Oczywiście nie wszyscy pasażerowie I klasy zachowywali się, jak na dżentelmenów przystało. Najbogatszy pasażer „Titanica”, miliarder John Jacob Astor IV, potentat hotelowy i wynalazca, próbował wsiąść do szalupy wraz ze swoją świeżo poślubioną, 18-letnią ciężarną żoną. Odsunięty przez załogę zarzekał się, iż nie może pozostawić swej brzemiennej wybranki samej. Pomimo porażki do końca walczył o życie; widziano go, jak wraz z innym pasażerem, angielskim pisarzem Williamem Steadem, próbował opuścić statek na prowizorycznej tratwie. Niestety, plan się nie powiódł, czego ostatecznym dowodem stało się wyłowione 22 kwietnia ciało bogacza.
Jack Thayer
Jednym z nielicznych mężczyzn podróżujących I klasą, któremu poszczęściło się bardziej niż Johnowi Jacobowi, okazał się 17-letni Jack Thayer. To również jemu zawdzięczamy jeden z najbardziej poruszających opisów straszliwej nocy, która według Thayera zaczęła się tak błogo... „Po kolacji 14 kwietnia spacerowałem po pokładzie, rozkoszując urzekającym spokojem i widokiem. Noc była piękna, a niebo pełne gwiazd. Księżyc się schował, a gwiazdy nigdy nie świeciły jaśniej – błyszczały na niebie jak oszlifowane brylanty. Nigdy też nie widziałem gładszego oceanu niż tej nocy; wyglądał niewinnie jak tafla jeziora, gdy wielki statek cicho sunął po jego powierzchni”. Nasyciwszy się urokiem nocy, o 23.45 Thayer zmierzał już do kajuty, gdy nagle poczuł, że statek lekko się zakołysał, przechylając się na lewą stronę, „jak gdyby został delikatnie popchnięty”. Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko: matkę chłopca ulokowano w szalupie. Kobieta rozpaczała i błagała, aby syn mógł jej towarzyszyć; utrzymywała, że Jack nie jest pełnoletni, a więc powinien być traktowany jak dziecko. Ostatecznie jednak Jack wraz z ojcem musieli walczyć o życie własnymi siłami. Wiedzeni instynktem przetrwania próbowali jak najdłużej utrzymać się na tonącym statku. Kiedy jednak „Titanic” stanął pionowo pośród dudniącego huku oraz stłumionych eksplozji, Thayer postanowił wyskoczyć. „Zostałem wciągnięty pod wodę. Zimno było przerażające. Szok po zetknięciu z wodą pozbawił mnie tchu w płucach. Zanurzałem się coraz niżej, wirując we wszystkie możliwe strony. Płynąłem co sił, by oddalić się od statku. Gdy wreszcie wynurzyłem się, moje płuca były obrzmiałe, ale nie nabrały wody”. Wśród pływających wokół, krzyczących i przerażonych ludzi chłopak próbował rozpaczliwie dojrzeć swego ojca. Zamiast niego ujrzał jednak przewróconą do góry dnem szalupę ratunkową, której trzymało się już kilku mężczyzn. Pomogli oni wyczerpanemu nastolatkowi wdrapać się na górę.
Pomimo szoku chłopiec był przez cały czas boleśnie świadomy bezczynności osób dryfujących bezpiecznie w szalupach ratunkowych zaledwie kilkaset metrów od nich. „Czekali zaledwie czterysta, góra pięćset metrów dalej, słuchając jęków, a mimo to nie wrócili. A te jęki... jeden, długi, nieustający jęk... Ten przeraźliwy płacz trwał przez 20 lub 30 minut, po czym powoli ucichł, bowiem ludzie nie byli w stanie dłużej wytrzymać chłodu i wyziębienia” – wspominał z bólem. Chociaż udało mu się przetrwać tę apokaliptyczną noc, to nie uporał się nigdy z jej demonami: 20 września 1945 r. popełnił samobójstwo.
Charles Joughin
Jeśli tak trudno było ocaleć mężczyznom z I klasy, to co dopiero mogli powiedzieć ubożsi pasażerowie? A jednak wśród nich też zdarzały się cuda, bo właśnie w kategorii cudów należałoby rozpatrywać ocalenie Charlesa Joughina, głównego piekarza na „Titanicu”. Gdy zorientował się, że najprawdopodobniej czeka go śmierć w odmętach Atlantyku, zaczął otumaniać swoje zmysły piersiówką, po którą specjalnie wrócił do kabiny. I chociaż faktycznie po zatonięciu statku znalazł się w wodzie, to udało mu się płynąć przez ponad godzinę(!), aż zauważył przedmiot, który omyłkowo wziął za fragment wraku. Okazało się jednak, że była to rozkładana łódź ratunkowa, w której znajdowało się już 25 osób. Niestety, zaczęły one odpychać Charlesa, bojąc się, iż kolejny pasażer przeciąży łódź.
Brytyjski transatlantyk RMS „Titanic”, który miał być niezatapialny, zatonął na Atlantyku 15 kwietnia 1912 r. Kolosa pokonała góra lodowa
Classic Image/Alamy/BE&W
Na szczęście jednym z obecnych w łodzi okazał się przełożony Charlesa, szef kuchni Isaac Maynard, który zlitował się nad piekarzem i umożliwił mu choć częściowe wejście do łodzi; podtrzymywany przez Maynarda rozbitek górną częścią ciała leżał na łodzi, ale jego nogi pozostawały zanurzone. Udało mu się w tak ekstremalnej pozycji jednak nie tylko przeżyć, ale i nie doznać żadnych odmrożeń. Do końca swych dni Joughin zarzekał się, iż życie zawdzięcza nie tylko swemu zwierzchnikowi, ale też wypitemu wcześniej alkoholowi, dzięki któremu nie było mu zimno.