Odwołanie zaplanowanego na koniec czerwca słynnego brytyjskiego festiwalu Glastonbury to swego rodzaju kropka nad i, jeśli chodzi o tegoroczne festiwalowe lato. Dodajmy do tego m.in odwołane mistrzostwa Europy w piłce nożnej, a także stojące pod dużym znakiem zapytania igrzyska olimpijskie w Tokio, a trudno będzie oczekiwać, że jakiekolwiek muzyczne festiwale w tym roku przyciągną tysiące uczestników.
Tracą nie tylko organizatorzy festiwali, ale też muzyczne serwisy streamingowe. Wbrew przypuszczeniom, ich użytkownicy w czasie pandemii, słuchają mniej muzyki.
Najwięcej tracą muzycy, dla nich honoraria z koncertów stanowiły jedno z kluczowych źródeł dochodu. W internecie pojawiła się petycja, wzywająca Spotify do trzykrotnej podwyżki stawki za odsłuch jednego utworu w obliczu koncertowych strat artystów.
Nawet jeśli platforma przystałaby na taką propozycję (wątpliwe), to i tak w obecnej sytuacji dla muzyków byłby to gest raczej symboliczny.
Koncerty czasów kwarantanny
Dlatego kilka ostatnich dni przyniosło prawdziwy wysyp transmisji koncertów na żywo. Wszystkie odbywały się w małych salkach, pokojach czy salonach, choć artyści, którzy zaprezentowali się w tej formie na YouTube czy Instagramie mogliby zapełnić kilka stadionów.