w filmie.

MŚ: Z drugiej strony – zyskaliśmy coś, co jest dużo przyjemniejsze niż robienie filmów czy potyczki z recenzentami. Masa wspaniałych młodych ludzi z Warszawskiej Szkoły Filmowej ruszyła do zawodu. Dość powiedzieć, że w ubiegłym roku trzy fantastyczne kobiety po  WSF zostały nagrodzone na festiwalu filmowym w Gdyni. Dodajmy, że to debiutantki.  To zresztą nie wszystko, bo karierę robi też ogromna liczba absolwentów WSF, pracują niemal w każdym segmencie branży kreatywnej. Dlatego, gdy padają pytania, z kogo jestem najbardziej dumny, odpowiadam: ze wszystkich naszych studentów i studentek.

Robimy dobrą robotę dla polskiej kultury. To jest ważne i to po mnie zostanie. Taki rodzaj dziedzictwa jest dla mnie ważniejszy niż moje filmy.

Maciej Ślesicki i Bogusław Linda na uroczystości z okazji 20-lecia Warszawskiej Szkoły Filmowej.

Maciej Ślesicki i Bogusław Linda na uroczystości z okazji 20-lecia Warszawskiej Szkoły Filmowej.

Foto: Materiały prasowe

Warszawska Szkoła Filmowa skończyła 20 lat. Dlaczego edukacja? W którymś momencie reżyser i scenarzysta w jednej osobie postanowił, że chce przekazywać wiedzę młodszym pokoleniom?

MŚ: Powody były dwa. Pierwszy – lubię to, co robię i czuję, że jestem w tym niezły. Do tego nie mam w sobie choćby odrobiny zawiści w stosunku do studentów, a to potrafi się przydarzyć niektórym kolegom z branży więc mogę to robić. Po drugie – miałem świadomość, że dalej mogę kręcić filmy.

Mógłbym nakręcić „Tatę 2” albo „Sarę 3”, mógłbym w nieskończoność kręcić „13. posterunek”, bo to była maszynka do robienia pieniędzy. Wtedy mnie to bawiło, bo jako pierwszy stworzyłem polski sitcom.

Czułem, że mogę zrobić jeszcze wiele filmów, ale to mnie już nie kręciło. Do tego zawód filmowca zawsze łączy się z jakimś rodzajem upokorzenia, bo trzeba kogoś prosić o pieniądze. Nigdy nie miałem szefa i nigdy dla nikogo nie pracowałem, dlatego uznałem, że chcę pozostać wolnym i niezależnym człowiekiem, choć dzisiaj mam świadomość, że to ułuda, bo jestem teraz zależny od wielkiej firmy, która nazywa się Warszawska Szkoła Filmowa. Zatrudniamy w niej 250 osób i sen z powiek spędza mi myśl, jak tę firmę utrzymać i rozwijać. Chciałem być niezależnym facetem, który będzie pracował na swoim? No to mam.

Kim się Pan dzisiaj czuje przede wszystkim: nauczycielem, przedsiębiorcą, filmowcem? Kanclerzem uczelni wyższej?

MŚ: Zdecydowanie, nauczycielem. To jest coś, co daje mi największą satysfakcję. Cieszę się wręcz dziko z każdego sukcesu naszych studentów: dwie nominacje do Oscara i nagrody na festiwalach na całym świecie, to daje mi najwięcej frajdy. Studenci i nasi wykładowcy ciężko na to zapracowali.

Grażyna Torbicka i Maciej Ślesicki na uroczystości z okazji 20-lecia Warszawskiej Szkoły Filmowej.

Grażyna Torbicka i Maciej Ślesicki na uroczystości z okazji 20-lecia Warszawskiej Szkoły Filmowej.

Foto: Materiały prasowe

Czym różni się WSF od innych szkół filmowych?

MŚ: W Polsce mamy świetne szkoły filmowe. Kończyłem katowicką filmówkę, uwielbiam ją. Łódzka szkoła też jest świetną uczelnią. Jeśli jednak miałbym wskazać jakieś różnice, to powiedziałbym, że WSF jest bardziej nastawiona na praktyczną pracę, a mniej na teorię czy akademickie rozważania o filmie. W żadnej szkole filmowej w Polsce nie robi się takiej liczby ćwiczeń filmowych co u nas. Naszą pracę traktuję coraz częściej w kategoriach pracy u podstaw. Od dziesięciu lat mamy Liceum Filmowe i Kreacji Gier, które rozwija młodzież humanistycznie i pokazuje im to, czego nie poznają w tradycyjnych liceach. Staramy się wciągać młodych ludzi w kulturę już od 15. roku życia, bo potem jest za późno. Napisaliśmy autorski program rozwoju artystycznego młodzieży i realizujemy go. To, co zostanie im potem w głowach, będzie procentować przez całe życie niezależnie od tego, czy w przyszłości zostaną filmowcami, aktorami, lekarzami czy prawnikami.

Jak będzie się dalej rozwijać Warszawska Szkoła Filmowa?

MŚ: Każda szkoła musi się dostosowywać do zmian, które następują na rynku i do zmian, które zachodzą w percepcji młodych ludzi. To drugie jest nawet ważniejsze i trudniejsze, ponieważ w moim przekonaniu świat głupieje. To nie młodzi ludzie głupieją, oni są inteligentni i wspaniali, ale świat wokół nich się zmienia na gorsze. Szerzy się epidemia ślepoty, ludzie przestają widzieć świat wokół siebie a widzą go na ekranach komórek. Nie chodzą do kina, bo oglądają na komputerach. Ostatnie badania pokazują, że w tej chwili największą część widowni kinowej stanowią ludzie w wieku 50+.

Minie jeszcze kilka lat i do kina będziemy chodzić jak do opery, na specjalne wydarzenia, a filmy będziemy oglądali na tabletach, w zupełnie innym sposobie percepcji.

Jesteśmy w tej chwili nie na początku rewolucji tylko w jej środku. To zmiana w percepcji, która pokaże, jak zmienia się sposób opowiadania, komunikowania, patrzenia na świat. Jako szkoła z jednej strony musimy uczyć o sztucznej inteligencji, a z drugiej – musimy ostrzegać, że w pewnym momencie człowiek zostanie zastąpiony przez maszynę. Staram się wpajać młodym ludziom, że muszą robić rzeczy, których nigdy nie zrobi sztuczna inteligencja.

Biorą to sobie do serca?

MŚ: A skąd! Traktują to jak kasandryczne bredzenie staruszka.

Czy sztuczna inteligencja może stać się sojusznikiem filmowców?

MŚ: Tak, jeśli nauczymy się tego, by traktować ją jako narzędzie ułatwiające pracę. Uczymy poruszania się w tym świecie, bo profil WSF jest praktyczny. Kształcimy zawodowców, dzięki temu potem znajdują pracę. Radzą sobie, bo są praktykami, a nie teoretykami. Nie kombinują, nie opowiadają teoretycznie o sztuce, robią ją. To jedyna forma obrony. Nie zawrócimy kijem Wisły, nie zatrzymamy tej rewolucji. Nasi absolwenci będą robić filmy dla platform cyfrowych. Zresztą – gdyby nasze państwo, niezależnie, kto nim rządzi, miało trochę rozumu, to stworzyłoby państwową platformę, która pozwoliłaby twórcom polskiej kultury pokazywać swoje filmy bez spętania ograniczeniami narzucanymi przez algorytmy rządzące komercyjnymi platformami.

Czego się Pan nauczył dzięki WSF?

MŚ: Dwóch rzeczy. Po pierwsze – że nie jestem najważniejszy na świecie, a każdy przechodzi przez okres, gdy wydaje mu się, że wszystko kręci się wokół niego. Dzisiaj mam świadomość, że ważniejsi są moi studenci i ludzie, za których biorę odpowiedzialność. Mówiąc krótko – ta praca nauczyła mnie odpowiedzialności. I druga rzecz – nauczyłem się całej masy rzeczy o tym, jak się robi filmy. Dzisiaj jestem najwybitniejszym reżyserem na świecie – uczę innych, a jednocześnie zdobywam wiedzę (śmiech). Przykładem są „Ludzie”. Kiedyś nie wpadłbym na to, że można zrobić film w taki sposób – jednocześnie tani, ale sprawiający wrażenie drogiego, film, w którym to, co artystyczne, przekłada się na nowy, ciekawy i niespotykany sposób opowiadania. Myślę też, że dopiero teraz nauczyłem się, jak robić filmy.

Nie lubię robić filmów i nie mam na to siły – powtarza od dawna. 20 lat temu wspólnie z Bogusławem Lindą postanowił stworzyć Warszawską Szkołę Filmową i poświęcił się edukacji. Zrobił jednak wyjątek i wrócił do pracy z kamerą. Efektem jest film „Ludzie” (w reżyserii Macieja Ślesickiego i Filipa Hilleslanda), który wszedł do kin w Polsce 21 lutego, będzie też pokazywany w wielu krajach na całym świecie. Opowiada historię cywili, ofiar rosyjskiej agresji na Ukrainę. – Uznałem, że mam obowiązek nakręcić taki film. Filmowcy czasem chcą powiedzieć coś prawdziwego o świecie, zwłaszcza jeśli dany temat ich dotyka. Mnie temat wojny w Ukrainie dotknął – mówi Maciej Ślesicki.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Sukces Story
Zaprojektował najlepszą salę koncertową w Polsce. „Mówią, że jestem egoistą”
Sukces Story
Jej projekty zamawiają czołowe hotele luksusowe w Polsce. „Najpierw był Hilton”
Sukces Story
Stworzyły markę luksusową wartą miliardy dolarów. Mają zasadę: żadnych reklam
Sukces Story
Podbiła polski rynek biżuterii. „Dostrzegłam niszę, którą można wypełnić”
Sukces Story
Polka zrobiła karierę w świecie mody. „Pracuję fizycznie po 10 godzin dziennie”